Demo kraina

Lecha Wałęsa, przy wszystkich wadach, jest państwowcem. Na sercu leży mu dobro Polski, stara się jak potrafi i może, by coś dla kraju zrobić. Dla kraju, a nie dla siebie. O tym, że nie walczył z komuną dla osobistych korzyści przekonało się dwóch wybitnych patriotów i Polaków, a prywatnie braci. Ich nadzieje  rozwiało wywalenie na zbite mordy z Kancelarii Prezydenta. I wtedy jak grom z jasnego nieba uderzyła wszystkich wiadomość, ujawniona przez wywalonych, że Wałęsa Lech to agent, który ramię w ramię z SB walczył z opozycją demokratyczną między innymi poprzez utworzenie, a potem kierowanie pierwszym (i jedynym) w krajach tak zwanej Demokracji Ludowej niezależnym od władz związkiem zawodowym. Oraz, że ów agent, którego wcześniej popierali z całych sił, nie nadaje się na prezydenta. Na szczęście nikt nie zapytał co robili obaj bracia w najbliższym otoczeniu agenta i czemu na nich nie doniósł?

Dziś wiemy, że Wałęsa współpracował z SB, a Tusk z Putinem. Z tym, że jeśli nienawiść do Wałęsy jest autentyczna, to animozje byłego premiera z obecnym są czystym wyrachowaniem. Wszystkie ustawy, na których zależy rządowi przechodzą bez żadnych problemów od razu z podpisem Prezydenta, zaś ograniczające swobody obywatelskie niemal przez aklamację. Jak to działa możemy prześledzić na przykładzie ACTA. Najpierw PiS z PO wspólnie popierały tę umowę, premier nakazał podpisać, po czym zarówno PO jak i PiS są przeciw. Na pokaz. Bowiem premier podpisu nie wycofuje.

To nie jest, niestety, odosobniony przypadek. Wystarczy wspomnieć wyciągnięty przez PO ze śmietnika, skrytykowany i odrzucony swego czasu projekt nowelizacji prawa prasowego autorstwa PiS-u. Dziś zaś sejm znowelizował prawo o zgromadzeniach. Zaproponowane przez pana Prezydenta rozwiązania sugerują, ze Platforma Obywatelska zrezygnowała z ostro swego czasu lansowanego pomysłu budowy IV RP i poszła dalej niż PiS przystępując od razu do budowy II PRL, czy jak kto woli PRL-bis.

Powspominajmy. Po odzyskaniu wolności odetchnęliśmy pełną piersią. Zniesienie cenzury doprowadziło do wielu osobistych tragedii, gdy nagle okazało się, że wszyscy mogą mówić wprost, co dotąd mówili satyrycy w sposób mocno zawoalowany i aluzyjny. Na szczęście niemal natychmiast po odzyskaniu niepodległości i uzyskaniu władzy politycy z bożą pomocą (tak mi dopomóż bóg) zaczęli dokręcać śrubę i modernizować knebel. Po nieudanych próbach totalnego chwycenia za mordę w latach 2005 -2007 sprawy nabrały tempa. Do władzy doszła liberalna mutacja 3z + 3k, czyli zakazać, zaostrzyć, zdelegalizować, karać, k…wa, karać.

Lista osiągnięć jest naprawdę imponująca. Choć nie wszystko się udało. Zainicjowana pod pretekstem ochrony dzieci przed hazardem próba położenia kresu wolności w Internecie spaliła (na razie) na panewce. Skoro już o hazardzie mowa, to przymknijmy oczy i wyobraźmy sobie rząd, który w ramach obowiązków służbowych harata w gałę. Najpierw wszyscy udają się do przyodzianego w powłóczyste szaty w kolorach mrocznych w celu zapewnienia sobie szczęścia, zdrowia oraz pomyślności wszelakiej. Następnie ministrowie z premierem przystępują do haratania, a ministry z marszałek pląsają w – dla odróżnienia – szatach kusych acz pstrokatych w charakterze cheerleaderek. Mucha nie siada. Tańczy.zwolnieniearlukowicz

Udało się dotąd wiele przepisów zaostrzyć, wiele rzeczy zakazać, wiele zdelegalizować. Tylko tam, gdzie ważą się losy, zdrowie, życie, powodzenie, niewiele się udało. Nadal nie ma obiecywanego do znudzenia jednego okienka. Nadal obywatel taszczy tony zaświadczeń, poświadczeń, oświadczeń, podań z jednego urzędu do drugiego. Mimo, że na dostosowanie prawa Unia daje lata, rząd nie jest w stanie z niczym zdążyć i grożą gigantyczne kary. Prawo zaczyna być wykorzystywane przez władzę dla uciszania oponentów i – jak w minionym okresie – staje w obronie ideologi.

Starsi zapewne pamiętają to poczucie beznadziei, braku perspektyw towarzyszące wegetacji w PRL-u. Rozmijania się deklaracji z rzeczywistością, słów z czynami. Dziś znowu wielu, którzy z wielu względów nie mają jak stąd uciec, zaczyna to odczuwać. I zastanawiać się o co tak naprawdę walczyli ci, którzy szczycą się teraz swoją działalnością „podziemną”. Obserwując ich poczynania trudno się oprzeć wrażeniu, że chodziło tylko o to, żeby nie oni, czyli władza ludowa, ale oni, czyli ex-opozycja demokratyczna (ha ha ha), mieli prawo zakładania nam homonta i knebla.

A wolność słowa? Cenzury nie ma. Ale to żaden problem. Nie ma rzeczy niezastąpionych. Czy z punktu widzenia odbiorcy jest jakaś różnica między wywalonym, jak dawniej, za głoszenie poglądów, a wywalonym, jak dziś, za obrazę wielbłądów?

Dodaj komentarz