Ryszard Witkowski, sędzia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego Rzeczpospolitej Polskiej tłumaczy, że Sąd Najwyższy, te trzy Izby, stawiają się w roli ośrodka zamiejscowego trybunału TSUE w Polsce, który mówi co jest zgodne, a co nie jest zgodne z tym prawem unijnym, chociaż wypowiada się w materii, która nie leży w zakresie kompetencji wynikających z traktatów i ten sąd mówi, że faktycznie tak nie jest, ale pomimo tego, powołując się na orzeczenie TSUE, nie wiem, nie wiadomo na jaki punkt*, a przede wszystkim mnie by interesowało jaka podstawa prawna jest tego, że Izba Pracy uznała, że nie jesteśmy sądem. Nie chodzi mi, że wyrok TSUE, dobrze, tylko gdzie jest podstawa prawna w polskiej ustawie, w Konstytucji, która pozwalałaby wydać orzeczenie o takiej treści. Sąd Najwyższy orzeka na podstawie orzeczenia TSUE! Czy sąd rejonowy, nie wskazując podstawy prawnej, może orzec na podstawie orzeczenia Sądu Najwyższego? Niewiarygodne! Sędzia Sądu Najwyższego nie wie jaka jest podstawa prawna, nie ma pojęcia czy sąd rejonowy może orzekać na podstawie orzeczeń Sądu Najwyższego. Niewiedza sędziego jest hojnie wynagradzana. P. pułkownik i były prokurator rzucony na odcinek sędziowania inkasuje co miesiąc 27-30 tysięcy złotych brutto. Dlaczego na stanowisko w Sądzie Najwyższym nie mianowano absolwenta ośmiu klas zreformowanej szkoły podstawowej? Nadaje się jeszcze bardziej, bo wie jeszcze mniej. A przecież nawet laik kartkując Konstytucję Rzeczpospolitej Polskiej prędzej czy później zauważy art. 183 pkt 1:
Sąd Najwyższy sprawuje nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania.
Zwykle jeśli magister czy trep czegoś nie wie, to zwraca się do profesora. Jednak jednym z głównych filarów, na którym wspiera się gmach dobrej zmiany jest ignorancja. Dlatego na stanowiska wymagające kwalifikacji, wiedzy i doświadczenia powoływani są ludzie, którzy publicznie chełpią się niedostatkami wykształcenia i są z tego dumni. Słuchając pana sędziego niejeden z licznych zwolenników władzy zakrzyknie (w wolnym tłumaczeniu) „Och, jakże niezmiernie mądry jest ten sędzia! No, mądrale!? Jaka jest podstawa prawna? No jaka?” Gdy mu ją wskazać pomacha rękami, rzuci kilka słów oznaczających organ męski lub kobietę lekkich obyczajów i stwierdzi autorytatywnie, że to bzdury, bo jakby tak było, to sędzia by wiedział i by powiedział. A skoro nie wie, to taki Matczak czy Gersdorf „to one gupie so, gówno wio i tyle w temacie”. A przecież wystarczyłoby, by p. sędzia wziął do ręki wyrok Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych by dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład na stronie 56 u dołu, w punkcie 79 przeczytałby, że rozpatrując poszczególne kwestie osobno trudno orzec, czym jest Izba Dyscyplinarna. Jednak
gdy te wszystkie okoliczności zestawi się łącznie, a mianowicie utworzenie od podstaw nowej jednostki organizacyjnej w SN, obsadzenie tej jednostki wyłącznie nowymi osobami, których związki z władzą ustawodawczą i wykonawczą są silne i które przed nominacją były beneficjentami zmian w wymiarze sprawiedliwości, a wybrane zostały przez KRS niedziałający w sposób niezależny od władzy ustawodawczej i wykonawczej, z szeroką autonomią i kompetencjami odebranymi innym sądom i innym izbom Sądu Najwyższego), to z nich wynika jasna i jednoznaczna konsekwencja, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego nie jest sądem w rozumieniu art. 47 KPP oraz art. 6 Konwencji i art. 45 ust. 1 Konstytucji RP.
To nawet absolwent przedszkola jest w stanie pojąć, a pułkownik idzie w zaparte względnie rżnie głupa. Prawdziwa tragedia byłaby wtedy, gdyby okazało się, że jednak nie rżnie. To przecież nie może być tak, że organy, że państwo przestanie działać, bo ktoś się tam na gruncie prawnym spiera o tym kto ma rację, kto powinien działać, no nie może być tak, że nie będzie działał nikt. I o to chodzi! Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, a ktoś musi działać, żeby działać nie mógł ktoś. Dlatego Nie ma żadnych podstaw do tego, aby postępowania zostały wstrzymane, chociażby z tego powodu, że no obywatele nie mogą czekać aż spory prawne przeminą, państwo polskie istnieje, wymiar sprawiedliwości działa, wszelkie spory i kwestie prawne mogą być rozpatrywane i powinny być rozpatrywane na drodze prawnej natomiast nie powinny wpływać na sprawność postępowania, za co przecież jesteśmy rozliczani. Wszelkie gwarancje tak czy inaczej wszelkich stron, uczestników postępowania będą tak czy inaczej zagwarantowane. Czy można sobie wyobrazić lepszą gwarancję dla uczestników postępowania niż zignorowanie orzeczenia Sądu Najwyższego?
Stwierdzili, że nie mamy prawa,
Że nie jesteśmy sądem wcale,
A prawo daje nam ustawa
Już potwierdzona w Trybunale.
Rozprawa więc dziś będzie jawna,
A sąd nie będzie popędliwy.
Nieważna jest podstawa prawna,
Bo werdykt ma być sprawiedliwy!
Pozwoliłam sobie skopiować opinię Przemysława Lisa, prawnika
No i co z tego, że Sąd Najwyższy ma taki obowiązek, skoro wyjdzie taki Jaki, Kanthak, Kaleta czy inny bucefał i powie, że „sąd nie ma prawa sądzić”, albo że „Trybunał przekroczył swoje uprawnienia”, a banda durniów będzie im klaskać uszami? Bo nawet jeśli któryś z wyborców PiS-u stanie przed sądem i dostanie jawnie niesprawiedliwy, politycznie motywowany wyrok, to pozostali nie zmienią zdania.
W komedii „Sami swoi” padły takie słowa: Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie.
Widać niektórzy rozumieją to dosłownie. A do tego nie jest potrzebna znajomość prawa, doświadczenie prawnicze. Wystarczy wola suwerena, któremu zdaje się, że coś znaczy. Najwyżej kiedyś przyłączy się on na krótko do protestów, gdy zabraknie mu na talerzu chabaniny i piwa w puszce
Ale tu nie chodzi o sprawiedliwość, ale o bezkarność, postawienie się ponad prawem.