Się domniemywa, że się umywa

Zgodnie z aktualnym stanem wiedzy choroba nie jest karą bożą. Ksiądz dr Arkadiusz Olczyk tłumaczy, że Choroba jest fizycznym złem, brakiem zdrowia. Niesie ze sobą ból i cierpienie. W sensie ścisłym dotyczy ona ciała lub psychiki; w sensie szerokim, ze względu na jedność duszy i ciała, mówimy także o „chorobach duszy”. Dla chrześcijanina jednak doświadczenie choroby jest zarazem próbą natury moralnej i duchowej, wyzwaniem do odczytania nowej, bolesnej sytuacji w optyce wiary. Stanowi ona – jak naucza Jan Paweł II — czas „Bożego nawiedzenia”, dany po to, „ażeby rodzić uczynki miłości bliźniego” (List Salvifici doloris, 30).

Wiadomo jaka jest przyczyna większości chorób i zatruć. Nauka pozwoliła dość dobrze poznać mechanizmy ich powstawania i drogi rozprzestrzeniania się. To pozwoliło naszym przodkom na akty terroru na miarę ich wiedzy i możliwości, czyli zatruwanie studni. Rozwój nauki umożliwił stworzenie broni biologicznej i chemicznej.

Kolosalne znaczenie odgrywa żywność, ponieważ w dzisiejszych czasach zatrucie jej grozi konsekwencjami na niewyobrażalną skalę. Jak ważna jest skuteczna kontrola na każdym etapie produkcji przekonał się każdy, kto przechodził mniej lub bardziej uciążliwe sensacje żołądkowe niewiadomego pochodzenia, których nawet nie kojarzył ze zjedzeniem konkretnego produktu, czy wypiciem jakiegoś napoju. Stąd tak dużą wagę przykłada się do warunków zarówno przechowywania jak i przetwarzania żywności. Bardzo łatwo także narazić producentów na olbrzymie straty kierując pod ich adresem podejrzenia, jak to miało miejsce kilka lat temu, gdy przyczyną zatrucia w Niemczech były niemieckie kiełki, a „oskarżono” hiszpańskie pomidory i ogórki.

Co jakiś czas jakiś kraj, ostatnio głównie Rosjanie, wstrzymuje import żywności z Polski zarzucając producentom nieprzestrzeganie zasad lub procedur. Z drugiej strony polska żywność cieszy się na świecie dobrą opinią, dzięki czemu sprzedajemy jej za 23 miliardy euro (bez mała 100 miliardów złotych). Jest się więc o co bić i wielu dostawców z innych krajów wiele by dało za możliwość wyeliminowania polskich rolników z rynku i zajęcie ich miejsca. Teraz ich marzenia mogą się spełnić i to nie tylko bez żadnych dodatkowych kosztów z ich strony, ale na dodatek rękami polskich władz. Zniszczywszy reputację polskiej żywności oficjele będą pleść o „szacunku należnym polskiemu rolnikowi” i przekonywać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a bojkot to spisek wymierzony w Polskę.

Partia, której program sprowadzał się do hasła „rozp… wszystko”, a która w nazwie — jak mówi się nieoficjalnie — umieściła sumaryczny iloraz inteligencji wszystkich członków, postanowiła za jednym zamachem zniszczyć reputację polskiej żywności i wyeliminować z rynku producentów i eksporterów. W tym celu przygotowała projekt stosownej ustawy, zgodnie z którą rolnicy produkujący żywność na sprzedaż nie muszą rejestrować firm, a tym samym płacić podatków. W uzasadnieniu czytamy, że

W ustawie określa się wyłączenie przychody osiągane z tytułu sprzedaży bezpośredniej przez rolnika z zakresu PIT bez względu na osiągane przychody. W tym przypadku, określenie limitu przychodów ustala się na 75 tyś. złotych, ponieważ sprzedaż bezpośrednia z uwagi na warunki jej prowadzenia określone w projekcie nie może być obiektywnie dokonywana na szeroką skalę oraz stanowi jedynie działalność dodatkową rolnika prowadzącego gospodarstwo rolne. Tym samym, zgodnie z projektem sprzedaż bezpośrednia jest dokonywana wyłącznie w określonych miejscach (wymienionych w projekcie) oraz wyłącznie przez podmioty wymienione w ustawie (rolnika oraz domowników gospodarstwa rolnego). Ze względu na określone ograniczenia, brak jest więc ryzyka, że sprzedaż bezpośrednia byłaby wykorzystywana przez większe gospodarstwa do sprzedaży własnych produktów w istotnej skali.

