Całokształt

15 grudnia 2014 roku prezydent odznaczył członków zespołu Budka Suflera — Krzysztofa Cugowskiego, Romualda Lipkę i Tomasza Zeliszewskiego — Krzyżami Kawalerskimi Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenia zostały przyznane za wybitne zasługi dla polskiej kultury i za osiągnięcia w pracy artystycznej i twórczej.

Cały poprzedni rok zespół spędził na trasie celebrując 40-lecie istnienia i żegnając się z publicznością. Co prawda Cugowski założył zespół gdzieś w roku 1969, ale dopiero spotkanie pierwotnej Budki Suflera z Romualdem Lipko na początku lat siedemdziesiątych można uznać za prawdziwy początek, przypieczętowany wydaniem płyty Cień wielkiej góry w 1975 roku.

Nie o historię muzyki rockowej jednak chodzi. Szeroko rozumiani twórcy coraz częściej rozdzierają szaty nad swym ciężkim losem i narzekają, że choć się starają, to g… z tego mają. Oczywiście winy za ten stan rzeczy nie ponoszą oni, lecz bliżej nieokreśleni złodzieje, którzy po prostu ich arcydzieła kradną i wykorzystują. Na przykład oferując taniej lub bez uciążliwych zabezpieczeń.

Gdy kilka lat temu do internetu wyciekły przed oficjalną premierą nagrania kilku wykonawców jeden z „poszkodowanych”, Kazik, zareagował z wrodzoną kulturą i taktem: Złodziej jest złodziejem i na to nie ma wpływu, zresztą i tak wkrótce go dopadniemy. Ale każdy, kto się schylił po kradzione, jest dla mnie kur…ą marną. Nieistotne jest tutaj nazwanie kur…ą marną narwanego fana, który wydał krocie na płyty, nie opuścił żadnego koncertu, a teraz ściągnął z sieci płytę, by delektować się nią jak najwcześniej i popędziłby do sklepu ją kupić. Chodzi o pewien rodzaj wody sodowej, której chlupot ewidentnie wywiera piętno na twórcy: Ta płyta była dla mnie najważniejszą od wielu, wielu lat – tym bardziej boli, że ten czy ów bez zastanowienia nasr…ł na nią. Tego się doprawdy nie spodziewałem. I każdy, kto to zrobił (a są też tacy, co bez krępacji chwalą się tym) niech się do mnie nie zbliża, bo ręki mu nie uścisnę. Na występy również nie zapraszam.

Facet, który żyje ze sprzedaży swoich „wyrobów”, chronionych — dodajmy dla porządku — przez ponad 150 lat nie rozumie, że fan bez jego twórczości się obejdzie, ale on bez fana nie. Jak to wygląda w praktyce przekonała się na własnej skórze na przykład wielka pisarka Kaja Malanowska, która żaliła się na Facebooku: 6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że w…ające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. … TO, … pisanie, … wszystko. GÓWNO, GÓWNO, GÓWNO!!!!!!! […] I coś tam tego… pozdrawiam rynek czytelniczy. Różnica między Kazikiem a Kają nie polegała tylko na tym, że ona swojej książki nie śpiewała, ale także na tym, że nic z wydawnictwa przed premierą nie wyciekło, bo nie było zapotrzebowania.

Wróćmy jednak do Budki Suflera. Jej wokalista w wywiadzie udzielonym pismu Teraz Rock również nie omieszkał wspomnieć, że gdyby nie bazar i Internet, to oni jako zespół sprzedaliby mnóstwo bardzo dużo więcej płyt. Jakoś nie dociera do wielkiego twórcy to, co jest oczywiste nawet dla sprzedawcy warzyw — jeśli nie da się sprzedać towaru za zaproponowaną cenę, to trzeba ją obniżyć. W przeciwnym razie zarobią inni. Żeby nie być gołosłownym wejdźmy na stronę sklepu Budki Suflera. Co widzimy? Oto na pierwszym miejscu znajduje się dwupłytowe wydawnictwo kosztujące 269 zł, którego… nie ma. Nie można także kupić kosztującego 281,29 zł zestawu 20 płyt, czyli całej dyskografii zespołu. Trudno w tym miejscu nie zauważyć, że jednak da się zaoferować płyty w takiej cenie w jakiej je oferowano na targu. Jenakże trudno także nie dostrzec kolosalnej różnicy między sklepem oficjalnym a bazarem — na bazarze płyty Budki Suflera były w sprzedaży! A i z sieci prawdopodobnie zdecydowanie łatwiej je ściągnąć niż kupić.

