Bezkarna nieodpowiedzialność

Codziennie jesteśmy bombardowani informacjami o jakichś wydarzeniach. To jest normalne. Nie jest normalne, że niektóre z nich stają się tak powszechne, że powoli powszednieją. A skoro tak, to sensacją będzie nie to, że znowu miały miejsce, ale przeciwnie — że się nie wydarzyły. Jedną z takich powszedniejących informacji jest śmierć pacjenta w drodze do szpitala, w szpitalu, przed szpitalem, w oczekiwaniu na karetkę, w kolejce do lekarza. W niedalekiej przyszłości olbrzymie tytuły będą głosić „Sensacja! Dzień wczorajszy był pierwszym w tym roku dniem, w którym żaden pacjent nie umarł z powodu nieudzielenia pomocy!”

Jak reaguje władza? Analizuje poszczególne przypadki, wyciąga wnioski i proponuje rozwiązania pozwalające uniknąć podobnych wypadków w przyszłości? Wolne żarty! Gdy sprawa jest mniejszego kalibru jesteśmy tylko informowani. Gdy nieco większego na scenę wkracza minister, a gdy ogromnego sam premier i z groźną miną, łamiacym się coraz rzadziej głosem (ani chybi jemu też już spowszedniało) oznajmia, że to skandal i że winni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności i surowo ukarani. Po takim wystąpieniu lud, i to wcale nie ciemny, wpada w euforię i uważa, że to sprawę załatwia. Nic bardziej mylnego! Wystarczy chwila zastanowienia by skonstatować, że surowe kary niczego nie rozwiążą, a są tylko zasłoną dymną dla niekompetencji i nieodpowiedzialności. Jeśli bowiem nie usunie się przyczyn, które doprowadziły do nieszczęścia, nie wdroży rozwiązań systemowych, to powtórkę z rozrywki mamy jak w banku. Umierający coraz częściej pacjenci są tego tragicznym potwierdzeniem.

Weźmy taką aferę solną. Pamiętacie? Sól przemysłową sprzedawano jako jadalną. Nie pytajmy czy ktoś został pociągnięty do odpowiedzialności, bo nie warto. Spytajmy czy kogoś czegoś nauczyła? Czy władza wyciągnęła wnioski? Albo nie. Weźmy inny przykład. Pamiętacie Constar, drodzy Czytelnicy? Pamiętacie spleśniałe kiełbasy, pozieleniałe mięso, które przechodziło tak zwany face lifting i było sprzedawane dalej już jako świeże? A pamiętacie może kto tę aferę wykrył? Inspektorzy sanitarni? Jedna z licznych służb specjalnych? Skąd! Dziennikarze „Rzeczpospolitej” i telewizji TVN. A jak się skończyła sprawa? A jak się mogła skończyć taka sprawa, gdy emocje opadły, a media zajęły się czymś innym? Oczywiście uniewinnieniem!

Co z tego, że politycy grzmieli, grozili, nie posiadali się z oburzenia skoro kilka lat później znowu dziennikarze, a nie słuzby sanitarne lub jedna z licznych służb specjalnych ujawniają, że duży polski zakład mięsny „VIOLA” dodawał do swoich produktów, wędliny i mięso wycofywane ze sklepów. A proceder nie trwał kilka dni. Proceder trwał od lat. Wędliny i mięso trafiały również za granicę: do Irlandii, Wielkiej Brytanii, Litwy i Niemiec. Na jakiej więc podstawie minister od rolnictwa twierdzi, że polska żywność jest bezpieczna, a jej system kontroli działa bardzo dobrze, skoro polska żywność nie jest bezpieczna, a system kontroli nie działa wcale? Czy musi dojść do nieszczęścia na wielką skalę, żeby wychynął z niebytu p. premier i z błyskiem w oczach pogroził „winnym zaniedbań”? A może trzeba tupać i buczeć zawczasu, by zmusić go do działania zanim do nieszczęścia dojdzie? To już bowiem nie przelewki. Tu chodzi o nasze życie! Każdemu w każdej chwili może się przydarzyć, że zatruwszy się spleśniałą kiełbasą nie doczeka na pomoc medyczną.

W tym miejscu nie da się nie zwrócić uwagi na p. Palikota, czy może raczej uwagi p. Palikotowi, by wreszcie spoważniał i skupił się na prawdziwych, a nie wydumanych problemach. Jest jak dotąd jedyną siłą mogącą stanowić alternatywę dla starych sępów-wyjadaczy — Kaczyńskiego, Millera i Tuska wspieranych przez PSL bez względu na kierownictwo. Więc może zamiast wytykać prezydentowi udział w uroczystości związanej z dojściem do władzy nowego władcy, powinien zająć się sprawami żywotnie obchodzącymi każdego z nas? Bo nie jest problemem obecność Komorowskiego w Rzymie teraz. Problemem jest obecność prezydenta i premiera oraz ministrów na każdej możliwej i niemożliwej mszy ku czci lub z okazji. Oraz kościelna oprawa uroczystości państwowych. A poza tym gospodarka, głupcze! Minął już rok, a my nadal nie wiemy jaki jest program Ruchu Palikota i o co mu tak do końca chodzi. Trzeba nagłaśniać działanie, a nie bajanie i bujanie w obłokach!

Na koniec słowo o cudzie nad Wisłą. Stała się bowiem rzecz zgoła niesłychana. Przypomnijmy pokrótce. Pan Boni M. jest ministrem cyfryzacji w rządzie faceta, który uważa, że wiara w Boga, bycie członkiem Kościoła są dobre dla narodu, dla społeczeństwa. ów minister jest odpowiedzialny za rejestrację wyznań wszelakich. Nie może być bowiem tak, że każdy sobie wierzy w co chce. Każdy sobie może wierzyć w co chce, owszem, ale pod warunkiem, że sobie swoją wiarę zarejestruje. I — co istotne — Polska nie jest państwem wyznaniowym, ale wiarę wspiera. Szczególnie jedną, którą kocha miłością czystą i bezinteresowną, nie szczędząc ukochanej dowodów potwierdzających głębokość uczucia. I oto ów minister za pomocą ekspertów zmierzył poziom wiary u wyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Z pomiarów wyszło, że jest zerowy, więc p. minister odmówił rejestracji. Ma takie prawo. W końcu jest ministrem. Z sążnistego uzasadnienia wynika, że p. minister podejrzewa, iż Latający Potwór Spaghetti to wiara nie na poważnie, ale na niby. Że to kpina i parodia istniejących wierzeń i obrzędów.

Nie można w tym miejscu nie zapytać: a nawet jeśli tak, to co? Co ministra, który ma obowiązek kierować się prawem, a nie osobistymi odczuciami swoimi i ekspertów, obchodzą intencje twórców nowej wiary? Czy rejestrując kościół katolicki i jego odłamy Boni M. lub jego poprzednicy zajmujący się rejestracją, również dociekali czy dana odmiana chrześcijaństwa nie jest przypadkiem parodią judaizmu? Dlaczego w tym kraju władza jeśli się nie zbłaźni, nie skompromituje, to się źle czuje?

Dodaj komentarz