Déjà vu

Czytam i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że już coś podobnego gdzieś czytałem. Gdzie to było? Kiedy? Trybuna Ludu, lata osiemdziesiąte? Jestem przekonany, że to, co się dzieje obecnie, czyli wykorzystanie wolności słowa do destabilizacji władzy, w oczywisty sposób nie jest dla Polski dobre. Dziennikarstwo ma sens, gdy działa w interesie społeczeństwa. Nie zaś wtedy, gdy odgrywa rolę przekaźnika informacji zdobytych w formie przestępczej. Nie wtedy, gdy szantażuje władzę. Znowu ktoś na murze naskrobał „WRON won za Don”?

O co chodzi? Któż to z taką troską pochyla się nad losem naszej udręczonej ojczyzny? Towarzysz redaktor Trybuny Ludu? Cóż się takiego stało, że czoło zacnego jegomościa pokryło się zmarszczkami zadumy, a oko ze smutkiem kontempluje rzeczywistość? Ach nie! To się dzieje tu i teraz! Prezes banku centralnego spotkał się służbowo z ministrem spraw wewnętrznych, a ktoś bez ich wiedzy ich słowa uwiecznił dla potomnych. To dlatego pan redaktor nie pyta kto za tym stoi i komu to służy. I nie obarcza winą imperialistów amerykańskich. Ze smutkiem zatroskany konstatuje, że Od wyboru redaktorów „Wprost” zależy, czy będziemy żyli w państwie ze sparaliżowaną władzą, czy też nie. To oni muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy państwo, w którym rządzi nie rząd, ale podsłuchowa pluskwa, naprawdę im się tak bardzo podoba?

Skąd wróciłeś, o cny redaktorze, chciałoby się zapytać, że nie wiesz nic o raporcie NIK, milionach bilingów, utajnianiu wszelkich działań władzy, przekształceniu instytucji konsultacji społecznych w farsę? A może także podpisałeś deklarację wiary i sumienie nie pozwala ci ujawniać szwindli? No bo jak te szwindle wyjdą na jaw i ujrzą światło dzienne, to to zdestabilizuje państwo. Poza tym nie da się pracować jak ktoś stale gapi się na łapy. Człowiek łapie się na tym, że nawet na cmentarzu w obecności zmarłych boi się gadać.

Można zrozumieć, że redaktor nie chce nic wiedzieć. Ale co na to czytelnicy? Oto pan dyrektor departamentu komunikacji i promocji NBP Marcin Kaszuba mówi, że było to spotkanie służbowe, opłacone przez pracodawcę, a pan redaktor pisze: To prawda, powinni uważać na to, co mówią nawet nieoficjalnie, ale skoro tak, to spróbujmy sobie wyobrazić, jak wyglądałoby parę naszych nagranych konwersacji. Po co mielibyśmy sobie próbować wyobrazić nasze konwersacje? Ano po to, żeby poczuć przypływ mocy, czyli pałer. Doświadczyć tego uczucia, gdy żądamy dymisji wicepremiera i wicepremier podaje się do dymisji. Żądamy ustawy dla nas korzystnej i ustawa dla nas korzystna zostaje natychmiast przygotowana. Potrzebujemy pieniędzy i maszyny drukarskie już czekają w pogotowiu, aż powiemy ile.

A tymczasem… W tej samej Wyborczej Roman Pawłowski pisze: W ciągu 25 lat, które upłynęły od likwidacji cenzury w Polsce, mieliśmy wielokrotnie do czynienia z próbami zdławienia wolności artystycznej i swobody wypowiedzi. Święte słowa. Ostatnią próbę właśnie podjął Wroński na sąsiedniej szpalcie.

I tylko nie wiadomo czy to déjà vu, czy rozdwojenie jaźni…

Dodaj komentarz