Ale to nie wszystko. Aby oferowany za określoną cenę towar, jakim jest płyta, można było sprzedać, należy zadbać o to, by relacja ceny do jakości nie była zachwiana. Oczywiście nie chodzi o zawartość, bo ta jest sprawą gustu i jest nieweryfikowalna. Chodzi o jakość dźwięku w przypadku płyty audio, dźwięku i obrazu w przypadku filmu, czy szaty graficznej w przypadku wydawnictwa literackiego. W przypadku Budki Suflera mamy na przykład do czynienia z ludźmi starszymi. Ludzie starsi zaś z reguły gorzej słyszą. Zapewne dlatego na przykład na najnowszym wydawnictwie, Cień wielkiej góry, live Przystanek Woodstock 2014 dźwięk został poddany kompresji dynamiki, co oznacza, że niemal kompletnie zniwelowano różnice między piano i forte. Dzięki temu prostemu zabiegowi mimo, iż współczesny sprzęt z nieco wyższej półki zapewnia dynamikę ponad 100 dB, dynamika tego dzieła kształtuje się w okolicach zera. Całości obrazu dopełnia koszmarny miks eksponujący głos wokalisty tak, że zagłusza instrumenty.

Czy twórca, wykonawca, artysta lekceważący odbiorców, muzyk uważający, że słoń jego fanom nadepnął na ucho, więc można głupkom wcisnąć byle co, byle głośne, ma prawo oczekiwać, że fani tłumnie rzucą się kupować jego dzieła? Akurat to wydawnictwo jest wyjątkowo tanie. Ale czy warte swojej ceny? Sam Cugowski we wspomnianym wywiadzie o tym mówi. Ale nie zapowiada, że w związku z tym przygotowany zostanie poprawiony miks. A przecież za bez mała 7.000 zł można kupić przedwzmacniacz słuchawkowy firmy Sennheiser. Co usłyszy właściciel takiego sprzętu i słuchawek za kolejne 4.500 zł? Że Cugowski śpiewa, a kapela gra kilometr dalej?

Przykład Budką Suflera nie jest niestety odosobniony. Taki jest ogólnoświatowy trend. Wykonawcy nawet z górnej półki uważają, że bardziej im się opłaca adresować swoją muzykę do odbiorców o drewnianych uszach słuchających muzyki podczas jazdy samochodem lub w hali maszyn na sprzęcie za grosze niż do audiofilów. Ich muzyka brzmi więc tak samo z płyty jak i z mp3-ki, bo kompresja dynamiki odziera ją ze wszystkich smaczków, wszystko łomocze jednakowo głośno, brak planów dźwiękowych, przestrzenności. Doszło do tego, że niektóre płyty brzmią lepiej na sprzęcie za kilkadziesiąt złotych, bo na sprzęcie za kilka tysięcy słychać trzaski w miejscach, gdzie dźwięk został przesterowany. Tej modzie nie oparł się nawet Pink Floyd, który wznowił niedawno całą swoją dyskografię. Ponieważ moda na ryczące płyty na szczęście powoli mija, nowe wydawnictwo nagrano stosunkowo cicho. Nie oznacza to jednak, że jedynie odszumiono stare taśmy nie ingerując w dźwięk. Pierwsze płyty na przykład zostały poddane dość głębokiej kompresji dynamiki, po czym ściszono wszystko by pod względem głośności nie odbiegały od pozostałych. Podobny zabieg przeprowadzono na nagraniach Beatlesów i Led Zeppelin.

Prawo autorskie, którym twórcy wymachują jak maczugą, i owszem, służy, lecz nie im. Poza tym powinni pamiętać, że w ich imieniu pobierany jest haracz od wszystkiego czym i na czym da się zapisywać. Od papieru po nośniki. I to niezależnie od tego, czemu naprawdę służą. Więc oczekiwać by należało trochę więcej pokory i zrozumienia banalnej prawdy, że zwykły śmiertelnik doskonale się bez twórcy obejdzie. Twórca bez odbiorcy, który chce płacić za jego talent nie. Na dodatek prawo jest tak skonstruowane, że pozwala na blokowanie wydawania dzieł. A to oznacza, że w niesprzyjających okolicznościach twórczość Kazika, Cugowskiego czy Lipki może pójść w zapomnienie po ich śmierci.

 
 
P.S.

Jak diametralnie różne jest podejście artystów do fanów świadczy przykład Behemotha, który w przeciwieństwie do lokalnej Budki Suflera znany jest na całym świecie. Jego płyta także wyciekła do Internetu przed premierą. Jak zareagował lider? Od razu zacząłem śledzić fora internetowe i opinie na jej temat, żeby wyczuć jaki będzie odbiór. Ludzie pisali, że bardzo im się podoba i że chcieliby posłuchać, jak brzmi na nośniku wyższej jakości. Nie oszukujmy się, różnica jest kolosalna. … Myślę, że ten wyciek zadziałał na korzyść zespołu. W dobie internetu, kiedy firmy płytowe upadają, wszyscy narzekają i walczą z piractwem, ja robię dokładnie odwrotnie. Mówię: „ściągajcie i jeżeli ta płyta się wam spodoba, to proszę, idźcie do sklepu i ją kupcie”. Po prostu liczę na uczciwość fanów. Co na to fani, którzy nie zostali zwyzywani od złodziei, ale obdarzeni zaufaniem? Ano jak dotąd, „Evangelion” [płyta, o której mowa, a która wyciekła do internetu przed premierą], w porównaniu z poprzednią płytą „The Apostasy”, sprzedaje się dwa razy lepiej! Czy to oznacza, że nawet najmarniejsza k…wa ma swoją godność?

Dodaj komentarz