Kto nie z nami, tego uciszymy

Najpierw cytat:

Był rok 1349. W rozrastającym się mieście Norymberdze władze miejskie, uzyskawszy zezwolenie cesarza Karola IV, rozpoczęły budowę nowego centrum miasta. Jedyna przeszkoda na drodze realizacji tego zamysłu, a mianowicie istniejąca na tym właśnie miejscu od XII wieku dzielnica żydowska, została unicestwiona. Rozpoczęły się pogromy, część Żydów uciekła, konfiskowano majątki, burzono domy, a 562 Żydów spalono żywcem wraz z ich synagogą. Kilka lat później na gruzach synagogi wzniesiono piękny kościół ku czci Najświętszej Marii Panny, nota bene też Żydówki.

Koniec cytatu. Gdy ksiądz profesor (choć to coś na kształt brodatej białogłowy, czyli oksymoron, to taki dziwoląg występuje w przyrodzie) plótł duby smalone o bruzdach, które dzięki Jezusowi widzi na twarzach dzieci poczętych in vitro, wszystkie publikatory o niczym innym nie pisały, naświetlając problem ze wszystkich możliwych stron. Gdy inny ksiądz pisze sensownie, o sprawach istotnych, niekiedy niezbyt miłych, o których przeciętny parafianin wolałby nie słyszeć, wszystkie publikatory milczą jak zaklęte. Tematu nie ma. Dopiero gdy księdzem zainteresował się osobiście jeden czy drugi arcybiskup, o, wtedy dziennikarze jak jeden mąż rzucili się spijać słowa z ust hierarchów. A przecież sensownie gadający ksiądz to niezmiernie rzadkie zjawisko, zaś plotący trzy po trzy hierarchowie to polska norma. Kto z chodzacych do kościoła słucha, rozumie i wie o czym było kazanie?

Czy to nie dziwne? Według publikatorów nie interesują nas ludzie mądrzy, mający coś do powiedzenia, lecz przeciwnie, puste łby, puste słowa, czcza gadanina. Im coś głupszego ktoś powie, obrazi, znieważy, obrzuci błotem, czyli zgodnie z aktualną nowomową ‚opluje’, tym większy oddźwięk uzyska w mediach. Im głupsza lub podlejsza wypowiedź, tym większy tytuł informujący, że „ostro”. A ponieważ ostrość oceniają dziennikarze na oko, więc przeważnie nie jest ostro, lecz głupio, grubiańsko lub wręcz chamsko.

Ksiądz, który mówi do rzeczy to rzadkość. To jak ostatni Mohikanin, przedstawiciel wymierającego gatunku, którego należy za wszelką cenę chronić, chuchać i dmuchać żeby nie wyginął. Zamiast tego media z zapartym tchem sekundowały biskupom uciszającym księdza mówiącego niewygodne rzeczy na wszystkie możliwe sposoby. W obronie Lemańskiego nie stanął żaden z jego kolegów po fachu. Nagle nabrali wody w usta, choć zwykle mają dużo do powiedzenia. Człowiek, który miał odwagę myśleć, przez kurię został oskarżony o najcięższe zbrodnie. W tonie przypominającym jako żywo oświadczenia KC partii po zmianie jednego sekretarza na innego, lepszego, piętnowano błędy i wypaczenia i obarczano winą za całe zło. Działalność ks. W. Lemańskiego zataczała coraz szersze kręgi. Stawał się mentorem Kościoła, nie tylko we własnej diecezji, ale też Kościoła w Polsce i Kościoła powszechnego. Udzielał lekcji wiernym, kapłanom i biskupom z pozycji oskarżyciela i tropiciela grzechów, nie mając dostępu do wszystkich aspektów spraw trudnych, bolesnych i złożonych. Zataczanie kręgów to zbrodnia niewybaczalna. Na dodatek mówił o rzeczach, na których się nie zna, jak choćby o pedofilii wśród księży, zamiast o bruzdach wśród dzieci. Jak partia onegdaj, tak Kościół dzisiaj bardzo chętnie bije się w piersi, najchętniej cudze, składa samokrytykę, ubolewa i… wszystko pozostaje po staremu. Do następnego skandalu.

Nawet pani redaktor, która przeważnie nie rozumie, tym razem boi się. — Najbardziej boję się, że kariera medialna księdza skończy się za 2-3 dni. A za miesiąc nikt nie będzie pamiętał o tej sprawie. I to by było najgorsze zakończenie tej walki księdza Lemańskiego o możliwość głoszenia swoich poglądów w Kościele — dzieli się swoim lękiem ze słuchaczami Poranka Tok FM Janina Paradowska. Po czym oświadcza zdumionym słuchaczom, że to dobrze. — To dobrze — mówi p. redaktor — że ksiądz Lemański potrafi przeprosić. I powiedzieć, że się mylił. W tym miejscu zdumienie słuchaczy sięga zenitu, ponieważ tym razem to oni przestali rozumieć mimo, że słuchali. Wynika bowiem z tego, że ci, którzy chcą uciszyć księdza mają rację. Jaki bowiem jest sens, by udzielał się publicznie ktoś, kto się myli? Całe szczęście, że przynajmniej nigdy nie nie mylą się biskupi, arcybiskupi i księża profesorowie, dlatego nikt im ust nie zamyka. Zaś pani redaktor mogłaby zebrać się na odwagę i, na przykład we czwartki, przypominać to, co mówił ksiądz Lemański, by o nim pamiętano.

Także z punktu widzenia biskupów ksiądz Lemański myli się i to bardzo. Dowodzi tego chociażby wczorajszy felieton. Bowiem problem polega na tym, że te podlane biblijnym sosem słowa mają taki związek z Kościołem, Jezusem, Bogiem, jak futro z norek z plażą. Jeśli już można je z czymś porównać, to raczej z agitką firmy, której grozi plajta i która usiłuje przekonać klientów, by nie odchodzili do konkurencji. Słusznie czynią biskupi uciszając księdza, który mówi niemal to samo co obecny papież. Ponieważ kościół w Polsce jest hegemonem, ma praktycznie nieograniczoną władzę, stoi ponad prawem i taka gadanina po prostu szkodzi jego interesom. Kościół przetrwa wszystko, niczego nie musi się obawiać poza jednym — zbyt dociekliwymi parafianami. Wystarczy, że zaczną się na przykład zastanawiać dlaczego Pan sam nie opłaca swych pławiących się w luksusie sług i w ogóle do czego oni wszyscy są mu potrzebni, skoro jest wszechmogący? A rozważania księdza Lemańskiego skłaniają do myślenia, idą pod prąd. Utrudniają wzruszenie ramionami i skwitowanie niegodziwości krótkim „widocznie bóg tak chciał”.

Niech puentą będzie dowcip z wczorajszego wpisu księdza.

Olbrzymi transatlantyk zaczął tonąć. Kapitan błagał kapelana, by odprawił mszę o ratunek. Kapelan widząc wdzierającą się zewsząd wodę odparł, że już nie zdąży.
— To chociaż najważniejszą część — błagał kapitan.
Kapelan wziął tacę i poszedł zbierać datki….

Dodaj komentarz