Jak (współ)żyć, proszę księdza

Co jest największym wrogiem wierzącego? Wbrew pozorom nie ateizm. I nawet nie inna religia czy konkurencyjny stwórca. Największym wrogiem wierzącego jest nauka, wiedza. Można sobie wyobrazić oburzonego rodzica, który dzwoni do szkoły i „sobie nie życzy” aby jego dziecko uczyło się matematyki czy chemii? A religii? A w sprawie jednej z najważniejszych sfer życia człowieka w środku Europy, w XXI wieku może sobie nie życzyć!

Wiedza o seksualności człowieka jest przekazywana młodzieży na zajęciach wychowania do życia w rodzinie. Uczniowie mogą, choć nie muszą, chodzić na 14 dodatkowych lekcji, na które zgodę wyrażają rodzice. Zajęcia w planach lekcji umieszczane są na początku lub na końcu rozkładu tak, by można było je opuścić, nie narażając dziecka na godzinną przerwę w środku dnia (co w przypadku lekcji religii jest często „niewykonalne”). Ale wystarczy jeden telefon do dyrektora szkoły, nawet nie z kurii, by dyrektor w te pędy zajęcia odwołał. Bo wiedza jak klękać i składać rączki jest człowiekowi niezbędna do życia. Natomiast wiedza jak założyć prezerwatywę na… marchewkę lub banana – bo pokazać licealistom jak założyć prezerwatywę na sztucznego penisa nikt się w tym kraju nie odważy – zbędna.

Do dyrektora szkoły zadzwonił oburzony ojciec, który stwierdził, że nie życzy sobie, by jego dziecko narażać na widok prezerwatywy nałożonej na marchewkę. Nie ma obawy, żeby zadzwonił i „nie życzył sobie”, by dziecku opowiadać o świętych obcowaniu, skazywaniu syna na śmierć, by odkupił jakieś efemeryczne winy, o dziewictwie mężatki nie wyjaśniając co to jest dziewictwo i czym się objawia. Co zrobić z dziewczyną, czy raczej jak, by nie zaszła, gdzie zasięgnąć porady, w ogóle – jak (współ)żyć – w szkole młody człowiek się nie dowie. Za to dowie się, że człowieka na obraz i podobieństwo swoje stworzył sam pan bóg. Który jest najwidoczniej dla wiernych wielce obleśnym i sprośnym osobnikiem. Dlatego obraz obrazem, bóg bogiem, ale to i owo z tego obrazu trzeba pozasłaniać, ukryć. Bo bogu należy się szacunek i cześć, ale stwarzając dupę wraz z przyległościami ewidentnie przesadził. W tych okolicach mógł nieco mniej wiernie odwzorowywać pierwowzór.

Ale gdy uzbrojony we wszelkie możliwe sakramenty bogobojny parafianin popadnie w tarapaty, zawsze może zwrócić się o pomoc do szarlatana, który ma takie pojęcie o sprawie jak ślepy o kolorach, ale bardzo chętnie się swoją niewiedzą podzieli. Gdzie bowiem powinien udać się człek wierzący mający problemy z pożyciem? Do seksuologa? Broń boże. W tych sprawach wiedzę – i to z pierwszej ręki – ma jedynie sługa boży.

Na przykład ojciec Xawery Knotz ze Zgromadzenia Braci Mniejszych Kapucynów specjalizuje się w temacie, a wiedzę pogłębia za pomocą medytacji, modlitw i wizji. Na rekolekcjach uczy jak osiągnąć… superorgazm. A stosunek porównuje do meczu piłki nożnej: Jeżeli jednak chce się strzelić bramkę trzeba ryzykować utratę piłki. Małżonkowie nie powinni się rozbudzać do orgazmu bez zamiaru pełnego współżycia seksualnego ani sięgać po środki antykoncepcyjne, tak jak piłkarz nie powinien wybijać piłki na aut i stosować dopingu. Gdy małżonkowie zgrzeszą – zagrają nieczysto: sfaulują się zbyt ostrym wejściem, wytrysk nastąpi poza bramką, nie od razu, automatycznie są karani w najsurowszy sposób. Nie tracą zaraz więzi z Bogiem, tak jak piłkarz nie opuszcza za karę murawy pomimo licznych błędów, niecelnych podań i strzałów, a nawet fauli.

I tak dalej i temu podobnie et cetera. Świadomość, że sam Bóg stoi z naręczem żółtych i czerwonych kartek u wezgłowia i pilnie śledzi, czy plemnik trafił do bramki, jest stymulująca. Dzięki temu wszyscy parafianie mają, jak wiadomo, wielce udane współżycie. A wiedza, że jedno i to samo raz jest, a raz nie jest grzechem, pogłębia przeżycia i zbliża kochanków.

Z drugiej strony czy to nie zdumiewające, że w tak delikatnej materii wypowiadają się ludzie, którzy nie mają o niej bladego pojęcia? Gdy edukować zaczynają szarlatani, trudno się dziwić tragediom, których są sprawcami. Dlaczego ktoś, kto podszywa się pod duchownego jest karany za oszustwo, a duszpasterz podszywający się pod seksuologa czy dowolnego innego specjalistę i plotący bzdury pozostaje bezkarny?

A tymczasem katolicka młodzież świetnie się bawi. Jedna z gier nazywa się „wymiękasz?” Zasady są bardzo proste. Dziewczyna lub chłopak losują dla siebie osobę do pary, która staje w bieliźnie naprzeciwko. Zabawa polega na dotykaniu poszczególnych części ciała. Zaczyna się od górnych partii. Chłopak dotyka włosów i pyta czy dziewczyna już wymięka. Jeśli nie posuwa się dalej – dotyka ust, chwyta za dłonie, potem za ramiona, a następnie za brzuch. I wtedy wiadomo już, że kolejnym ruchem będzie chwyt za piersi lub położenie ręki między nogami. Jeśli dziewczyna stwierdzi, że na tym etapie wymięka, to przegrywa. Niektórzy urozmaicają zabawę zdejmując bieliznę.

Inna zabawa to tak zwane „słoneczko”. Tutaj potrzeba chociaż osiem osób – czterech dziewczyn i tyle samo chłopaków. Dziewczyny kładą się nago na podłodze z rozłożonymi nogami. Naokoło ustawiają się rozebrani chłopcy. Na hasło „start”, każdy z nich uprawia przez około pół minuty seks z dziewczyną leżącą naprzeciwko. Potem następuje zmiana – chłopaki wymieniają się partnerkami. Przegrywa ten, kto pierwszy osiągnie wytrysk.


Jak po bożemu stymulować łechtaczkę i walić kapucyna wyjaśnia Kapucyn. Tamże zapisy na internetowy kurs naturalnego planowania rodziny metodą jedynie słuszną oraz naprotechnologia, czyli jak po bożemu stracić kasę niczego nie otrzymując w zamian. Amen.

Dodaj komentarz