Gdyby, toby

Telewizja podała, że doszło do zdarzenia. W zdarzeniu brał udział mężczyzna, który biegł. Biegnąc pominął szlaban i wbiegł na opuszczający się most zwodzony, przeskoczył na drugą połowę i pobiegł dalej. Sprawę skomentowała Magdalena Kilijan z zarządu Dróg i Zieleni w Gdańsku, gdzie do zdarzenia doszło. Gdyby się poślizgnął albo nie wymierzył tego skoku mógłby upaść z 12 m wysokości na beton, a to mogłoby się skończyć tragicznie. Zwykle pod mostami płyną rzeki, których jednym z głównych składników jest woda, ale ostatnio zapanowała moda na betonowanie wszystkiego, więc p. z zarządu miała prawo być święcie przekonana, że tamten teren został także objęty nowym planem zagospodarowania. W sprawie skoku z wysokości 42 cm, bo tyle mniej więcej przęsłu brakowało do całkowitego opadnięcia głos zabrał również ekspert ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego. Myślę, że piętą achillesową tego sportowca amatora był brak wyobraźni — oznajmił. Podobnego zdania był lekkoatleta Adam Kszczot, który w nielegalnym wtargnięciu na most oczami wyobraźni dostrzegł ewentualne niewinne ofiary: Bieganie powinno być przede wszystkim bezpieczne dla nas i dla uczestników innych ruchu, no, w tym przypadku ciężko o tym mówić.

Piętą achillesową eksperta od bezpieczeństwa w ruchu jest nadmiar wyobraźni. Nie tylko w sprawie biegacza puścił jej wodze, ale jej oczami dostrzegał także pieszych, którzy masowo gromadzą się przed przejściami nie po to, by przejść na drugą stronę ulicy, lecz w zupełnie innym celu. To przecież oczywiste, że każdy zbliżając się do przejścia może czekać na koleżankę, na kolegę, może sobie rozmawiać przez telefon komórkowy, a więc widok osoby, która znajduje się, oczekuje w pobliżu przejścia dla pieszych nie jest czymś nadzwyczajnym. Co więc powinien uczynić pieszy chcąc przejść? Powinien energicznym wymachem ramienia dać znać kierowcy, że nie przyszedł na randkę lub poplotkować, lecz zamierza przedostać się na drugą stronę. Gdy kierowca dostrzeże dawane znaki zdejmie nogę z gazu i być może nawet zatrzyma się. Trudno, zaiste trudno zrozumieć, po co telewizja serwująca prawdę całą dobę nie szczędząc sił i środków publikuje tak idiotyczne materiały.

Podczas gdy urzędnicy i eksperci cierpią na nadmiar wyobraźni inni borykają się z jej niedoborem. Mimo, iż epidemia wciąż trwa, a rząd zmienia zasady z dnia na dzień albo forsując ustawy, albo wydając rozporządzenia, wielu rodaków nie zaszczepiło się, bo nie, ale wykupiło wycieczki do egzotycznych krajów. Teraz zgodnie z oporządzeniem z 22 czerwca, które zostało znowelizowane 23 czerwca (bo rząd szybciej działa niż myśli) będą musieli po powrocie udać się na 10-dniową kwarantannę. Ci, którzy jeszcze nie wyjechali w te pędy udali się do biur podróży żądając zwrotu pieniędzy. Biura uznały jednak, że konieczność odbycia kwarantanny to sprawa turysty. Wystarczyło bowiem zaszczepić się, żeby cieszyć się pełną swobodą ruchu. Z kwarantanny zwolnione są także dzieci do lat 12 w pełni zaszczepionych rodziców,  ponieważ one przeważnie chorują bezobjawowo, a są doskonałym środkiem transportu dla wirusa.  Władzy zaś najwidoczniej zależy na tym, żeby nowe odmiany koronawirusa jak najszybciej zainfekowały jak najwięcej osób.

Żeby nikt wirusowi nie przeszkadzał w prokreacji NFZ zamknął poradnie lekarskie pod pretekstem udzielania zbyt wielu teleporad. Teleporady najpierw wprowadzono, potem wychwalano, a teraz wykorzystano jako pretekst do zaoszczędzenia kilku groszy. Na stronie NFZ czytamy, iż

Część poradni POZ w Polsce udziela powyżej 90% teleporad. W przypadku kilkudziesięciu z nich umowy z NFZ wygasają 30 czerwca, a Fundusz nie zamierza przedłużyć z nimi współpracy. Pacjenci tych placówek nie pozostaną bez opieki. Oddziały wojewódzkie NFZ, w których miały miejsce przypadki nadużywania teleporad, przygotowały wykazy placówek, które udzielą pacjentom niezbędnej pomocy medycznej od 1 lipca 2021 r.

