Ekoryści czy terrolodzy?

Plany były ambitne.

Tu na razie jest ściernisko,
Ale będzie San Francisco,
A tam, gdzie to kretowisko,
Będzie stał mój bank

ujawniał szczegóły inwestycji Golec. Jeszcze nie zaczął budowy, a już pojawili się na placu ekolodzy. Jeden przykuł się łańcuchem do kretowiska, inny niczym joga położył się na ściernisku. „Na tym terenie” — brzmiało oświadczenie — „od wieków zamieszkuje jedyny w swoim rodzaju, nie występujący nigdzie indziej na świecie typ bakterii wszystkożrącej z rodziny appetitus gigantus. Nie dopuścimy do dewastacji przyrody!” Po negocjacjach udało się dojść do porozumienia i za określoną kwotę ekolodzy zobowiązali się przenieść żyjątko w inne miejsce.

Czy to jedyny aspekt działalności ruchów ekologicznych? Oczywiście, że nie. Tyle, że niektóre ich działania budzą kontrowersje. Żeby daleko nie szukać – jeden ekolog blokuje dokończenie budowy tak zwanego szkieletora w Krakowie. Protestowano także przeciwko rozbudowie szpitala w Prokocimiu. Ekolodzy twierdzą, że lokalizacja, przy której szpital ma powstać jest nieodpowiednia, ze względu na istniejący na tym terenie specyficzny „ekosystem”. Rozpoczęcie budowy wiązało by się z koniecznością wycięcia około 7 tysięcy rosnących w okolicy drzew samosiejek, będących „naturalnym środowiskiem” dla ptaków. Co ciekawe wycinanie takich samych samosiejek na pustyni Błędowskiej ekologom nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie — nie protestują, że mniej drzew to mniej tlenu, a i ptaki nie będą miały na czym przycupnąć.

Takie działania ani nie przynoszą ekologom splendoru, ani nie poprawiają wiarygodności. Rodzą tylko podejrzenia, że ekologia to dobry sposób na dostatnie życie. Zwłaszcza, że całe dziedziny, gdzie naprawdę można by dużo zrobić leżą ewidentnie poza ich sferą zainteresowania. Weźmy na ten przykład ostatnie śniegi. Czy dało się słyszeć protesty? Czy telewizja pokazywała zielonych rzucających się pod solarki by wymusić sypanie na śliskie ulice piasku, a nie soli? A może setki tysięcy ton soli wysypane na drogi to działanie proekologiczne? Mające zbawienny wpływ na drzewostan przydrożny oraz faunę i florę rzek, do których to wszystko spływa?

Zostawmy jednak działania w skali makro, a skupmy na tym, co w gospodarstwie domowym. Co z ekologicznego punktu widzenia jest nonsensem, a nie słychać o żadnych akcjach, żadnych protestach, żadnych próbach rozwiązania problemu. Także żaden ekolog, który na co dzień potrafi godzinami mówić o zielonej energii i oszczędzaniu, na zdumiewające marnotrawstwo nie zwraca uwagi. Spróbujmy pomóc i zwrócić im uwagę na to, na co warto zwrócić uwagę.

Pierwszy z brzegu przykład — telefon komórkowy. A w zasadzie ładowarka do niego. Długo trwało, zanim producenci zostali zmuszeni do zunifikowania ładowarek. Ale jedyną proekologiczną zmianą jest komunikat na ekranie „Ładowanie zakończone. Oszczędzaj energię — wyłącz ładowarkę z sieci.” Przeciętny użytkownik, który gniazdko ma gdzieś pod biurkiem musi za każdym razem włazić pod biurko, żeby ładowarkę włączyć, by po kilkudziesięciu minutach z powrotem się pod biurko wczołgać w celu „zaoszczędzenia energii”. Dlaczego ładowarka nie może być w formie zaopatrzonej w wyłącznik podstawki stojącej na biurku, na którą telefon się po prostu kładzie względnie podpina?

Inny przykład. W wielu firmach i domach stoją drukarki. Producent produkuje do tych drukarek materiały eksploatacyjne. Jednorazowe. Często wyposażone w elektronikę. Dlaczego ekologom nie spędza snu z powiek takie nieekologiczne podejście? Dlaczego nie domagają się możliwości stosowania materiałów ekologicznych, wielokrotnego użytku? Na dodatek każdy gadżet jest zapakowany w torebkę foliową, kartonowe pudełeczko, to wszystko w celofan, a po zakupie ląduje w kolejnej torebce foliowej.

Osobną sprawą jest skandalicznie krótki żywot wszelkich urządzeń elektronicznych. Drukarki odmawiające posłuszeństwa tuż po zakończeniu okresu gwarancji, telewizory do wyrzucenia po kilku latach, odtwarzacze, słuchawki, kuchenki mikrofalowe, cała elektronika użytkowa. Pralki, lodówki wyprodukowane w PRL-u działają do dziś. Dzisiejsze ulegają uszkodzeniu po kilku latach. Na stronie Philipsa w jednym miejscu czytamy, że żarówki LED będą świecić 25 lat, ale gdy zerkniemy na dane techniczne konkretnego produktu widzimy, że żadne 25 lat, ale 15.000 godzin czyli tyle, ile znaczenie tańsze energooszczędne świetlówki kompaktowe. Które owszem, oszczędzają prąd po stronie odbiorców, ale emitują niezdrowe światło z dużą dozą niebieskiego w widmie i nie bardzo wiadomo co z nimi robić po rozbiciu czy zużyciu.

Rozglądając się wokół trudno nie odnieść wrażenia, że ruchy ekologiczne działają bardzo wybiórczo, koncentrując się na działaniach tam, gdzie można zorganizować spektakularną akcję, nagłośnioną i szeroko komentowaną przez publikatory. Brakuje jednak pracy u podstaw, reakcji na ewidentne nonsensy. Ot, taki drobiazg — tabliczka informująca, że drzewo jest pomnikiem przyrody przybita do niego gwoździami…

Warto wiedzieć, że zwykła żarówka świeci 1.000 godzin nie dlatego, że nie może dłużej, ale dlatego, że producenci nie chcieli, by była długowieczna. Bo co to za interes sprzedać żarówkę raz i czekać kiedy się komuś rozbije?

Dodaj komentarz