Dajmy na to

Każdy po chwili zastanowienia przyzna, że nielogiczne jest organizowanie bijatyki w pomieszczeniach mieszkalnych. Nawet podczas wesel goście starają się załatwiać swoje porachunki za stodołą, a nie tam, gdzie się bawią, siedzą i jedzą.

Szczyt NATO w Warszawie to szczytowe osiągnięcie polskich polityków. Zwłaszcza tych, dzięki którym udało się Polskę do NATO przyłączyć. Ich nazwiska zostały ujawnione na wystawie zorganizowanej z okazji Szczytu. Są to Jan Olszewski, Lech Kaczyński i Andrzej Duda. To między innymi o nich Winston Churchill powiedział, że jeszcze „nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.

Żeby zrozumieć jak wielki sukces osiągnęliśmy spójrzmy na mapę Europy. Po prawej znajduje się Rosja. Rozciąga się oczywiście znacznie dalej, ale Azja leży poza obszarem naszych zainteresowań. Po lewej jest Unia Europejska i NATO. Pomiędzy Rosją a Polską znajduje się Białoruś od wschodu i Ukraina od południowego wschodu.

Europa

Na pierwszy rzut oka widać, że w interesie Polski i Polaków jest robić wszystko, by nie było tam sojuszników Polski i przeciwników Rosji. Wynika to z prostego faktu, że gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta. A co nam z tego, że Rosja prowadzi akcję militarną na terenie Ukrainy? Nic. Gdyby natomiast prowadziła ją na terenie Polski korzyści mogłyby być ogromne, bo całe NATO zwaliłoby się nam na głowę i broniło z całych sił.

Zawiłości sytuacji geopolitycznej wyjaśnia Gość Niedzielny dowodząc, że

wszystkie podjęte decyzje, a także brak innych, to element skomplikowanej gry – dyplomatycznej, strategicznej i czysto biznesowej. Gry prowadzonej zarówno przez każdego z członków Sojuszu Północnoatlantyckiego z osobna, jak i przez NATO jako całość. Gry, której uczestnikiem jest także druga strona – w tym wypadku głównie Rosja. Ale w szerszej perspektywie (interesującej zwłaszcza Stany Zjednoczone, mocarstwo, które ma globalne interesy) również inni gracze, w tym Chiny i rejon Pacyfiku. Dopiero ta globalna optyka pozwala w pełni ocenić rzeczywistą wagę decyzji, które zapadły na szczycie NATO w Warszawie.

Jaka jest rola Polski w tej grze? Domyślnie kluczowa. Bowiem jest już polską tradycją, kultywowaną przez wieki, co najmniej od czasów targowicy, powierzanie bezpieczeństwa kraju w obce ręce. Obce wojska są więc gwarancją naszej suwerenności. Dlatego tak wielka jest waga podjętych decyzji. Oddajmy jeszcze raz głos Gościowi Niedzielnemu.

W skrócie ta waga przedstawia się następująco. Z jednej strony, po latach zaniedbań i traktowania wschodniej flanki jako strefy buforowej, NATO wreszcie nazywa po imieniu oczywiste dla nas od dawna zagrożenia i decyduje o umieszczeniu na wschodniej flance 4 batalionów – już nie tylko posiadających zdolności ćwiczeniowe, ale realnie bojowe. I jest to niewątpliwie sukces polskiej dyplomacji i państwa, które nie tylko sprawnie i nowocześnie szczyt zorganizowało, ale też zdołało wywalczyć w wielu stolicach wspólne stanowisko.

W tym miejscu przerwijmy na chwilę niedzielny wywód by zauważyć, że na całym świecie wspólne stanowisko się negocjuje względnie uzgadnia. My o nie walczymy. To tłumaczy olbrzymie sukcesy osiągnięte ostatnio na arenie międzynarodowej. Wracajmy jednak do meritum.

Z drugiej strony to mimo wszystko tylko symboliczne przesunięcie sił całego NATO (zaledwie 4000 żołnierzy na 4 kraje) w sytuacji, gdy same Stany Zjednoczone od dawna gromadzą potężne siły w rejonie Pacyfiku, przesuwając nawet znaczną część floty z Korei Płd. w rejon Morza Południowochińskiego.