Ten zapis to dopiero przygrywka. Bo jeśli nawet wyeliminuje producentów przemysłowych płacących podatki, to co? W ostateczności wprowadzi się rozwiązanie znane i sprawdzone — kartki na żywność. A to z kolei umożliwi wreszcie pozbycie się znienawidzonych zagranicznych hipermarketów, które nie mając co sprzedawać czmychną stąd gdzie pieprz rośnie. Prawdziwy makiaweliczny plan, urzeczywistnienie hasła „rozp… wsio”, to zdjęcie z rolników obowiązku spełniania jakichkolwiek wymogów sanitarnych. Dzięki temu liczne inspekcje powołane do czuwania nad bezpieczeństwem żywności będą mogły skupić się jeszcze bardziej na czuwaniu. Sięgnijmy znowu do uzasadnienia zachowując oryginalną pisownię tego dokumentu i podkreślając te miejsca, które autorom sprawiły szczególną trudność:

Obecnie rolnicy muszą spełniać te same kryteria sanitarne dotyczące produkcji żywności jak duże zakłady przetwórcze. Spowodowało to sytuacje, w której rolnicy przestali przetwarzać żywność w swoich gospodarstwach i przestawili się jedynie na produkcję surowca. Jest to główny powód upadków małych i średnich gospodarstw, które nie mają szans na sprzedaż przetworzonych w gospodarstwie produktów. Natomiast małe i średnie gospodarstwa są wstanie konkurować jakością i tradycyjnym podejściem do wytwarzania żywności, która jest obecnie poszukiwana na rynku przez co raz bardziej wymagającego konsumenta, dlatego w celu unormowania kwestii relacji producent – konsument, zostają wprowadzone przepisy niemniejszej ustawy.

I najważniejsze:

W ustawie wprowadza się domniemanie higienicznego przygotowania produktów na wzór rozwiązań węgierskich, dodatkowo zastrzega się wymóg higienicznego przygotowania żywności stosowany we Francji. Jednocześnie wprowadza się odpowiedzialność rolnika za jakoś wytworzonych produktów.

W ustawie domniemywa się wprost, że te jakoś wytworzone produkty są bezpieczne, a gdy okaże się, że nie były, to rolnik poniesie konsekwencje. Jeśli uda się oczywiście cokolwiek mu udowodnić.

Art. 6.

  1. Domniemywa się, że skoro rolnik jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo żywności oraz zapewnić warunki higieniczne dla produktów do spożycia w ramach własnego gospodarstwa domowego, to jest również w stanie w ten sam sposób przygotować produkty przeznaczone do sprzedaży.
  2. Przetwarzanie produktów żywnościowych przeznaczonych do sprzedaży przez rolników powinno odbywać się w pomieszczeniu kuchennym lub w innym odpowiednio przystosowanym do tego celu pomieszczeniu.
  3. Miejsce w którym przetwarzana i przechowywana jest żywność powinno spełniać zasady dobrych praktyk higienicznych.

Przewidziano także, a jakże, kontrolę.

Art. 7.

  1. Za jakość wytworzonych produktów odpowiada rolnik.
  2. Konsument ma prawo odwiedzić gospodarstwo po wcześniejszym umówieniu się, aby poznać sposoby produkcji żywności na miejscu.

Ponieważ jednak

Art. 5.

  1. Sprzedaż żywności przez rolników może być prowadzona na ternie całego kraju, bez limitu odległości od gospodarstwa.

można sobie bez trudu wyobrazić sytuację, gdy konsument spod Tarnowa jedzie producenta spod Suwałk kontrolować umówiwszy się z nim wprzódy.

Myliłby się jednak ten, kto by uważał, że te szalone pomysły wylęgły się w głowach członków formacji Kukiza. Do wartości 600 tys. złotych rocznie, będzie można sprzedawać produkty przetworzone, zarówno produkty roślinne, jak i zwierzęce, nie rejestrując działalności gospodarczej, a jedynie chęć sprzedaży w urzędzie skarbowym i prowadząc zeszytowy rejestr zapowiedział minister… Marek Sawicki. Ten sam, który za nepotyzm 26 lipca 2012 został odwołany ze stanowiska ministra rolnictwa i rozwoju wsi w rządzie Do. Tuska, a 17 marca 2014 został powołany na stanowisko ministra rolnictwa i rozwoju wsi w rządzie Do. Tuska. Zgodnie z rozporządzeniem Marka Sawickiego od 1 stycznia, rolnicy mogą sprzedawać wytworzoną w swoim gospodarstwie żywność bez konieczności rejestracji działalności.

