Betonowy świat

Przed tym, że klimat zmienia się uczeni ostrzegali już kilkadziesiąt lat temu. Ponad 30 prac naukowych omówiono w raporcie zatytułowanym Restoring The Quality of Our Environment, którego adresatem był amerykański prezydent Lyndon B. Johnson. Raport nosi datę listopad 1965. Wiele omówionych w nim prac powstało w latach 50 ubiegłego wieku, a najstarsze pochodzą z XIX wieku. Powolne zrazu zmiany nabierały tempa, a pierwsze anomalie klimatyczne można było zaobserwować już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W latach dwutysięcznych naukowcy coraz głośniej podnosili temat emisji dwutlenku węgla, globalnego ocieplenia i towarzyszących mu zmian klimatu.

Tuż po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej wprowadzono pierwszy na świecie międzynarodowy system handlu uprawnieniami do emisji CO2. Nawet średnio rozgarnięte dziecko zapoznawszy się z wynikami prac naukowych było w stanie przewidzieć, że inwestowanie w energetykę opartą na paliwach kopalnych jest szaleństwem, ponieważ cena uprawnień będzie szybko rosła. Mimo to w roku 2011 premier Donald Tusk lekceważąc głos fachowców uparł się utopić ponad 11 miliardów złotych w rozbudowę elektrowni Opole. Gdy prezes spółki odmówił stwierdzając, że inwestycja nie ma uzasadnienia ekonomicznego… przestał być prezesem.

Nie tylko władze centralne lekceważą głos uczonych i idą pod prąd zmian. Od dłuższego czasu wiadomo, że w miarę ocieplania się planety zjawiska pogodowe będą przybierały coraz bardziej ekstremalną i destrukcyjna formę. Oprócz huraganowych wiatrów, trąb powietrznych należy liczyć się z intensywnymi opadami deszczu z jednej strony i suszami z drugiej. Mimo smutnych doświadczeń, mimo podtopień i zalań włodarze miast zamiast przygotowywać infrastrukturę tak, by radziła sobie z nadmiarem wody i magazynowała ją, za unijne pieniądze jak szaleni betonowali wszystko, co się dało. Koszty bezmyślności ponoszą mieszkańcy, którym coraz częściej woda zalewa samochody, garaże, piwnice. Mimo to nie słychać, by któryś włodarz poszedł po rozum do głowy i zaczął usuwać beton z miasta, którym włada.

Czy można oczekiwać od władzy, że wprowadzi sensowne rozwiązania, skoro cokolwiek by nie zaproponowała, to czwarta władza, media, skrytykują ją wykazując czarno na białym, że jest głupa i nieodpowiedzialna? Oto Gazeta Wyborcza grzmi, że

znowu to samo. Sprawa zamykanych przed kotami piwnicznych okienek wraca jak bumerang przed każdą zimą. A zarządcy budynków jak łamali, tak dalej łamią prawo uginając się przed żądaniami terrorystów-ignorantów, którzy nienawidzą zwierząt i nie mają pojęcia o roli kota wolno żyjącego w miejskim ekosystemie. Częstochowo, wstyd!

Ba! Wyborcza twierdzi, że wolne koty „stanowią ważny element miejskiego ekosystemu”.

Warszawskie koty to nie tylko te domowe, ale i takie, które żyją dziko. Te z kolei dzielą się na bezdomne (pozbawione domu przez właścicieli, które powinny trafić do schronisk, a następnie do domów adopcyjnych) i wolno żyjące (stanowiące ważny element miejskiego ekosystemu).

Gdy jednak posłowie opozycji postanowili potraktować poważnie głos dziennikarzy i uwzględnić ich postulaty w nowelizacji ustawy, ta sama Wyborcza nie posiada się z oburzenia nie szczędząc słów krytyki.

Posłowie KO wnieśli do Sejmu projekt, który uznaje uliczne koty za „integralny element miejskiego ekosystemu”. — To absurd — mówią naukowcy. I pokazują dane o milionach zabitych przez koty ptaków.

Tutaj parę słów wyjaśnienia. Z Gazetą Wyborczą łączyły mnie silne więzi od pierwszego numeru liczącego raptem osiem stron. Najpierw codziennie kupowałem ją w kioskach, a później zaprenumerowałem. Jednak w miarę upływu czasu zaczynały nasilać się dwa zjawiska. Z jednej strony rosła cena egzemplarza, z drugiej spadała jakość publikacji. Doszło do tego, że do czytania nadawały się dwa, trzy artykuły, a i one często bywały na poziomie gazetki szkolnej. W pewnym momencie uznałem, że cena jest zbyt wygórowana i ma się nijak do jakości. Dlaczego o tym opowiadam? Ano gwoli wyjaśnienia, dlaczego opieram się wyłącznie na kilku dostępnych dla tych, którzy nie opłacili prenumeraty zdaniach. Z tego względu nie wiem co to za „naukowcy” i czy w artykule jest to ujawnione. Wiem natomiast, że owszem, zgodnie z szacunkami naukowców

