Demokracja socjalistyczna vs demokracja obywatelska

Donald Tusk znowu zapowiada, że dokona. Jednakowoż entuzjazm, w jaki wprawia poddanych dobra nowina studzi nieco konstatacja, że pan premier wykazuje pewne oznaki zaników pamięci. Powiedział był bowiem, że Tak, jak mówiłem miesiąc temu, dwa miesiące temu, pół roku i rok temu — rekonstrukcja będzie w listopadzie tego roku. Jednak w lutym bieżącego roku pan premier dokonał już jednej, zapowiadanej szumnie rekonstrukcji, w wyniku której minister Rostowski został wicepremierem Rostowskim. Jeśli więc rok temu, w listopadzie twierdził, że rekonstrukcja będzie w listopadzie, a zrobił ją w lutym, to dlaczego zapewniał, że Do poważniejszych zmian, poważnego przeglądu, z całą pewnością dojdzie latem? Potwierdził te słowa w maju, mówiąc, że powiedział: Powiedziałem na początku tej kadencji — biorąc pod uwagę fakt, że Platforma odpowiada za Polskę drugą kadencję i wymaga to innego typu działania, niż w pierwszej kadencji — że lato, okolica półmetka tej kadencji, to jest dobry moment, żeby przewietrzyć [rząd] i żeby poszukać ludzi z nową energią. Niedawno zmienialiśmy czas letni na zimowy. Ani chybi skutkiem ubocznym tej zmiany są zmiany w rządzie i lato w listopadzie.

Niedawno odbyło się referendum w stolicy w wyniku którego mało brakowało, a wiceprzewodnicząca Platformy straciłaby stanowisko. Od tej pory idea referendum jest na cenzurowanym, a Gazeta publikuje z regularnością, z jaką swego czasu wszelkie możliwe zatrucia przypisywała dopalaczom, głosy wyrażające potępienie dla tego sposobu załatwiania spraw. Dziś z wyżyn autorytetu swego gromy na referendum rzuca Aleksander Pawlicki, nauczyciel i były dyrektor szkoły, autor bloga. Przeciw referendum jest jako nauczyciel i ojciec, a zarazem jako pracodawca i żywiciel PT Posłanek i Posłów.

W swoim felietonie Pawlicki zwraca się do maturzystów, którym tłumaczy dlaczego referendum jest be. Otóż referendum jest be, ponieważ on, Pawlicki opowiada się za demokracją przedstawicielską, a nie bezpośrednią. Z felietonu przebija myśl, którą można streścić w jednym zdaniu: Jeśli Pawlicki za czymś się opowiada, to wszyscy muszą. Bowiem nieśmiała sugestia, że przecież jedno drugiego nie wyklucza może skończyć się wezwaniem rodziców. W tym miejscu nie można się opędzić od myśli, że coś musi być na rzeczy. Przez cały okres miniony nie odbyło się ani jedno referendum, a to, które się odbyło zostało sfałszowane. Mimo to, a może właśnie dlatego, Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. No i zadłużała się radośnie póki mogła. Nie słychać także żeby referenda organizowano na Białorusi, Kubie, w Rosji, Chinach. Zaś w podręczniku do historii maturzysta znajdzie potwierdzenie, że nie organizowali referendów także tacy wielcy przywódcy, odsądzani dziś od czci i wiary, jak Adolf H. Józef S. czy Saddam H.

Pawlicki nie lubi, gdy ktoś macha demokracją jak cepem. Problem w tym, że dla kogoś innego nie ma nic demokratycznego w tym, że niewiele ponad dwieście osób decyduje za bez mała milion rodaków, którzy chcą wypowiedzieć się w sprawie dla nich ważnej. Warto zdać sobie sprawę, że PO poparło niewiele ponad pięć i pół miliona wyborców. Więc milion podpisów, to niemal 18% ogólnej liczby głosujących na to ugrupowanie i niemal 100% głosujących na PSL czy SLD. Lekceważenie głosu takiej liczby obywateli to demokracja?