Trudno się z Gościem Niedzielnym nie zgodzić. To z winy PO w Polsce reprezentacja obcych wojsk ma symboliczny wymiar. Z drugiej jednak strony, ze strategicznego punktu widzenia, tyle w zupełności wystarczy. Ponieważ Rosja, chcąc zakatować Berlin czy Paryż, najpierw musi rozprawić się z tymi jednostkami, które stacjonują w Polsce. A to da NATO czas na zmobilizowanie się i przygotowanie odpowiedzi. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie narażał swoich żołnierzy na śmierć broniąc państwa, które o swoje bezpieczeństwo nie potrafi zadbać sam, który zamiast poprawiać stosunki z sąsiednimi krajami zaognia je.

Rozum podpowiada, że należy z sąsiadami być w jak najlepszych stosunkach, odsuwając wrogów od swoich granic jak najdalej się da. Relacje międzypaństwowe powinny leżeć w gestii dyplomatów i historyków, a nie nacjonalistów i populistów. Podsycanie animozji, rozdrapywanie ran, oskarżenia, niczego nie załatwią, żadnego problemu nie rozwiążą, za to zwiększą nieufność i w dłuższej perspektywie zaszkodzą. W obecnej sytuacji populistyczne grzanie choćby zbrodni wołyńskiej i rozdrapywanie innych ran jest jak najbardziej w interesie Putina i Rosji, ale na pewno nie w interesie Polski.

Haniebną rolę odgrywa także kler, który jątrzył przed II Wojną Światową, jątrzy i dziś.

Dodaj komentarz


komentarzy 5

  1. Szkoda, że Macierewicz nie podtrzymuje tradycji i nie woła: „nie oddamy nawet guzika”, jak wołał przed wojną min. Beck. Teraz w programach TV narodowej najwięcej widać obecnego ministra. Gada i gada. Zachwala się i zachwala. Ile prawdy w tym gadulstwie i zapewnień na miarę guzika? Ot, taki guzik z pętelką.

    Jeszcze za czasów Siemoniaka wiele spraw utajniono. Utajniono przed społeczeństwem, bo wrogowie wiedzą o nas wiele, może zbyt wiele. Dlatego w coniedzielnym programie poświęconym sprawom wojskowym nie pokazują jakichś armat, czołgów tylko sporo Macierewicza gadającego.

    W kołobrzeskim „porcie wojennym” pusto. Nie stoi tam nawet dziurawa łajba, bo wszystko zezłomowano już dawno temu. To, co się buduje w stoczni prywatnej w Trójmieście jest dostarczane na czas, tylko że to niewiele. To co w stoczni wojennej, będącej w upadłości, buuuuuuuuuduuuuuujeeeeee się i końca tej budowy nie widać. A to tylko jedna jednostka pływająca.

    Tu można przeczytać co tam zbudowano. Mnie najbardziej zadziwiają przy nazwie literki „SA”. Ta budowana jednostka została wprawdzie zwodowana, ale gdzie jej wyposażenie, gdzie wyposażenie bojowe? Historia tej budowy.

    Niedaleko Kołobrzegu jest wojskowe lotnisko w Świdwinie. Pogoda czy to ładna, czy deszczowa, zezwala nam na przesiadywanie na balkonie. Przy ładnej widać mnóstwo smug kondensacyjnych (podobno to jakieś zrzuty według mniej mądrych) samolotów pasażerskich. Lecą w prawie wszystkich kierunkach oprócz południowo – wschodniego i jest ich bardzo dużo.

    Podobno by nie wyjść z wprawy lotnicy muszą odbywać ileś godzin przelotów. Gdy latają ci ze Świdwina, to lecą o wiele niżej niż samoloty pasażerskie. Lecą niżej i są wtedy słyszalne. Gdybym miała powiedzieć jak często ich słychać, to miałabym problem. Bo bardzo rzadko. Nawet nie raz w miesiącu. Może stacjonuje tam jeden samolot i tyle lotów wystarczy? Przecież się nie znam. Ostatnio troszkę latali, bo pod koniec czerwca był u nich piknik lotniczy.

    Czy tę zabawę oglądał obecny minister ON? Nie wiem, ale doniesień o zagrożeniu nalotem i dzielnej obronie nie było. To raczej nie oglądał, bo fantazjowania słychać nie było.

    To moje spojrzenie na wojsko. Potrafię o nim powiedzieć czy mundur na żołnierzu prezentuje się dobrze, czy defilada mnie zachwyciła. Potrafię dostrzec drobiazgi, które opisałam. To niewiele. Wiem jedno, że tylko siła własnego oręża może nam gwarantować bezpieczeństwo.