Ok. 631 mln ssaków i niemal 144 mln ptaków pada w Polsce co roku ofiarą kotów

Czyli Wyborcza pisze prawdę. Niestety, jest to prawda do złudzenia przypominająca prawdę głoszoną przez słynne Radio Erewań, bowiem jeśli chodzi o badania naukowców, to

Z ich obliczeń wynika, że wiejskie koty przynoszą do domów około 48,1 mln drobnych ssaków (ich faktyczna liczba mieści się w przedziale od 41,2-55,4 mln) oraz 8,9 miliona ptaków (pomiędzy 6,7 a 10,9 mln) każdego roku. Jeszcze więcej zwierząt koty zjadają. Szacunki dotyczące liczby ich ofiar mówią o 583,4 mln ssaków (ich liczba znajduje się w przedziale 505,3-667 mln) oraz 135,7 milionach ptaków (103,9–171,3 mln) w skali roku.

Jak niebywale wiarygodne są to dane potwierdza kwartalnik „Ornis Polonica”, gdzie w pracy zatytułowanej »Ocena liczebności populacji ptaków lęgowych w Polsce w latach 2008–2012« można przeczytać iż

Łączna liczebność wszystkich ptaków lęgowych w Polsce to ok. 94 mln par (84–106 mln par).

Wynika z tego, że koty przynoszą do domów i zjadają rocznie niemal wszystkie ptaki gniazdujące w Polsce. Mimo to przypomnijmy: chodziło o to, że koty są „ważnym elementem miejskiego ekosystemu”. Miejskiego! Bo to w miastach według szacunków naukowców żyje więcej szczurów niż ludzi, o czym informowała także… Wyborcza. Poza tym ofiarami kotów są w głównej mierze ptaki słabe i schorowane oraz myszy i szczury. Warto także wspomnieć o tym, że ptaki coraz częściej padają ofiarą ludzi, o czym także donosiła Wyborcza, ale akurat to nie jest dla jej redaktorów powodem do rwania sobie włosów z głowy.

Zamykając temat ptaków należy nadmienić, że Donald Tusk wraca. W 2014 roku, po udanym skoku na gromadzone w OFE składki emerytalne, na białym rumaku wyruszył na podbój Europy. Teraz w równie nieeleganckim stylu powraca na posiwiałej chabecie. Ponieważ znalazł się poza strukturami partii, a procedura zgodna z zasadami jest żmudna i nudna więc zamierza pójść na skróty, jak to od dawna mają w zwyczaju czynić towarzysze z PiS-u. Skoro na przeszkodzie stanęła wiceprzewodnicząca Ewa Kopacz, więc należy pozbyć się jej. Plan jest prosty jak skok na OFE. Najpierw skłoni się Borysa Budkę do rezygnacji, a potem wykopie Kopacz. Dlaczego? Ano dlatego, że zgodnie ze statutem

W przypadku, gdy przewodniczący władz danego szczebla zrezygnuje z funkcji lub z innego powodu nie może trwale działać, jego prawa i obowiązki wykonuje wiceprzewodniczący najstarszy wiekiem albo jeśli zarząd danego szczebla tak zdecyduje inny wiceprzewodniczący powołany przez zarząd bezwzględną większością głosów.

Ponieważ Ewa Kopacz jest starsza od Tuska, więc jest zawalidrogą, której należy pozbyć się jak najszybciej. Zwłaszcza, że siwa chabeta ledwo zipie i istnieje obawa, że powrotu nie doczeka. Z kolei powrót na zdechłej może okazać się zbyt trudny z wielu przyczyn. Tak czy owak nie ulega wątpliwości, że jeśli ktoś obejmie stanowisko w tak pięknym stylu, to jest oczywistą oczywistością, że po przejęciu władzy równie sprawnie uporządkuje sprawy kraju. Nawet jak nie zgodnie z prawem, to niezgodnie z prawem, więc na pewno skutecznie. Przykre i smutne zarazem, że polityk zdawać by się mogło europejskiego, a nawet światowego formatu, po powrocie do kraju tak błyskawicznie karleje.

Ewo, Ewko, przykro mi
Że wystawiam cię za drzwi,
Lecz nic na to nie poradzę —
Zrobię wszystko by mieć władzę.

Ej, Donaldzie, miejże litość!
Wiesz co znaczy przyzwoitość?
Jak zamierzasz rządzić krajem
Gdy tej cechy ci nie staje?

Dodaj komentarz