Informować wolno

Po czym poznać czy medium jest polskie do bólu bez względu na to, kto de facto jest jego właścicielem? To bardzo proste. Po pierwsze w kraju macierzystym właściciela medium po prostu informuje, podczas gdy w Polsce głównie asekuruje się. Gdy przed wyborami hakerzy opublikowali maile pochodzące z prywatnej skrzynki kandydatki na prezydenta Stanów Zjednoczonych Hillary Clinton, amerykańskie i nie tylko amerykańskie media po prostu o tyn informowały cytując fragmenty. Nie asekurowały się, nie podkreślały, że akcja hakerów była nielegalna, sterowana przez Rosję, że czytanie cudzej korespondencji jest nieetyczne itp. Jednocześnie amerykańskie służby zajęły się badaniem sprawy sprawdzając czy Clinton złamała prawo, jakie ujawnienie korespondencji ma znaczenie dla bezpieczeństwa kraju i co zrobić, jakie wdrożyć procedury, by do podobnych incydentów nie dochodziło w przyszłości. Gdy hakerzy opublikowali maile pochodzące z prywatnej skrzynki Michała Dworczyka i innych polityków PIS-u media prorządowe nabrały wody w usta, a pozostałe każdą relację zaczynają od zastrzeżenia, że wykradli je rosyjscy hakerzy na wniosek Putina i nie wiadomo, czy są prawdziwe. Najdalej poszła telewizja serwująca prawdę przez całą dobę sugerując, że nie wiadomo czy to, o czym informuje jest… prawdą.

Po drugie polskie media są bardziej lub mniej dociekliwe i pryncypialne w zależności od tego, kto aktualnie sprawuje władzę. Gdy pojawiły się nagrania z prywatnych rozmów czołowych polityków rządu PO-PSL nie tylko nie czyniono zastrzeżeń, że za akcją stają rosyjskie służby, że nie wiadomo czy taśmy nie zostały zmanipulowane., ale także bez żadnych oporów przytaczano fragmenty i publikowano stenogramy. Diametralnie inaczej sprawa wygląda w przypadku maili Dworczyka, ponieważ o ich zawartości można dowiedzieć się jedynie z lakonicznych omówień i trzeba mieć dużo szczęścia, żeby na takie omówienie trafić.

Na tę gigantyczną różnicę w podejściu zwraca uwagę dr Jacek Kucharczyk w rozmowie z Justyną Koć: Różnica między tak zwaną aferą taśmową a aferą Dworczyka jest rzeczywiście uderzająca. Poziom ekscytacji mediów w przypadku afery taśmowej był ogromny. Trudno nie pamiętać nieustannego cytowania tych samych fragmentów wcześniej starannie wyedytowanych transkrypcji rozmów. Jak jest teraz? Teraz mamy maile, których autentyczności nikt nie zaprzeczył, a ich autorzy powtarzają tylko, że ich ujawnianie to jest antyrządowy spisek. Jednocześnie, inaczej niż w przypadku afery taśmowej, treść ujawnianych maili pokazuje nagminne praktyki, które można nazwać korupcją polityczną, łamaniem prawa, a przynajmniej zasad praworządności. Maile pokazują też, w jaki sposób niszczono niezależność instytucji sądowniczych, za co Polska ma dziś sprawę z UE i grożą nam niewyobrażalne konsekwencje.

Taka postawa mediów, w tym czołowego niezależnego medium sprawia, że władza może robić co chce, może traktować ludzi jak durniów, nie musi obawiać się niczego, bo zawsze może liczyć na poparcie sporego odsetka społeczeństwa. To fascynujący przyczynek do rozumienia, jak działa demokracja, zwłaszcza tak ułomna jak w dzisiejszej Polsce — konkluduje p. dr i trudno się z nim zgodzić. Fakt, demokracja jest ułomna, ale składa się na to ułomna polityka informacyjna. Media sprzyjające władzy z igły robią widły, najdrobniejszą wyimaginowaną wpadkę opozycji wałkują całymi dniami, urabiając opinię publiczną na wiele sposobów. Tymczasem tak zwane „wolne” media zajmują się sprawami trzecio- i czwartorzędnymi. O zawartości maili Dworczyka, w których ustalano kto ma zostać p.o. prezesa nowej izby Sądu Najwyższego w telewizji serwującej prawdę całą dobę wspomniano raptem kilka razy, po czym temat zniknął. Tak więc ktoś, kto nie śledzi na bieżąco tego, co dzieje się w kraju, może kluczowe informacje przegapić. Trudno oprzeć się wrażeniu, że media owszem, informują o wszystkim, ale tak, żeby nie poinformować.

Konkludując można postawić tezę, że jeśli tak zwane „wolne” media nie zmienią swojej polityki informacyjnej i sposobu informowania, to będą współodpowiedzialne za kolejne zwycięstwo PiS-u, a co za tym idzie także za koniec swojej niezależności.

 

PS.
Donald Tusk zaproponował dzisiaj PiS-owi, żeby wspólnie zmienić Konstytucję RP tak, by decyzja o wyjściu Polski z Unii Europejskiej nie mogła być podjęta zwykłą większością głosów. Zgromadzona w programie „Fakty po faktach” prof. Anna Pacześniak z Uniwersytetu Wrocławskiego stwierdziła, że Donald Tusk stawiając tę propozycję zdaje sobie sprawę, że ani nie ma obecnie większości do tego, żeby zmienić Konstytucję, czyli tej konstytucyjnej większości, która mogłaby tę poprawkę wprowadzić. Owszem, Tusk nie ma większości. Żadnej, nie tylko konstytucyjnej. Gdyby miał to on, a nie Kaczyński by rządził. Właśnie dlatego zaproponował układ partii rządzącej, bowiem większość konstytucyjna to 307 posłów, PiS ma ok 230, PO ok. 120, czyli razem aż za dość.

Dodaj komentarz