Rzekomy covid w odwrocie

Miszkania

Najwidoczniej szczytem naiwności w dzisiejszych czasach jest oczekiwanie od poważnych portali, że będą podawać rzetelne, sprawdzone informacje. Oto portal gazeta.pl na pierwszej stronie umieszcza jeden materiał pod tytułem »Afera mailowa. Wyciekły rzekome wiadomości ze skrzynki premiera. „Ona ma duży i bardzo fajny potencjał”« i poprawia drugim »Kolejny wyciek rzekomych maili polityków. „Czarnek nie powinien w ogóle się teraz pojawiać w mediach”. Warto zwrócić uwagę, że wątpliwości nie budzi sam fakt wycieku. W przypadku premiera rzekome są wiadomości, a w przypadku ministra maile. Czy pozostałe informacje podawane przez portal są równie rzetelne, sprawdzone, wiarygodne, czy wręcz przeciwnie, rzekome?

Media dawno uznały, że tytuł musi być chwytliwy. Nie może za dużo zdradzać, ba! nie musi mieć nawet wiele wspólnego z treścią. Ma przyciągać i skłaniać do kliknięcia, czyli tak zwanej odsłony. Im więcej odsłon, tym portal atrakcyjniejszy dla reklamodawców. Jak widać nawet informacja jest serwowana w oszukańczy sposób. O problemie dywagowaliśmy wielokrotnie, a ostatnio przyjrzał mu się Andrzej Koraszewski ze „Studia Opinii” w artykule pod wymownym tytułem »Czy warto być Polakiem – wyjaśniamy«. Króciutki wyimek:

Kocham nowe trendy w zawodzie, który uprawiałem z przerwami przez ponad pół wieku. Oczy śmieją się na widok tytułu „Co powinieneś myśleć w najbliższą środę, informujemy”. Albo taki „Cena małego samochodu może cię zaskoczyć”. „Czy możemy zbić szybę, kiedy pies jest zamknięty w aucie, wyjaśniamy”. Te ze słowem „wyjaśniamy” lubię szczególnie. Przypominają młodość i młodzieńcze marzenia o wolnym słowie w wolnym kraju. Niektóre formy popularnego dziś dziennikarstwa dziwnie przypominają o słynnym felietonie Dariusza Fikusa „Kur wie lepiej”.

Wiem, wiem, dla jednego słynny, a drugiemu nic nie mówi. No więc, będąc młodym dziennikarzem czytywałem teksty różnych ludzi przynoszących chlubę Partii, a zawodowi dziennikarskiemu zgoła odwrotnie. Był taki Tadeusz Kur, który należał do ogromnego stada tych, którzy „wyjaśniali”, więc pracujący wówczas w „Polityce” Dariusz Fikus napisał felieton, który co prawda nie ukazał się drukiem, ale jego odbitki przekazywano sobie ochoczo z rak do rąk. Felieton miał tytuł „Kur wie lepiej” i wszyscy wiedzieli, o co chodzi. A chodziło o etykę w zawodzie dziennikarza, czyli o towar rzadki we wszystkich czasach, ale wtedy, po wojnie sześciodniowej, jakby w zaniku, ze względu na eksplozję etosu bojownika walczącego piórem z syjonizmem w imię polskości i patriotyzmu. Głupia sprawa, jeśli państwo rozumieją, co mam na myśli. Tak czy inaczej, wielu doszło wtedy do wniosku, że warto być świnią, czyli że Kur wie lepiej oraz że warto być Polakiem. Teraz nasz awangardziol umysłowego lumpenproletariatu znów rzucił hasło „Warto być Polakiem”, co różnie można rozumieć, chociaż ze względu na okoliczności wygląda na to, że to tylko zapowiedź bodźców materialnych dla prawdziwych Polaków za prawdziwe polakowanie.

Choć wiedza o tym, że wirus swobodnie krążący w populacji mutuje wiadomo było od dawna, to dopiero po pojawieniu się, sądząc z nazwy, czwartej odmiany zwanej delta mini ster od zdrowia doszedł do wniosku, że nadeszła pora by nie tylko badać czy doszło do zakażenia, ale także sprawdzać którą odmianą. Wyróżniono cztery. Alfa to sprowadzona do Polski na Boże Narodzenie odmiana brytyjska, beta  to wariant południowoafrykański, gamma brazylijski a delta indyjski, najbardziej jak dotąd zakaźny. Ponieważ jest już z czego wybierać i co badać, więc mini ster postanowił zainwestować w laboratoria. W tej chwili realizując ten podstawowy priorytet walki z pandemią, jakim jest sekwencjonowanie wirusa, identyfikowanie mutacji, będziemy na taką skalę wielomilionową inwestować w laboratoria.

