Inwigilator służbowy

Dziennikarze przeważnie nie są ani prawi, ani szlachetni, ani obiektywni. Ale ich obowiązkiem, misją i pracą jest informowanie. Gdy ktoś podsłucha przypadkiem lub intencjonalnie partnera, który z sąsiadką umawia się na spędzenie upojnej nocy, a wcześniej twierdził, że jedzie na delegację, to należy zapomnieć o nielegalnie podsłuchanej rozmowie? Udawać, że się o niczym nie wie? Spakować mu kanapki, pobłogosławić na drogę i udać się do spowiedzi?

Nie ma innej możliwości, żeby dowiedzieć się co władza knuje. Nawet kodeks karny nakazuje podzielenie się informacją o przestępstwie z właściwymi organami. A jednym z najważniejszych organów jest opinia publiczna. Podsłuchiwanie prywatnych rozmów, zwierzeń, jest naganne i godne potępienia. I jak dotąd nikt takich nagrań nie publikował. Jednak opublikowane stenogramy i nagrania to nie rozmowa dwóch panów zwierzających się sobie z kłopotów rodzinnych. To twarde negocjacje biznesowe — sypnę groszem, ale pod warunkiem, że zdymisjonujecie ministra i uchwalicie ustawę dla mnie korzystną. Pamiętać także należy, że początkowo nie opublikowano wszystkiego. To sam zainteresowany zarzucił złą wolę i „wyrywanie z kontekstu” jego słów przez redakcję Wprost.

Nie dajmy się zwariować. To nie posłaniec jest winny, że wieści, które przynosi są złe. Poza tym należy pamiętać, że to ten rząd toleruje bezprawną inwigilację na niespotykaną dotąd skalę. To ta władza ukrywa przed społeczeństwem wszystko, co tylko może i trzeba toczyć sądowne boje o ujawnienie tego, co powinno być jawne od początku. Wspomnijmy tu opłacone pieniędzmi podatników ekspertyzy na podstawie których p. prezydent podjął decyzję o podpisaniu ustawy „reformującej” OFE w 2011 roku. Dotychczas ich nie ujawnił mimo wyroków sądów, które uznały że to jest informacja publiczna.

To ta władza nie chce latami ujawnić tego, co powinno być jawne z mocy prawa. To ta władza i ci politycy ukrywają przed opinią publiczną wszystko, co tylko mogą, łącznie z tym, co mają obowiązek ujawnić. Oto Stowarzyszenie Watchdog zwróciło się do pięciu partii: PO, PiS, SLD, PSL i Ruchu Palikota (dziś Twój Ruch) o wgląd we wszystkie faktury opłacone przez nie w styczniu i lutym zeszłego roku. Chciało też poznać umowy na prowadzenie zleconych przez partie badań opinii publicznej i ich wyniki (za okres styczeń–maj 2013 r.). I co? I wszystkie partie traktujące pieniądze podatników jak własne odpowiedziały zgodnym chórem „walcie się!” PO lapidarnie, że dane o fakturach i umowach „nie stanowią informacji publicznej”. PiS obszernie, że ustawa pozwala na wgląd do „dokumentów urzędowych”, a umowy i faktury takimi nie są, bo to „dokument prywatny” niepodlegający rygorom ustawy. Podobnie twierdziło SLD, dodając, że faktury „nie zawierają komunikatów w sprawach publicznych”. PSL i Ruch Palikota wniosek stowarzyszenia w ogóle — mówiąc kolokwialnie — olały.

Tak więc żeby zdobyć jakiekolwiek informacje trzeba działać nieszablonowo lub nielegalnie, bo władza i politycy nawet wyroki sądów lekceważą! Powiedzmy więc jeszcze raz głośno i wyraźnie: społeczeństwo ma prawo wiedzieć bez względu na to w jaki sposób informacje zostały zdobyte! A władza wynajęta i opłacana przez podatników ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo i sobie, i im. Wywiązuje się z tego obowiązku skandalicznie stosując rozdęty do absurdalnych rozmiarów system inwigilacji. I mimo to, mimo stosowania prewencyjnych podsłuchów, zarzucenia sieci na potencjalnych przestępców, żadnemu większemu przestępstwu nie udało się zapobiec, a — jak dowodzą ostatnie wydarzenia — bezpieczeństwa nawet sama sobie zapewnić nie potrafi.

A może to właśnie o to chodzi? Może inwigilacja nie ma służyć dobru i bezpieczeństwu obywateli, lecz partii, jak to już miało miejsce w przeszłości? I jak dawniej program partii znowu będzie programem narodu?

 

PS.
Wszystkich, którym wydaje się, że to była rozmowa prywatna, wyprowadza z błędu dyrektor departamentu komunikacji i promocji NBP Marcin Kaszuba: Spotkanie było zainicjowane przez szefa gabinetu prezesa NBP. Było to spotkanie służbowe, rozmowa także dotyczyła spraw służbowych. Jest też i dobra wiadomość: środki pochodziły z funduszu reprezentacyjnego, który jest finansowany z pieniędzy zarobionych przez NBP. Marek Belka nie wydał więc pieniędzy podatników.

 

Uaktualnienie zdumiewające
Na blogu Foros Autor zamieścił cytat z deliberacji Pawła Wrońskiego zgrabnie ukrytych pod Piano. Wynika z nich, że panu redaktorowi marzy się ciepła i bezpieczna posadka w jakimś organie à la Trubuna Ludu, w którym nie Wroński lecz urzędnik odpowiedzialny będzie decydował o czym Wroński ma pisać. Na szczęście nie jest potrzebny żaden Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk, bo w tej roli doskonale sprawdza się Piano. Warto zapłacić, żeby móc czytać takie teksty…

Dodaj komentarz