Dlaczego referendum jest złe? Bo zaproponowane pytania są głupie. Nie można jednak dopuścić do sytuacji, żeby przedstawiciele narodu zaaprobowali referendum i zmienili pytania na sensowne. Demokratyczniej inicjatywę obywatelską spuścić w niebyt. Nie ma sensu analizować całego tekstu, w którym mało konkretów, za to sporo demagogii. W podsumowaniu swego wywodu autor odwołuje się do pamięci: Przypominam zatem: zatrudniłem Państwa do stanowienia dobrego prawa, ponieważ ja sam nie zawsze jestem obywatelem ekspertem; zatrudniłem po to, abym mógł zająć się spokojnie lokalną demokracją, a nie po to, żebyście mi się podlizywali, trąbiąc w TV o szacunku dla woli ludu. Skoro pan Pawlicki przypomina posłom po co ich zatrudnił, to i panu Pawlickiemu wypada przypomnieć, że jeśli posłowie po sześciu latach wysyłania sześciolatków do szkoły nie zdołali ich wysłać, to najwyższy czas, by zdecydowali o tym ci, których to dotyczy. Bo ewidentnie to zadanie przerosło zatrudnionych przez p. Pawlickiego specjalistów.

Puentę niech stanowi obszerniejszy cytat: W dużym państwie debatuje się lokalnie, na przykład wówczas gdy w gminie pochylamy się nad poprawą swoich szkół. Uczestniczę w zmianie, wchodząc do rady rodziców (wszedłem!), i tam inicjując rozmowę. Tam czuję się suwerenem — inaczej niż wtedy, gdy w referendalnym zamęcie jestem wydany na łup warchołów i pieniaczy. Lepszy milion warchołów i pieniaczy niż kilku działaczy trzęsących miastem, kupczących posadkami, ustawiających przetargi i eliminujących konkurentów. Swoją drogą, takie określenia pod adresem ludzi, którzy mają wizję i próbują ją zgodnie z prawem wcielić w życie świadczy o tym, że przegląd kadr w oświacie jest konieczny. Warto przypomnieć, że państwo Elbanowscy swoją akcję rozpoczęli nie dziś, nie wczoraj, lecz „ratują maluchy” już od roku 2008. Ale dopiero teraz, gdy w sprawie sześciolatków po pięciu latach „reformowania” nagle uruchomił się premier, stali się wrogiem publicznym nr jeden. Zaś sugerowanie powiązań z PiS-em jest krzywdzące, ponieważ PiS skwapliwie podpina się pod wszystko, co może zaszkodzić PO.

Na koniec nie można nie zadać pytania, na które nauczyciel i były dyrektor na pewno zna odpowiedź. Otóż jeśli można zlekceważyć milion podpisów w sprawie jednego referendum, dwa miliony w sprawie innego, to można także zlekceważyć milion lub dwa głosów oddanych na tę czy inną partię, by nieco poprawić swój wynik. Przecież podczas wyborów lud także wyraża swą wolę, a wiadomo, że lud jest głupi i nie zawsze dokonuje właściwych wyborów.

 

Kilka słów wyjaśnienia:
Żeby referendum było ważne musi w nim wziąć udział co najmniej połowa uprawnionych do głosowania (art. 66 Ustawy o referendum ogólnokrajowym). Czyli wiecej niż w ostatnich wyborach parlamentarnych. Sam zaporowo postawiony próg to mało, więc dezawuuje się całą ideę demokracji bezpośredniej.
Głupota pytań to dobra wymówka, żeby odmówić rozpisania referendum, ale nieprawdziwa. Ponieważ w ostateczności to sejm w uchwale o zarządzeniu referendum ustala treść pytań lub wariantów rozwiązania w sprawie poddanej pod referendum.(art. 62)

Dodaj komentarz