JOW — ja obiecam wszystko…

Pan prezydent na odchodnym postanowił podpytać Polaków czy chcą nadal w plebiscytach zwanych szumnie wyborami wskazywać, bez konieczności uzasadniania, których posłusznych podwładnych właściciela partii bardziej wolą. Od dłuższego czasu bowiem obiegowa opinia głosi, że Polacy to w większości nic nie rozumiejący głupcy, którym można wcisnąć dowolny kit, a oni uwierzą we wszystko. A skoro tak, to można im wmówić, że Anglia, zwana czasami Wielką Brytanią, to najstraszliwszy i najkrwawszy reżim w dziejach ludzkości z demokracją nie mający nic wspólnego. Dlaczego? Bo tam obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze! I wyborcy, a nie politycy manipulując miejscami na liście i rozlokowując cieszących się największym poparciem w strategicznych obwodach, mają decydujący głos. Dlatego w Anglii stuprocentowe poparcie w parlamencie dla jakiejś inicjatywy zdarza się bardzo rzadko lub wcale. W Polsce ostatnie głosowania popierało 100% posłów partii rządzącej, zaś przeciw było 100% posłów partii opozycyjnej. To oczywiste — nikt o zdrowych zmysłach nie będzie narażał się wodzowi, od którego zależy jego los.

Donald Tusk, któremu można wiele zarzucić, ale nie brak umiejętności dbania o własne interesy, wbrew propagandzie, w której prym wiodą jak zwykle porte związane z Agorą, doskonale wiedział, że wprowadzając JOW-y ograniczy swoją wszechwładzę. Nie wystarczy bowiem lokomotywy wyborcze, cieszące się dużym poparciem nazwiska, czasem nawet spoza partii,  poumieszczać na czołowych miejscach w strategicznych obwodach, by liczba oddanych głosów przełożyła się na mandaty. Trzeba zadbać także o jakość kandydatów, przekonać wyborców, że są to ludzie, których warto poprzeć. Ale najważniejsze w jednomandatowych okręgach wyborczych jest przerzucenie decyzji o składzie parlamentu na wyborców. Nawet gdyby jedna partia zdobyła 100% mandatów, to ślepe posłuszeństwo wobec lidera nie przełoży się w kolejnych wyborach na poparcie i reelekcję.

Obecni właściciele partii wiedzą o tym doskonale, dlatego nie chcą żadnych zmian. Okazuje się jednak, że wbrew propagandzie rozumieją to także zwykli Polacy. Z przeprowadzonego na zlecenie „Wiadomości” TVP1 przez TNS Polska sondażu wynika, że Polacy są w większości za JOW-ami (60%) i przeciw finansowaniu partii z budżetu (73%). Jest to spadek w porównaniu z sondażem przeprowadzonym w grudniu przez Homo Homini przeprowadzonego na zlecenie portalu interia.pl. Wtedy za okręgami jednomandatowymi opowiadało się aż 71% badanych.

Wprowadzenie jednomandatowych okręgów i odcięcie partii od zasilania budżetowego oczywiście nie sprawi, że z dnia na dzień zmieni się sytuacja polityczna. Cykl wyborczy to cztery lata, a wyborcy też muszą się przyzwyczaić i nauczyć nowego systemu. Daje on jednak nadzieję, że sami politycy, w dobrze pojętym własnym interesie, będą prowadzić akcje edukacyjne i uświadamiające, jak teraz prowadzą akcje dezinformacyjne i ogłupiające.

Jeśli jednak wziąć to wszystko pod uwagę, to widać wyraźnie, że spokojnie można o JOW-ach zapomnieć bez względu na to, jaki będzie wynik referendum. Po pierwsze należy pamiętać, że dopóki ordynacja nie zostanie zmieniona, to liderzy partyjni będą mieli głos decydujący. Sam Kukiz dał to jasno do zrozumienia. Po drugie obecnie na scenie politycznej nie ma nikogo, kto taką zmianę nie tylko przed wyborami obieca, ale po wyborach zrealizuje. Kukiz, jeśli zdobędzie jakieś poparcie, to będzie ono za małe, żeby cokolwiek zmienić. A wejście w koalicję z PiS-em zakończy jego karierę szybciej, niż się zaczęła. Zresztą gdy znajdzie się w sejmie szybko zapomni z czym tam przyszedł. Z kolei żaden z obecnie sprawujących władzę liderów dobrowolnie nie zrzeknie się wszechwładzy. Są z nią zbyt zżycie i zbytnio do niej przywiązani.

Waldemar Kompała w Rzeczpospolitej zrównuje zwolenników JOW-ów z komunistami. Pisze:

Wszędzie system JOW pokazał niedemokratyczne oblicze.Ordynacja ta zazwyczaj prowadzi bowiem do ukształtowania się dwupartyjnego podziału sceny politycznej. Często skutkuje zjawiskiem „koślawych wyników”, gdzie niewielka przewaga w liczbie głosów skutkuje dominującą większością w parlamencie. Rządzić może nawet partia, na którą oddano mniejszą liczbę głosów, ale korzystnie dla niej rozłożyły się w okręgach.

Wynika z tego, że demokratyczne oblicze jest wtedy, gdy do sejmu dostają się nie ci, na których głosowali wyborcy, ale ci, którzy do sejmu dostać się powinni. A kto powinien? Oczywiście partia powinna. No bo kto? Partia może liczyć niewielu więcej członków niż jest miejsc w parlamencie. Ale jak ją popiera większość, to niemal wszyscy jej członkowie powinni móc w parlamencie „reprezentować” społeczeństwo.  Z drugiej strony jeśli obecnie w parlamencie zasiadają w zasadzie przedstawiciele dwóch partii, to jakąż różnicę stanowi sposób ich wyłaniania? Dlaczego głosowanie na konkretnych ludzi, którzy akurat należą do tej a nie innej partii jest złe, a głosowanie na na partie, w których są nazwiska, jak Tusk, Kaczyński, Ziobro jest dobre?

JOW-y jak widać jednoczą przeciw sobie wszystkie media, zarówno prorządowe jak i antyrządowe, głównego nurtu i dopływów. Czyżby zagrażały interesom właścicieli nie tylko partii?

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Obecny system wyborczy jest jak buty uciskające stopy. W butach chodzi się już parę lat, a one nadal źle leżą na nogach. Kupione i zachwalane w internecie nie pokazały ich wad.

    To może należy wybrać innego producenta, inny materiał z jakich buty zostaną zrobione. I zdecydować, że producent nie otrzyma zapłaty z jednego konta, a musi postarać się o płatników innych. Nie będziemy wiedzieli jak jest, dopóki nie zmienimy starego obuwia na nowe.

    Może okazać się, że wyjdziemy na tej zamianie jak Zabłocki na mydle, to wtedy powrócić do starego, ale już innego będzie łatwiejsze

    1. Człowiek popełnia błędy, ale też dzięki temu nabiera doświadczenia, uczy się. Na początku po transformacji tłumaczono nam, że musi być taka ordynacja, nie może być inna, bo sejm byłby zbyt rozdrobniony, nie dałoby się sprawnie rządzić. I wprowadzono ordynacje preferującą większe partie. Po czym wpisano ją do konstytucji, żeby nikt nie ośmielił się jej zmienić i umożliwić wyborcom wybór ludzie, a nie towarzyszy partyjnych. Wynika z tego, że grunt pod dyktaturę przygotowywali politycy od dawna.