Obecnie obowiązujący minister dodał do tego rozporządzenia przepis umożliwiający sprzedaż mięsa pochodzącego z uboju świń w gospodarstwie położonym na obszarze, na którym prowadzi się sanitarny odstrzał dzików. A ponieważ ze statystyk wynika, że myśliwi ubijają o 70.000 zwierząt więcej, niż trafia do badania, więc o walory zdrowotne polskiej kiełbasy możemy być spokojni.

Nie ma się co łudzić, że PiS zablokuje te szalone pomysły, ponieważ to de facto PiS za nimi stoi. O to, żeby kwota wolna dla rolników produkujących żywność wynosiła nie mniej niż 75.000 zł, mocno zabiegał chociażby Henryk Kowalczyk, przed rokiem członek komisji rolnictwa, dziś szef komitetu stałego rady ministrów.

Jeśli do tego dodać ustawę antykułacką, blokującą obrót ziemią, przyszłość polskiego rolnictwa rysuje się w różowych barwach.

 

Przygotowano w oparciu o artykuł p. Joanny Solskiej z 9. (3048) nr. Polityki z 24 lutego 2016 roku. pt. Przyjacielski ogień.

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Jaki ten PRL był to był. Kontrole żywności były SANEPiD sprawdzał czystość w sklepach lub przetwórniach warzyw. Inna inspekcja zajmowała się przestrzeganiem norm ustanowionych przez państwo. Trzeba dodać, że wysokich. Inna inspekcja zajmowała się zwierzętami i rybami i ich przetwarzaniem. Było jeszcze kilka inspekcji, ale…..nie działały jak należy.

    W latach 80.tych klinika za Szczecina postanowiła zakontraktować u gospodarza z powiatu kołobrzeskiego warzywa okopowe. Pierwszym warunkiem było to, że będą badać jakość tych warzyw.  Zgłosił się tylko jeden rolnik. Zbadano warzywa, w tym przypadku marchew, która miała w sobie nadmiar związków chemicznych pozyskanych z nawozów sztucznych.Rolnik został zobowiązany umownie do nawożenia obornikiem. podobno tak robił, ale badana marchew znowu miała duże przekroczenia norm. Zbadano marchew także w roku następnym (trzecim z kolei). Też nie nadawała się do spożycia.

    Rolnik nie zmartwił się, bo marchew sprzedał bez kłopotu. I to w spółdzielni, gdzie były odpowiednie służby, a prezes, kierownicy wiedzieli, że marchew, pietruszka i seler mają feler.

    O jakichkolwiek następnych badaniach nie słyszałam. Bo zgodnie z hasłem ciągle obowiązującym „chłop potęgą jest i basta” Obecnie do produktów spożywczych można dodawać „ulepszacze”. Tylko żyjący w czasie PRL wzdychają do smakowitego chleba, przesmacznej szyneczki, itd.

    A jak możliwość potraktują rolnicy? Jedno jest pewne, nie przejmą się zdrowiem jakiegoś kupującego. Naiwnych na zdrową żywność nie zabraknie.

    Zobaczyłam w magazynie piękne ogórki. Nadawały się do słoików. I na marynowane i na kiszone. Chciałam od razu kupić całą skrzynkę. Dostawca jednak powiedział: proszę pani, to towar na handel. Jutro pani przywiozę z tych na własny użytek. Będą droższe? – Nie, dlaczego? Poprosiłam by przywiózł chrzan w korzeniu, liście z czarnej porzeczki, liście dębu (troszkę), liście wiśni, koper w baldachach, czosnek. Kwaszone stały w słoikach 3 lata. I były tak dobre jak w pierwszym roku (Przy okazji podałam przepis roślinnych dodatków). Ale to nie był towar na handel.

    Mimo że deklarowanie siły prywatnej wiary mocno wzrosło, to nie sądzę by zmienił się obyczaj produkowania dla siebie i na handel. Świadomość różnicy jakości rolnicy posiadają, ale kto nie skorzysta z głupoty polityków?