Dzisiaj tytuł krzyczy: „Kaczyński ostro atakuje Tuska: Czy musi zrzucać winę na zmarłych?” Warto byłoby się dowiedzieć gdzie znajduje się grupa trzymająca miernik do mierzenia „ostrości ataków”. Pan Kaczyński mówi: — Rozumiem pana Tuska, który zadał straszliwy cios polskiej gospodarce, zgadzając się na pakt klimatyczny, rozumiem, że bardzo się tego wstydzi. Ale czy musi zrzucać winę na zmarłych i wmawiać ludziom, że to, co uczynił mój śp. brat prezydent Lech Kaczyński, miało jakikolwiek związek z Joaniną i jakikolwiek związek z tym, że on, chcąc płynąć w głównym nurcie, nie chcąc się narazić pani Angeli Merkel, nie zawetował tych fatalnych dla Polski decyzji?
Czy te słowa można określić mianem „ostry atak”? „Dziennikowi” 1 lipca 2008 r. prezydent Lech Kaczyński mówił: — Ale czy ja w UE nie byłem solidarny? Przecież zgodziłem się na przykład na politykę klimatyczną, z punktu widzenia Polski ryzykowną. To był mój gest w stosunku do pani kanclerz Angeli Merkel. Co na to Tusk, którego „ostro”? Z marszu przystąpił do walki z pomysłami Komisji. Już 4 marca 2008 r. minister środowiska Maciej Nowicki poinformował Brukselę, że jeśli projekt Komisji wejdzie w życie, to ceny prądu w Polsce podskoczą o 50-70%. Zaś w połowie czerwca premier Tusk po raz pierwszy ostrzegł, że montuje koalicję państw, które spróbują powstrzymać wdrożenie pakietu. Co zmontował? Po pięciu latach montowania zmontował oskarżenia pod adresem poprzednika.
Żyjemy w kraju podzielonym na dwa obozy bezkrytycznie popierające swoich wodzuniów. To, że obaj są siebie warci, to, że obaj nie mają żadnej wizji zapatrzeni w przeszłość, że nie są dla wyborców żadną alternatywą, jakoś nie możne przebić się do powszechnej świadomości. Przyszłości nie da się zbudować grzebiąc bez opamiętania w przeszłości, rozliczając, wypominając co kto zrobił i jakie miał intencje. Wypowiadanie paktów, niekłanianie się sąsiadom, buta, potrząsanie szabelką nie sprawią, że Polska stanie się krajem mlekiem i miodem płynącym. Wręcz przeciwnie. Przykłady Grecji i Węgier pokazują, że brnięcie w tym kierunku spycha kraj w stronę Afganistanu pod rządami Talibów. W obu krajach, a także i w Polsce, budzą się faszystowskie upiory. Dziś w Grecji wrogami są obcokrajowcy. Jutro będą inaczej myślący rodacy.
Tusk od sześciu lat jest premierem, a nadal potrafi obarczać winą rząd PiS-u, SLD czy Solidarności. Bo sześć lat to dla niego za mało, żeby naprawić błędy poprzedników. Niemcy umówili się z Rosjanami, że zbudują rurociąg po dnie Bałtyku. Szast, prast i rurociąg jest. Firmy zarobiły, paliwo płynie. U nas po wybudowaniu kilku kilometrów autostrady firma nie tylko nie zarabia, ale plajtuje, a my siadamy i roztrząsamy, czy to nie był aby przekręt, wkracza NIK i w wyniku żmudnych czynności kontrolnych wydaje komunikat, że rzeczoną inwestycję można było przeprowadzić taniej. O 30 groszy na kilometrze…
No i mamy porozgrzebywane, kulejące, ciągnące się w nieskończoność inwestycje, prowadzone przeważnie bez planu, robota by robić, a nie zrobić. A z drugiej strony port dla pięciu łodzi, stadion mieszczący 200 kibiców, termy z zimną wodą — takie obiekty powstają jak grzyby po deszczu nie dlatego, że czemuś będą służyły, ale dlatego, że Unia daje kasę. Jak daje, to trzeba ją wydać. Bez znaczenia na co. Tak więc jeden wódz zapewnia solennie, że nie będzie niczego reformował i żadnych przywilejów nie tknie dopóki w OFE są jeszcze jakieś środki. Drugi też ma wizję. Na początek zamiast modernizować kraj wypowie pakty i nie będzie się nikomu kłaniał, dopóki w OFE są jeszcze jakieś środki. Bo w jednym obaj wodzunie są zadziwiająco zgodni — jeśli gdzieś są pieniądze, bez znaczenia czyje i na co przeznaczone, na których można położyć łapę, to należy to uczynić bez wahania.
Albowiem znana od dawna prawda głosi, że rząd sam się wyżywi. Każdy.
PS.
Mariusz Kamiński w czasie kongresu PiS mówi: Walczymy o pełną pulę. Walczymy o większość bezwzględną. Walczymy o to, aby przełamać tendencję, że nikomu jeszcze w Polsce nie udało się wygrać tak, by rządzić samemu. Aby realnie zmienić Polskę, potrzebna nam jest większość bezwzględna. Nie ma sensu zastanawiać się czy to „mocne słowa” czy „ostra mowa”. Nie pada bowiem podstawowa informacja z kim oni walczą. Z elektoratem? Z wyborcami? Starsi pewnie pamiętają, a młodsi w szkole mają, że bolszewicy też walczyli. I wygrali.