Czym się różni PO?

Premier znowu zabrał głos i oznajmił, że Wszystkie te służby są dość ubogie, jeśli chodzi o narzędzia, zdolności ludzi, jeśli chodzi o zdobywanie informacji, ale nie procesowej, nie prowadzenia śledztwa, tylko wyprzedzająco informującej władzę o zagrożeniach pojawiających się na taką skalę, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku Amber Gold. Czy to oznacza, że służby powinny informować o przestępstwie, które dopiero zostanie popełnione? W ogóle o czym należy „wyprzedzająco informować” kogoś, kto o sprawie wie? Informacja o reputacji właściciela Amber Gold była powszechnie znana nie tylko w Trójmieście, ale i w Polsce. M.in. w gazecie, w której pracował mój syn pisano o przeszłości tego człowieka. Dałem mu ojcowską szczerą radę: nie należy współpracować z nikim, kto nie ma dobrej reputacji. Nie podzielił tego przekonania także mój syn. Nie uzyskałem ze strony służb państwowych żadnych informacji, których celem było ostrzeżenie mojego syna. No to w końcu to dobrze, że nie uzyskał, czy źle?

Na czym polega owe ubóstwo wszystkich służb? Że nie informują Premiera o tym, o czym powszechnie wiadomo? Jak Premierowi, historykowi, w ogóle takie słowa przeszły przez gardło? Czyżby nie wiedział, że w kraju, w którym „zasiada w fotelu prezesa” służby specjalne inwigilują obywateli na skalę w Europie niespotykaną, bez żadnej kontroli sądowej? Nie poinformowano go, że komendant główny policji stawia się ponad prawem i odmawia sądowi (sic!) ujawnienia zarządzenia „w sprawie metod i form wykonywania czynności operacyjnych”, czyli także stosowania inwigilacji?

A śledzić, inwigilować dzisiaj można na wiele sposobów. Jak to działa mogliśmy obserwować na ekranach podczas pamiętnej konferencji prasowej prokuratora Engelkinga, który demonstrował na żywo jak, którędy i z jaką szybkością poruszał się Janusz Kaczmarek zmierzający do hotelu Mariot na spotkanie z Ryszardem Krauze. To było sześć lat temu. Sześć lat temu, gdy rządziło PiS, które jak wiadomo miało zamordystyczne ciągoty, narzędzia były wystarczające, a po sześciu latach, gdy rządzi PO przedstawiająca się jako partia liberalna i prodemokratyczna, są „dość ubogie”?

Helsińska Fundacja Praw Człowieka chciała się dowiedzieć, pisze w dzisiejszej Gazecie Wyborczej Ewa Siedlecka, czy i na jakich zasadach policja stosuje inwigilację za pomocą GPS, systemu umożliwiającego śledzenie przemieszczania się. Wiadomo, że danych GPS dostarczają telefony komórkowe, więc można je uzyskać od operatorów telefonicznych. Ale można także kogoś śledzić na bieżąco, przyczepiając mu nadajnik GPS. Przepisy dotyczące policji i służb mówią jedynie, że wymaga zgody sądu „stosowanie środków technicznych umożliwiających uzyskiwanie w sposób niejawny informacji i dowodów oraz ich utrwalanie, a w szczególności treści rozmów telefonicznych i innych informacji przekazywanych za pomocą sieci telekomunikacyjnych”. I chociaż GPS to niewątpliwie taki „środek techniczny”, ani policja, ani służby, ani prokuratura nie zawracają głowy sądom i nie zwracają się o zgodę na jego stosowanie. Mimo że taka inwigilacja może głęboko ingerować w prywatność obserwowanej osoby.

Zwiększa się brutalność policji, a bezkarność dorównuje już bezkarności milicji, której funkcjonariusz zawsze miał rację i nigdy nie odpowiadał za błędy, pomyłki, a nawet łamanie prawa. Zapewne dlatego prezes partii opozycyjnej wtóruje Prezesowi Rady Ministrów: Nie obserwujemy na razie zjawiska „wyłączenia”, a więc tego, co nastąpiło trzy, cztery dni po ujawnieniu afery hazardowej. Wtedy przez kilka dni media reagowały tak jak powinny, ale potem nastąpił zwrot i nagle okazało się, że winni są nie aferzyści, tylko policjanci.

Na postawione w tytule pytanie można więc odpowiedzieć tylko twierdząco. Ponieważ Prezes Rady Ministrów zapowiedział, iż do środy zostaną przedstawione wyliczenia ile będą kosztować propozycje prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Wyliczenie kosztów realizacji propozycji zawartych w niedzielnym wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego przedstawi minister finansów Jacek Rostowski – poinformował dzisiaj PAP rzecznik rządu Paweł Graś. Ta informacja napawa optymizmem. Nareszcie po pięciu latach rządów rząd coś w końcu policzy zanim zostanie to wprowadzone w życie. I tym właśnie PO się różni. Że zawsze liczy koszty cudzego populizmu, nigdy swojego. Dlatego nie liczy ile kosztuje uganianie się za posiadaczami listka marihuany i cała kołomyja sądowa z posiadaniem związana. Dlatego nie liczy ile kosztuje zdelegalizowanie hazardu. Nie liczy też ile kosztuje i kosztować będzie pozamykanie pod wyssanym z palca pretekstem legalnie działających sklepów. Nie liczy ilu obywateli przepłaciło i jeszcze przepłaci zdrowiem i życiem wprowadzenie w życie ustawy refundacyjnej. Nie liczy… Dalece niepełną listę można znaleźć na blogu Nadordynariusza Stop Obłudzie. Jednak pytanie na co liczy rząd i osobiście p. Premier pozostaje otwarte.

Dodaj komentarz