    Mamy fabryki, w których można produkować sprzęt wojskowy. Mają nawet swoje rozwiązania, podobno bardzo dobre. Ale nie są kupowane dla polskiej armii. Jeśli swoi nie kupują, to żadne targi nie pomogą, żadne reklamy, bo decyzje polityków są antyreklamą. I przemysł zbrojeniowy zamiast przynosić zyski (bo oferuje wiele ciekawych rozwiązań) jest biedną krewną na utrzymaniu państwa.

    Taką ubogą krewną jest też Stocznia Marynarki Wojennej SA w upadłości.

    1. Im większa mizeria, tym większa buta. Ale… Żeby wiedzieć czym się dysponuje i co to jest warte trzeba się na tym znać. Jeśli hakerzy włamują się na serwery Ministerstwa Obrony Narodowej, to można mówić o bezpieczeństwie? Z jednej strony chełpimy się naszymi F16. Z drugiej strony śmiejemy się, że to złom. A kto sprzedaje najnowocześniejsze urządzenia? Nawet Związek Radziecki nie wyposażał polskiej armii w najnowsze zdobycze swojej techniki. Chcemy być w czołówce, to musimy przestać uczyć zdrowasiek, a zacząć fizyki, chemii, matematyki. Przestać tolerować śmieciową naukę, stawiać na wiedzę a nie na wazelinę.

      1. Bywa, że w szkole tych uczących się nazywa się kujonami i szykanuje. Gdy byłam uczennicą, w mojej szkole szykan na takim podłożu nie było.Były czasami miedzy nie lubiącymi się osobami, ale miały odniesienia raczej osobiste. Sądzę, że to kadra nauczycielska miała na uczniów wpływ.

        Teraz uczący się i mający w dodatku wyniki spotyka się z piętnowaniem matołów. I to matoły wygrywają. Wiadomości wprawdzie mam niewielkie, ale widzę, że obecny model z religią nie zdaje egzaminu. Z drugiej strony szkoła „nie ma pieniędzy” na kółka zainteresowań, na sport szkolny. A to tam mogą rozwijać się, być inspirowane zainteresowania.

        Na kierunkach matematyczno – fizycznych, chemii na uczelniach prowadzone jest dokształcanie tych, którzy po selekcji egzaminacyjnej dostali się na studia. Czy taki model kształcenia ma sens? A w Polsce co zmiana rządu – to reformy w szkolnictwie. I bezmyślne wydawanie pieniędzy. Na katechetów, na mundurki… Dyrektorzy szkół to w znaczącej liczbie kobiety. Kobiety, które schlebiają plebanowi, bo on ma wpływ na władze samorządowe wybierające zarządzającego. Tu kamyczek do ogródka feministek. W szkolnictwie są prawie same kobiety, ale jakość nauczania przez to nie wzrosła. Bo jakość nie zależy od płci. Bywa w znacznej mierze tak, że osoba nie mająca osiągnięć w nauce zostaje nauczycielką/nauczycielem. Wielu z nich nie powinno być w szkole ze względu na ograniczenia intelektualne. Ale są. Czasami od studiów do matury. I psują, niszczą uczniów. Kuratoria też swoiście uzależnione, takich uczących nie dostrzegają.

        „Takie będą Rzplite… Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli.” 1600; Jan Zamoyski założyciel Akademii Zamojskiej. Już wtedy widział potrzebę rozdziału kultu od nauczania.

        1. To niestety spuścizna po komunie, która odwróciła pryncypia i z nieuka zrobiła bohatera. Nie jakiś tam inżynier, profesor, a chłop ze swym zdrowym rozsądkiem, chłopskim rozumem był godny szacunku i posłuchu. Ktoś, kto miał zainteresowania, talent, wiedzę był obcy klasowo. Przecież to szlachta, burżuazja, elity były wykształcone, a nie chłopstwo, robotnicy. A skoro tak, to znaczy, że wykształcenie to burżuazyjny wymysł, który trzeba zwalczać, niepotrzebna breweria. Warto sięgnąć po statystyki studiujących wtedy. Przy czym dzięki parytetom, czyli systemowi punktów studiowali często nie najzdolniejsi, ale słusznie urodzeni. Ale tylko raz, bo ich dzieciom już się punkty nie należały.