I otworzyły się upusty nieba…

Klimat zmienia się na naszych oczach. Coraz gwałtowniejsze zjawiska atmosferyczne sieją spustoszenie, pozbawiają ludzi dachu nad głową, a często także i życia. Z powodu nawałnic, które nawiedziły Niemcy, Francję, Belgię i Holandię zginęło ponad 100 osób, zawaliły się domy, a straty ocenia się na miliardy euro. Dramat jednak polega na czymś zgoła innym. Nawet nie na tym, że wtedy, gdy jedni spieszą ratować, inni biegną rabować. Dramat polega na powszechnym niezrozumieniu otaczającego świata i przyczyn zachodzących w nim zjawisk. Związkowcy z Bogatyni zawrzeli oburzeniem gdy TSUE nakazał natychmiastowe wstrzymanie wydobycia w kopalni Turów. Zademonstrowali w ten sposób brak solidarności i pogardę dla tych, którzy w kataklizmach stracili mienie i życie.

Mieszkańcy Bogatyni, Bełchatowa i innych miejscowości muszą się liczyć z tym, że kataklizm, jaki przetoczył się przez Europę, prędzej czy później dosięgnie i ich. Nawałnica nie tylko nieodwołanie wstrzyma wydobycie na jakiś czas lub na stałe, ale może także pozbawić ich dachu nad głową. Tutaj dochodzimy do lansowanej przez władzę tak zwanej „sprawiedliwej transformacji”. Co to takiego? To doskonała wymówka, sposób na lekceważenie zagrożeń i odwlekanie niezbędnych zmian, trwanie przy przestarzałych technologiach. Związkowcy mają prawo czuć się pokrzywdzeni, ale powinni zdawać sobie sprawę, że to nie Unia jest winna, że zakazała wydobycia, tylko polski rząd, który zamiast inwestować w alternatywne źródła energii, miliardy lokuje w nieefektywnych, coraz droższych i rujnujących klimat technologiach wykorzystujących paliwa kopalne.

Choć w wyniku nawałnic coraz większe obszary w miastach coraz częściej znajdują się pod wodą, władze lokalne także nie szukają rozwiązań umożliwiających gromadzenie nadmiaru wody i minimalizację strat. Wręcz przeciwnie, robią wszystko, by szkody były jak największe. Aż dziw bierze, że mieszkańcy ponoszący straty, którym woda zalewa samochody i piwnice, nie występują do sądów z pozwami przeciw władzom miejskim. Przecież to one bezrozumnie zabetonowują tereny zielone, wyrzynają drzewa i krzaki, likwidują klomby. Choć straty są olbrzymie, to dotąd nikt nie liczy się z kosztami. A te z roku na rok rosną. Gdyby natomiast w porę posłuchano specjalistów, inwestowano w zieloną energię to dziś nie musielibyśmy obawiać się, że nas zaleje lub zdmuchnie.

Ci, którzy kierują się chłopskim rozumem uważają, że skoro drzewa walą się na domy i samochody, to należy je powycinać. Także gdy rzeka przerywa wały, to tylko dlatego, że są za niskie i za słabe. Gdy woda w środku miasta zalewa podziemne garaże, wlewa się do piwnic, to z kolei oznacza, że trzeba rozbudować kanalizację burzową. Tymczasem coraz częściej spada ponad 100 litrów wody na metr kwadratowy. Oznacza to, że w rejonie opadów woda ma głębokość 10 cm, czyli jest jej po kostki. Na dachu, chodniku, jezdni, skwerze, wszędzie. Jaką średnicę muszą mieć rury, żeby taką ilość odprowadzić? I gdzie, skoro poziom wody w rzece często jest wyższy niż ulic przed wałem?

Czy trzeba lepszego dowodu niż los miasteczka Altenburg na to, że kierowanie się chłopskim rozumem prowadzi na manowce? Patrząc na zdjęcia można spróbować sobie odpowiedzieć jak wysokie powinny być wały przeciwpowodziowe i jaka powinna być przepustowość sieci kanalizacyjnej, żeby domy nie zostały zalane po dach. Dlatego nie wiadomo jaka perspektywa jest czarniejsza i bardziej przerażająca. Czy ta, że populiści będą przekonywać nadal, że nie ma pośpiechu, że zawsze były powodzie, a gospodarka jest ważniejsza od kilku zatopionych domków czy ta, że ludzie nadal będą dawać takim zapewnieniom wiarę?

Władza prowadzi kraj wprost ku katastrofie, ale znajduje poklask gdy uderza w patriotyczną nutę. Wielu doznaje bezmyślnego wzmożenia gdy słyszy, „Nikt nam nie będzie mówił co mamy robić we własnym kraju”. Niestety, tego typu prężenie muskułów znamionujące zakompleksionego, bezrozumnego niewolnika świadczy o bezdennej głupocie. No bo jeśli ktoś ostrzega przed niebezpieczeństwem, to trzeba go posłuchać, a nie pukać się w czoło i bezmyślnie brnąć dalej. Ludzkość żeby przetrwać musi opamiętać się i to szybko, bo czasu jest coraz mniej. Dlatego trzeba porzucić lokalne egoizmy na rzecz globalnej solidarności. Istnieje bowiem obawa, że dziś ktoś, gdzieś zignoruje sądowy nakaz wstrzymania wydobycia, a jutro ktoś je wstrzyma dobrze wymierzoną rakietą. Ponieważ coraz szybciej zaczyna do ludzi docierać, że jak Australijczyk pali w kominku, to na Europejczyka z nieba leje się żar lub strumienie wody. A gdy Europejczyk wsiada do samochodu, by pojechać na sąsiednia ulicę do sklepu na zakupy, to w Kanadzie płoną lasy.

Zgodnie z przekazem biblijnym „przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię (Rodz 7.12)”. Dziś wystarczy 40 minut by zatopić spory obszar. A przecież Bóg obiecał, że nigdy więcej. Czy to oznacza, że tak przestrzega swoich zobowiązań, jak my swoich?

Dodaj komentarz