Ja premier

Wielki XX-wieczny rewolucjonista i myśliciel, Włodzimierz Iljicz Uljanow, pseudo konspiracyjne Lenin, rzucił swego czasu nośne hasło, że państwem może rządzić nawet kucharka. Nigdzie na świecie ta teza nie znalazła potwierdzenia, choć próby trwają do dziś. Komuniści, dopóki mieli co rozdawać i od kogo pożyczać jako tako przędli. Gdy już wszystko znacjonalizowali i nie znaleźli chętnych do pożyczania albo oddawali władzę, albo przekształcali kraj w jeden wielki obóz koncentracyjny.

Po transformacji ustrojowej przez chwilę było w miarę normalnie, po czym wszystko wróciło w stare koleiny. Niebagatelną w tym rolę odegrał promotor pani kandydatki na prezydenta Leszek Miller. Mąż ów zacny, absolwent szkoły zawodowej, członek Biura Politycznego KC PZPR, uroił sobie, że fachowcem na fotelu Prezesa Rady Ministrów może „sterować z tylnego siedzenia” lider partyjny. Od tej pory wszyscy kolejni liderzy sadowili się na fotelu premiera, a towarzysze partyjni względnie koalicyjni przyklepywali tę nominację bez oglądania się na kwalifikacje. Kto z tylnego siedzenia steruje nieukami na razie nie wiadomo.

Czym rządy kucharek skutkowały? Głównie permanentnymi niedoborami w kasie państwa. Degrengolada nabierała tempa gdy lider na stanowisku premiera otoczywszy się klakierami uwierzył w swoją nieomylność i plenipotencje. Warto w tym miejscu przypomnieć, że „z tylnego siedzenia” owszem, sterowano premierami. Ale działo się to w czasach PRL-u, gdy towarzysze pierwsi sekretarze KC PZPR de facto rządzili krajem.

W dzisiejszych czasach trudno być omnibusem, znać się na wszystkim. Stąd konieczność opierania się na doradcach, powierzania poszczególnych resortów fachowcom. Premier tysiąclecia złamał tę zasadę, ponieważ do wszystkiego się wtrącał. On podejmował decyzje i oznajmiał podwładnym co wymyślił. A ponieważ decyzje były często absurdalne, to i wyniki były marne, a premier wychodził na głupca. Najlepiej ten sposób sprawowania władzy ilustruje historia prezesa PGE, menadżera, który ośmielił się zwątpić w geniusz ukochanego przywódcy i zakwestionował ekonomiczny sens rozbudowy elektrowni Opole. Przywódca, jak na geniusza przystało, nie słuchał fachowców, tylko nieposłusznego prezesa wywalił z roboty. Kosztowało to niemal 7 milionów złotych, ale kto by tam na takie drobiazgi zważał. Wszak w grę wchodzi widzimisię samego premiera, któremu „nikt nie wmówi”, że może się mylić!

Gdy zadłużenie jawne i ukryte, czyli zapisane jako zobowiązania na różnych kontach, subkontach i wielokątach w ZUS-ie i w innych instytucjach, osiągnęło astronomiczny poziom biliona euro pan premier otrzepał ręce, podziękował za współpracę, spakował walizki i udał się na emigrację. Jego miejsce zajęła niewiasta zaradna, która jak tylko widzi faceta wywijającego ostrym narzędziem, choćby i tępym, natychmiast zadziera kieckę i wieje do domu, w którym zamyka drzwi na klucz i opiekuje się dziećmi. Ale gdy trzeba jakąś sprawę załatwić pani premier zachowuje się jak polska rozsądna kobieta. Nie wysyła swojego ministra, który na sprawie zna się, a przynajmniej powinien, lecz jedzie i podpisuje sama wszystko co jej podsuną pod nos.

Kiedy w listopadzie [2014 roku] dowiedzieliśmy się, że zabraknie pieniędzy na wypłaty dla górników tuż przed świętami, że zabraknie na wypłacenia dla nich tak ważnej barbórki, kiedy dowiedzieliśmy się na koniec listopada, że strata kopalni w Kompanii Węglowej – a tych kopalni jest 14 – sięga 400 mln zł, a dopłata do każdej wydobytej tony węgla to 65 zł, to wiedzieliśmy, że czas rozmowy o polskim górnictwie minął, że przyszedł czas na działaniapowiedziała Kopacz.  W tej sytuacji nie można nie zapytać na cholerę nam ci wszyscy ministrowie, wiceministrowie i całe tabuny urzędników, doradców, ekspertów, skoro i tak decyzje podejmuje absolwent szkoły zawodowej, dr prawa (i sprawiedliwości), magister historii czy pediatra?

Ale są ważniejsze sprawy niż zapaść w górnictwie i gigantyczne długi. Pani premier poświęca swój opłacany przez podatników czas, żeby zająć się tabletką, która biskupom działa na nerwy. Skąd to znamy? Ano z kolejnych plenów KC PZPR, na których pierwsi sekretarze omawiali wolumen wypieku bułek w Pipidówce Dolnej. Z drugiej strony trudno wymagać od pediatry, żeby się znał na ekonomii, zarządzaniu czy nawet ginekologii. Dlatego rząd będzie tracił czas i energię próbując uniemożliwić dostęp do tabletki ‚dzień po’, a substancjami mogącymi powodować raka nadal będzie faszerowana żywność. Glutaminian na przykład, (E621 do E625), dodawany niemalże do wszystkiego, może być przyczyną raka prostaty. Im wyższy poziom glutaminianu we krwi, tym agresywniejszy nowotwór i tym więcej receptorów tej substancji w tkance rakowej. Tylko kogo to obchodzi?

Do wyborów może jakoś uda się doczołgać. A potem? A potem jak bóg da PO przegra i będzie miało na kogo zwalić winę za katastrofę. A jak wygra też się nic nie stanie. Będzie zarządzać masą upadłościową w imieniu garstki wyborców (zgodnie z danymi PKW PO poparło nieco ponad 18% wyborców).

 

P.S. Donald Tusk w exposé wygłoszonym w związku z zaprzysiężeniem rządu po wyborach wygranych w 2011 roku zapowiedział m.in. reformę systemu emerytur górniczych. Po „namyśle” postanowił jednak po cichu wycofać się z tej zapowiedzi, co wywołało… eskalację żądań górniczych związków. W 2013 roku ZUS dopłacał do emerytur górników ok. 6,5 mld złotych.

Dodaj komentarz