Jutro będzie futro

Wydawałoby się, że jeśli odkładam na indywidualne konto, to to są moje pieniądze. Wydawałoby się, że „społeczną własność środków produkcji” odrzuciliśmy stawiając na prywatną. Wydawałoby się, że jeśli ktoś kładzie łapę na prywatnych pieniądzach, to można go śmiało określić mianem złodzieja. Wydawałoby się.

Ponad 10 lat temu umówiliśmy się, że każdy obywatel, który nie przekroczył określonego wieku°, będzie sobie odkładał na swoje konto w specjalnym funduszu. Dlaczego nie w banku? Bo fundusz musiał działać na innych zasadach i nie mógł ot tak, po prostu splajtować. Jego zadaniem było inwestowanie, a nie pożyczanie zgromadzonych pieniędzy na procent. A żeby inwestować i na inwestycjach nie stracić nie wystarczy być magistrem nauk historycznych czy nawet medycznych. Trzeba się na ekonomii znać. Przy czym nie można zapominać, że zasady, zakres inwestycji i prowizje dla zarządu ustala ciało ustawodawcze, czyli Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. Nieważne czy na wniosek rządu, czy z własnej inicjatywy. Wydawać by się mogło, że to oczywiste.

Wmówienie społeczeństwu, że prywatne pieniądze wpłacane na indywidualne konta pogłębiają deficyt budżetowy to majstersztyk. Z zapowiedzianych w pierwszym exposé cudów nie ziścił się żaden, ale zrobienie wody z mózgu ludziom nierzadko wykształconym, ekonomistom, na miano cudu zasługuje bezsprzecznie. Bo jeszcze w 2009 roku rząd planował dokonać niemożliwego: zmniejszyć deficyt budżetowy do jednego z najniższych poziomów w UE (1,3% PKB), jednocześnie obniżając podatki i nie przeprowadzając żadnych istotnych cięć w wydatkach stałych, takich jak renty czy świadczenia społeczne. Tajną bronią premiera miała być tak zwana kotwica Rostowskiego, czyli z góry ustalony poziom, powyżej którego wydatki ministerstw nie mogą wzrosnąć. Po raz pierwszy w historii miał on wynieść zero.¹ Co z tych planów i wunderwaffe Rostowskiego wyszło wszyscy wiemy.

Jeśli się nic nie robi, to i – co nietrudno przewidzieć – niczego się nie zrobi. Zaniechanie reform musiało skutkować nasileniem problemów finansów publicznych. Jak zareagował rząd? Jak rasowy marksista-leninista – znacjonalizował część prywatnych składek. Co z entuzjazmem powitali… prawicowi ekonomiści i politycy. Teraz p. Premier, który potrafił znikać na długie miesiące stał się niebywale aktywny i dwoi się i troi by przekonać Polaków, że nie jakieś tam „trudne” czy „bolesne” reformy, ale podniesienie wieku emerytalnego jest lekiem na całe zło. W zeszłym roku panaceum było OFE, a wcześniej…. nic.

Pamiętający czasy PRL-u wiedzą, że były dwa rodzaje kolejek: te, stojące pod sklepem bez przerwy we dnie i w nocy w nadziei, że kiedyś coś rzucą i te, w których stało się po codzienne sprawunki. Dlaczego trzeba było stać w tych drugich? Ano dlatego, że panie ekspedientki ręcznie z mozołem dodawały do siebie rzędy cyfr, by na końcu oznajmić triumfalnie kupującemu kwotę do uiszczenia. Kalkulatory były znane, owszem, i stosowane na Zachodzie. Czy dziś jesteśmy sobie w stanie wyobrazić kasjerkę w dowolnym supermarkecie sumującą należność ręcznie? A rząd może…