Zamknięcie przychodni w mieście, gdzie jest ich kilka stanowi utrudnienie, ale jeszcze nie dramat. Co innego tam, gdzie przychodnia jest jedna, a następna znajduje się w sąsiedniej miejscowości, oddalonej często o kilkanaście kilometrów. Nieprzedłużenie kontraktu oznacza likwidację placówki, dezorganizację pracy czynnych gabinetów i w praktyce pozbawienie okolicznych mieszkańców opieki medycznej. Stanowi także zagrożenie dla zdrowia i życia mieszkańców, ponieważ o tym, że muszą udać się do sąsiedniej miejscowości po poradę dowiedzą się dopiero, gdy będą jej potrzebować. Nikt przecież nie sprawdza czy jeszcze istnieje przychodnia, do której jest zapisany.

Co na to populiści, zwłaszcza lewicowi, którzy przy każdej okazji bajdurzą o „nakładach na służbę zdrowia” i przekonują, że tylko publiczna jest w stanie każdemu zapewnić nieograniczony dostęp do świadczeń medycznych? Zamknięte przychodnie były co prawda prywatne, ale państwowy jest monopolista-płatnik, NFZ, który właśnie udowadnia, że może z dnia na dzień zamknąć lub doprowadzić do upadku dowolną placówkę medyczną albo nie płacąc za świadczenia, albo nie przedłużając kontraktu. W ten sposób można także eliminować z rynku medyków nieprzychylnych władzy. Bo niby jak pacjent sprawdzi, czy powód zamknięcia przychodni jest prawdziwy?

Nie wiadomo ile osób zmarło dodatkowo z powodu niewydolnego, barbarzyńskiego systemu ochrony zdrowia. Wiadomo, że wszyscy od lewa do prawa zamiast reformy postulują „zwiększenie nakładów” oraz „likwidację kolejek”. Nie wiadomo w jaki sposób to pierwsze wpłynie na to drugie, skoro monopolista decyduje o być albo nie być poszczególnych placówek po uważaniu, w oparciu o sobie wiadome kryteria. Wiadomo, że odpowiedzialność za dzisiejszą zapaść opieki zdrowotnej ponosi rząd tow. Millera Leszka. Kolejne rządy problem pudrowały zamiast rozwiązać. Jednak rekordem indolencji kolejnych rządów są nierozwiązane do dzisiaj sprawy rekompensat za utracone mienie i polityka energetyczna. Pierwsze pozwoliło bogacić się nieuczciwym i rzutuje na stosunki z innymi krajami. Drugie zaś to (o)błędna polityka energetyczna, a raczej jej btrak. Zaraz po transformacji zastopowano, a następnie postawiono w stan likwidacji będącą w zaawansowanym stadium budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu. Potem kolejne rządy konsekwentnie lekceważyły problem, a gdy zbyt nabrzmiewał zamiast inwestować w czyste źródła energii pakowano miliardy w rozbudowę energetyki węglowej.

Zmiany klimatu coraz bardziej dają się we znaki. Rośnie liczba gwałtownych, destrukcyjnych zjawisk atmosferycznych, w których coraz częściej zaczynają ginąć ludzie. Ci, którzy znają się na rzeczy ostrzegają, że będzie coraz gorzej, a jedynym wyjściem jest drastyczna redukcja emisji gazów cieplarnianych. Tymczasem władza przekonuje, że „Polski nie stać” na transformację energetyczną, inwestycje w odnawialne, czyste źródła energii, choć jednocześnie stać ją na coraz kosztowniejszą i coraz częściej konieczną „pomoc poszkodowanym”. Teraz władzę pod ścianą postawiły Czechy domagając się zaprzestania wydobycia w kopalni odkrywkowej w Turowie, co wiązałoby się z koniecznością wyłączenia współpracującej z nią elektrowni. Jednak nawet gdyby udało się wyłgać od kar i utrzymać produkcję energii prędzej czy później o swoje upomni się natura. Jedna trąba powietrzna czy gwałtowna nawałnica jest w stanie unieruchomić praktycznie każdą kopalnię odkrywkową i wyłączyć praktycznie każdą elektrownię węglową.

Rząd może próbować dogadać się z Czechami, z Unią. Z aurą nic nie zwojuje.

 

PS.
Wirtualna Polska przebiła relację o biegaczu na moście zwodzonym informując, że Doda „zaliczyła wpadkę” na festiwalu w Sopocie. Zaiste, zdarzenie jeszcze bardziej mrożące krew w żyłach niż możliwość upadku z mostu wprost na beton z pominięciem wody.

Podczas próby Doda miała na sobie okulary, które w wyniku zmysłowego tańca spadły. Po tej małej wpadce gwiazda zdecydowała, że nie włoży ich na scenę.

Dodaj komentarz