Kogo tak naprawdę kochamy

Cixin Liu to chiński pisarz uprawiający tak zwaną „twardą” fantastykę naukową (hard science fiction). W ojczyźnie został aż dziewięć razy wyróżniony nagrodą China Galaxy Award. Jego najsłynniejszym dziełem jest trylogia „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”, której pierwsza część, „The Three-Body Problem”, czyli po polsku „Problem trzech ciał”, została przetłumaczona na angielski przez Kena Liu i zdobyła w 2015 roku prestiżową nagrodę Hugo. W Polsce została wydana przez wydawnictwo Rebis.

Nie jest dzisiaj naszym celem recenzowanie ani powieści, ani całej trylogii lecz nawiązanie do rozważań dotyczących uczuć (Czy mężczyźni potrafią kochać, Czy kobiety potrafią kochać, Czy ludzie potrafią kochać). W drugim tomie zatytułowanym „Ciemny Las” jeden z bohaterów wiąże się z autorką romansów. Nie jest zachwycony jej twórczością, uważa, że jej powieści powielają się, są podobne do siebie jak dwie krople wody. Pewnego dnia pisarka proponuje mu, by sam napisał opowiadanie o idealnej kobiecie swoich marzeń i podarował je jej na urodziny. Podjął wyzwanie i tak dalece wczuł się w rolę, że nie tylko widział wykreowaną postać, ale wdawał się z nią w rozmowy i polemiki. Gdy to stało się nużące udał się do psychologa, który zbagatelizował problem uznając, że… „to nic poważnego”.

— Nic poważnego? — Luo szeroko otworzył przekrwione oczy. — Jestem do szaleństwa zakochany w fikcyjnej postaci z powieści, którą sam stworzyłem. Byłem z nią, podróżowałem z nią, a nawet zerwałem przez nią z moją dziewczyną z krwi i kości. To według pana nic poważnego?
Lekarz uśmiechnął się pobłażliwie.
— Nie chwyta pan? Obdarzyłem najgłębszą miłością złudzenie!
— Ma pan wrażenie, że obiekty uczuć wszystkich innych osób istnieją naprawdę?
— Czy to w ogóle podlega dyskusji?
— Oczywiście. U większości ludzi osoba, którą kochają, istnieje tylko w ich wyobraźni. Przedmiotem ich miłości nie jest rzeczywista kobieta czy mężczyzna, lecz jej czy jego obraz, który sobie stworzyli. W rzeczywistości dana osoba jest tylko matrycą dla stworzenia wymarzonej kochanki czy kochanka. W końcu stwierdzają, że wyśniona kochanka czy kochanek różni się od tej matrycy. Jeśli potrafią zaakceptować te różnice, mogą być razem. Jeśli nie, rozstają się z nią czy z nim. Takie to proste. W jednym różni się pan od większości — nie potrzebował pan matrycy
— A więc to nie jest choroba?
— Tylko w tym względzie, na który wskazała pańska dziewczyna: ma pan talent pisarski. Jeśli chce pan nazwać to chorobą proszę bardzo.
— Ale czy puszczenie aż do tego stopnia wodzy wyobraźni nie jest lekką przesadą?
— W wyobraźni nie ma nic przesadnego. Zwłaszcza gdy chodzi o miłość.

Na tym właśnie polega dylemat. Czy psycholog z powieści ma rację? Naprawdę kochamy nie istotę z krwi i kości, lecz wyidealizowany obraz?

 

PS.
Dlaczego Polacy nie szanują się? W polskim alfabecie nie ma liter ‚v’, ‚x’. Mimo to większość nazwisk i nazw nie pisanych alfabetem łacińskim — rosyjskich, chińskich, koreańskich, japońskich, hebrajskich itp. — zapisywana jest za pomocą tych dwóch liter. Skąd wiadomo, że chińskim odpowiednikiem 刘慈欣 jest Cixin Liu, a nie Ciksin Liu? Dlaczego stosowana jest transkrypcja anglosaska — ‚sh’, a nie polska — ‚sz’? Dla szpanu?

Dodaj komentarz