W roku 1898 w Nowym Jorku podczas pierwszej międzynarodowej konferencji urbanistycznej nie rozmawiano bynajmniej o planowaniu nowych dzielnic, wytyczaniu szlaków komunikacyjnych, użytkowaniu terenu czy o miejskiej infrastrukturze technicznej. Wszystkich elektryzował jeden temat –  koński nawóz. Pod koniec XIX w. ten problem domagał się pilnego rozwiązania. W największych aglomeracjach szybciej przybywało koni niż ludzi. Mieszkańcy najbogatszych państw świata brodzili w odchodach, znosząc nieprzyjemne zapachy i oganiając się od niezliczonej ilości much.²

W Europie i Ameryce Północnej pisano wiele na ten temat – zarówno w poważnych czasopismach naukowych, jak i w prasie codziennej. Coraz częściej postulowano wprowadzenie zakazu masowego wykorzystywania koni w miastach. Jak widać już wtedy wzięcie miały rozwiązania proste i zrozumiałe, nie wymagające wizji ni wiedzy. Zakaz był jednak nierealny, bowiem konie stanowiły podstawę transportu i XIX-wieczne miasta były od nich uzależnione. Sytuacja wyglądała na beznadziejną, bowiem nie nadążano ze sprzątaniem. W 1894 r. londyński „Times” prognozował równie błyskotliwie jak masz rząd, że do 1950 r. każda większa ulica w stolicy Wielkiej Brytanii zostanie przykryta trzema metrami końskiego łajna. W Nowym Jorku przewidywano, że już w 1930 r. nawóz sięgnie drugiego piętra domów na Manhattanie. Podczas konferencji zastanawiano się więc jak do tego nie dopuścić. Niestety, rozwiązania nie znaleziono.² A wystarczyło skrócić czas pobierania przez konie owsa…

Co będzie w roku 2040? Nie będzie parkingowych, zamiataczy ulic, kontrolerów biletów, sortowaczy śmieci, a nawet sprzedawców i kasjerów w supermarketach. Wszystko będą wykonywały roboty i inne elektroniczne urządzenia na bazie grafenu. To będzie zupełnie inny świat i inna praca. Ludziom będzie potrzebne dużo lepsze wykształcenie, a w pracy najwyżej ceniona będzie wyobraźnia i zaskakujące pomysły. Cały wysiłek człowieka zostanie zupełnie inaczej ukierunkowany. Można się więc zgodzić z ministrem Rostowskim, że rynek pracy będzie wtedy zupełnie inaczej wyglądał, ale zupełnie nie da się z nim zgodzić, gdy wyjaśnia, jak będzie wyglądał. Rostowski uspokaja, że pracodawcy będą musieli zatrudniać nas do 67 roku życia, ponieważ o 2 miliony zmniejszy się liczba zdolnych do pracy, więc roboty do wzięcia będzie huk. Warto więc przypomnieć ministrowi finansów, że zgodnie z szacunkami około 2 miliony ludzi stawiało piramidę Cheopsa przez 20 lat, a dziś cztery mechaniczne dźwigi, obsługiwane przez 30 osób, zbudowałyby ją w kilka miesięcy.³

Ale są też pomyślne wieści. Budowaną od 11 lat korwetę w ramach oszczędności przerobimy na żyletki, a w razie czego morskie akcje NATO będzie wspierać polska flotylla kajaków pancernych. W ekspresowym skrócie: Pod koniec lat 90. kupiono licencję. W 2001 r. stępkę pod okręt położył premier Leszek Miller. Potem wersję niemiecką zarzucono, zmieniały się koncepcje. W 2006 r. zatwierdzono obecną wersję projektu. W 2007 roku władzę przejęła PO…


° Dlaczego określonego? Bo starsi, odkładając tylko kilka lat, dostaliby śmieszne grosze.
¹ Wprost numer: 37/2008 (1342)
² Andrzej Hołdys, Końska pułapka; Więcej w miesięczniku „Wiedza i Życie” nr 2/2012
³ Tak widzi przyszłość Stanisław Tym w Polityce i nie widzę powodu, by się z tym nie zgodzić

Dodaj komentarz