Dyma narodowa

Ci, którzy wierzą, że nic się nie stało, że rząd rządzi uczciwie i klarownie i nie dziurawi łodzi którą wszyscy płyniemy, nie potrzebują nikogo pytać. Gdy jednak zdobędą się na odwagę i posłuchają głosu tych, którzy się na sprawie znają, mogą się bardzo zdziwić słysząc, że rozmowy wcale nie były tak niewinne, a ich efektem będzie popsucie tego, co od lat działało i pozwoliło uniknąć kryzysu. Innymi słowy — rząd dla doraźnych, wyborczych korzyści piłuje z zapałem gałąź, na której wszyscy siedzimy.

Cały okres miniony polegał na takim właśnie działaniu. Gdy na rynku zaczęło brakować towarów władza nie skupiła się na pobudzeniu gospodarki, na sposobach zwiększenia produkcji, a więc i podaży, lecz przystąpiła do tworzenia sprawiedliwego systemu dzielenia deficytowych dóbr. W ramach „doskonalenia systemu reglamentacji” dodawała do kartek, z początku na cukier, coraz to nowe „luksusowe” towary, jak mięso, wódkę, papierosy, buty, wyroby czekoladopodobne, kawę, pieluszki, itp.

Po reformie tow. Łapińskiego pojawił się problem kolejek do lekarzy specjalistów. Co proponuje rząd? Usprawnienie systemu? Wprowadzenie przejrzystych reguł? Dopuszczenie lekarzy z zagranicy? Likwidację socjalistycznego systemu kontraktacji trzody chlewnej zaadoptowanego na potrzeby służby zdrowia do kontraktowania „usług medycznych? Skąd! Likwidację NFZ PO miała tylko w programie wyborczym z 2005 roku. Bo już w 2007 był inny pomysł. Z wygłoszonego wtedy exposé dowiedzieliśmy się, że będziemy chcieli podzielić Narodowy Fundusz Zdrowia na konkurujące między sobą instytucje ubezpieczenia zdrowotnego. Chcemy aby to ubezpieczyciele zabiegali o nasze składki i żeby to pacjent stał się wreszcie realnym dysponentem swojej składki zdrowotnej. Mamy rok 2014. Oczywiście nie można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że oni już nie chcą dzielić. Jednak na razie koncentrują się nie na rozwiązaniach systemowych, lecz na takim skorelowaniu kontraktacji i reglamentacji usług medycznych, żeby kolejki skróciły się same.

Na podobnej zasadzie odbywa się „walka” z bezrobociem. Najpierw propagandowo urabia się społeczeństwo, że większość bezrobotnych to w zasadzie ludzie pracujący, tyle że na czarno, a potem wdraża plan mający za zadanie wyrejestrowanie tych ludzi, co pozwoli pochwalić się wskaźnikami. Że to pozbawi ich prawa do opieki zdrowotnej? No to co? Przecież to inna pula pieniędzy, a poza tym sami sobie winni. O tym, że fiskus jest niebywale szczodry dla zagranicznych firm i bezwzględny dla rodzimych nie warto wspominać bo to „wypacza obraz”.

Ponieważ sytuacja budżetu jest opłakana, rząd przymierza się do reformy finansów publicznych. Reforma będzie polegała na opodatkowaniu wszystkiego, co się da opodatkować i przerzuceniu na podatnika ciężaru udowodnienia, że jest uczciwy. Kto urzędnika nie przekona będzie musiał zapłacić 75% podatku. Żeby sprawiedliwości stało się zadość wydłuży się okres kontrolny z obecnych pięciu lat do 10 lat lub więcej. Prawo nie może działać wstecz? A niby dlaczego? Nareszcie więc rząd dobierze się do… tyłka prostytutkom. Z tego, że nie mogą zarejestrować „działalności”, nie mają zagwarantowanej ani opieki zdrowotnej, ani zabezpieczenia na starość nie wynika, że nie można ich w majestacie prawa oskubać.

Budowa wzajemnego zaufania wymaga, by polityka gospodarcza rządu oparta była na realnych podstawach, by jej horyzont wybiegał poza termin kolejnych wyborów. Państwo, które żyje na kredyt nie będzie dla obywateli godne zaufania. Wzrost deficytu budżetu oznacza stały wzrost długu publicznego i wysokie koszty spłaty odsetek od tego długu. Tak mówił Donald Tusk w roku 2007. W roku 2014 realne podstawy polityki gospodarczej to karny podatek od nierządu i zastąpienie zasady domniemania niewinności zasadą domniemania winy. Przesłanie jest jasne — najpierw was wydymamy, a potem każemy wam za to słono zapłacić.

Dodaj komentarz