Widać żelazną konsekwencję w podejściu rządu do problemów. Gdy cały świat odchodzi od węgla intensywnie inwestując w alternatywne źródła energii, polskie władze wydają wieloletnie koncesje na wydobycie i inwestują w przemysł wydobywczy i energetykę węglową. Analogicznie jest z epidemią. Najpierw przygotowano wszystko na nadejście czwartej fali. Ponieważ najbardziej zaraźliwa jak dotąd odmiana pojawiła się w kwietniu, więc w maju rozpoczęto luzowanie obostrzeń, a w czerwcu posłano dzieci do szkół. Teraz kosztem 6,5 miliona złotych zbudujemy sobie nowe laboratoria. Dzięki temu w ciągu dwóch miesięcy możliwe będzie sekwencjonowanie kilku tysięcy próbek genomu koronawirusa tygodniowo, a więc będziemy mogli sekwencjonować wszystkie przypadki nowych zakażeń, bo mając tą liczbę na poziomie 250 zakażeń to, jak szybko sobie podliczymy, to jesteśmy w granicy poniżej 2000, co oznacza, że spokojnie będziemy mogli sekwencjonować tak naprawdę wszystkie przypadki zakażeń w Polsce. Czyż to nie krzepiące wieści? Rok po premierze słynnej wypowiedzi premiera COVID-19 jest w odwrocie, już nie musimy się go bać, będziemy sobie spokojnie sekwencjonować przypadki. Gdyby Kopciuszek w tym tempie selekcjonowała mak, nigdy nie spotkałaby księcia.

Nasza przewaga polega na tym, że nie mamy zielonego pojęcia jaka jest rzeczywista liczba zakażeń. Inni testują na potęgę, wykonują setki tysięcy testów dziennie, a my nie tacy głupi. Testujemy tylko tych, którzy mają jakieś objawy wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że ktoś, kto nie ma żadnych jest zdrowy jak ryba. Takie podejście pozwoli na sekwencjonowanie wszystkiego, co sprytnie pomyślany system wychwyci. Co prawda specjaliści wiedzą, że nowa, bardziej zaraźliwa mutacja wypiera starą i po stosunkowo niedługim czasie zaczyna dominować, ale co szkodzi to sprawdzić? A nuż się mylą? No bo co z tego, że delta pojawiła się w kwietniu, a pod koniec czerwca stanowi 99% wszystkich zakażeń w Wielkiej Brytanii? W Polsce może być inaczej. Wątpliwości miał przecież nawet p.rezydent A. Duda, który zastanawiał się, czy dla wirusa groźniejsze są szczepienia, czy letnie słoneczko. Już za dwa miesiące będzie to można zbadać, a raz wyposażone laboratoria przydadzą się jeszcze nie raz chyba, że zostaną obsadzone ludźmi, dla których ważniejsze będzie otrzymanie wyników zgodnych z oczekiwaniami władzy, a nie z rzeczywistością.

Niestety, inna zaraza, z którą rząd ofiarnie walczy od objęcia władzy nie nastraja optymistycznie. Gdy PiS doszło do władzy problem afrykańskiego pomoru świń dotyczył raptem dwóch gmin. Po pięciu latach walki z wykorzystaniem wszelkich możliwych środków oraz broni myśliwskiej ASF występuje już na grubo ponad połowie obszaru kraju. Istnieje więc uzasadniona obawa, że z covidem będzie podobnie, ponieważ z powodu rzekomej afery z rzekomymi mailami rzekomo narodowy program szczepień powoli zamiera.

Dalekowzroczność rządzących jest tak piorunująca, że pytanie nie brzmi czy dojdzie do katastrofy, lecz kiedy. Granie na nosie całemu światu, lekceważenie zmian klimatu skończy się tym, że jedna potężna ulewa, oberwanie chmury nad Turowem czy Bełchatowem i problem z zamknięciem kopalni rozwiąże się sam. Elektorat można robić w trąbę, bo to lubi. Z trąbą powietrzną tak łatwo nie pójdzie.

Dodaj komentarz