Pani redaktor Janina Paradowska przeprowadziła rozmowę z Jackiem Rostowskim, ministrem finansów w rządzie Donalda Tuska. Pani redaktor Janina Paradowska była w szczytowej formie. Szczytową formę pani redaktor bardzo łatwo poznać po tym, że pozwala gościom opowiadać bajki i nie reaguje nawet wtedy, gdy kłamią lub plotą od rzeczy. Jednak mimo wysokiej formy i tak popełniła faux pas pytając o emerytury górnicze. Dzięki tej wpadce dowiedzieliśmy się, że staraniem rządu, do dziś dnia chyba jakaś malutka garstka emerytów, którzy zaczęli pracę po 1999 roku przeszła na emeryturę. Malutka garstka. Prawie wszyscy górnicy, którzy pracują, którzy są na emeryturze dzisiaj są emerytami ze starego systemu i tak będzie jeszcze przez wiele, wiele lat.
O KRUS czujna pani redaktor nie zahaczyła. Ale mimo to dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy. Otóż dowiedzieliśmy się na przykład, że garstka górników już zdążyła przejść na emeryturę po zaledwie 14 latach pracy. Albo że prawa nabyte mają tylko niektórzy, na przykład górnicy czy mundurowi. Reszta nie ma żadnych praw i można im dowolnie wydłużać wiek emerytalny, podnosić składki, obniżać emerytury czy nacjonalizować oszczędności.
Ale to nie wszystko. Mimo dochowania starań prowadzący monolog minister ujawnił jeszcze jedną istotną informację. Otóż przyznał, że rząd celowo i świadomie nie obniżył prowizji pobieranej przez OFE podczas poprzednich „reform emerytalnych”. Nie zrobił tego z prozaicznego i pragmatycznego powodu — gdyby prowizje obniżył i zmienił zasady finansowania się OFE wytrącił by sobie z rąk argument ile to pazerne OFE przywłaszczają sobie pieniędzy biednych emerytów, którzy przez to są biedniejsi o kilka miliardów złotych. O ile są biedniejsi przez ograniczenie wysokości składki pan minister nie wspomniał, a pani redaktor nie pytała.
Wspomniał za to p. min. o stopie zwrotu, która oczywiście w ZUS-ie jest większa. Nie wspomniał, że stopę zwrotu w ZUS-ie ustala sejm podczas głosowania. Więc jest równie realna jak gruszka na wierzbie. Mało. Pan Rostowski twierdzi, że gdyby nie OFE dług publiczny byłby mniejszy o 150 miliardów. A to dlatego, że ustawa zmusza OFE do inwestowania w obligacje skarbu państwa, a inwestowanie w obligacje skarbu państwa zadłuża państwo. Żeby tego uniknąć pan prezydent Komorowski podczas wizyty w Chinach namawiał Chińczyków do zakupu obligacji skarbu państwa. Tego państwa. Ponieważ wie to każdy ekonomista, a także dziecko, że jak obligację kupi fundusz emerytalny, to przyczyni się do ruiny budżetu, a jak kupi Chińczyk, to przyczyni się do wzrostu gospodarczego.
Warto w tym kontekście zapoznać się z na przykład zeszłorocznym listopadowym komunikatem Ministerstwa Finansów, bo jest nader ciekawy: Ministerstwo Finansów informuje, że w dniu dzisiejszym została dokonana wycena dwóch transz obligacji Skarbu Państwa nominowanych w jenach o łącznej wartości nominalnej 66 mld jenów: obligacje 5-letnie o wartości nominalnej 56 mld jenów i terminie zapadalności 8 listopada 2017 roku wyceniono na 67 punktów bazowych powyżej stopy swapowej, co oznacza rentowność 1,05 proc., obligacje 15-letnie o wartości nominalnej 10 mld jenów i terminie zapadalności 8 listopada 2027 roku wyceniono na 117 punktów bazowych powyżej stopy swapowej, co oznacza rentowność 2,50 proc. Dla niezorientowanych 1 jen to ponad 3 złote.
Z monologu ministra wynika jednoznacznie, że rząd przymierza się do nacjonalizacji części aktywów nominowanej w obligacjach. Jak to wpłynie na wysokość emerytur pan minister nie wspominał, a pani redaktor nie była ciekawa. W ogóle podczas całej rozmowy mowa była tylko o budżecie, pieniądzach, a o ludziach, emerytach, obywatelach i ich losie, przyszłości nie było ani słowa. Nie padło pytanie co dalej? Nie padło pytanie jakim cudem stopa zwrotu w ZUS-ie może być wyższa od zera skoro ZUS ma ponad dwa biliony złotych długu? Dowiedzieliśmy się że OFE są be i dobry rząd z troską i obrzydzeniem walcząc z problemem właśnie go załatwi. Co prawda wyposażeni w co nieco lepszą pamięć pamiętają, że dokładnie to samo słyszeliśmy dwa lata temu. Ówczesny skok na kasę wystarczył raptem na dwa lata. Teraz — co wynika ze słów Rostowskiego — chodzi o to, by operację przeprowadzić przed wyborami (stąd w monologu pada data 2014 lub nawet 2015 rok), by pieniędzmi emerytów kupić sobie głosy wyborców i spokój.
Likwidacja OFE da ok. 270 miliardów. Teoretycznie, bo próba spieniężenia takiej ilości akcji zdestabilizuje rynek. Z kolei nacjonalizacja papierów dłużnych może zostać źle odebrana przez rynki finansowe i spowodować to, co na Węgrzech — zdegradowanie oceny długu Polski do poziomu „śmieci”. Co w połączeniu z ustawą śmieciową jawi się rozwiązaniem kompleksowym….