Życie

Wybitny seksuolog proponuje uproszczenie języka. Dlaczego seksuolog proponuje uproszczenie? Ani chybi, jak każdy specjalista, boi się komplikacji. Pomysł jednak nie jest całkowicie pozbawiony sensu. Można by zlikwidować wszystkie wyjątki, które sięgają starożytności, jak rzeka (dlaczego nie żeka), jaskółka (dlaczego nie jaskułka) itp. Choć może bardziej zasadne byłoby zlikwidowanie ż i pozostawienie rz — o jedną „polską literę” byłoby mniej. A po wyeliminowaniu ó o dwie. Można by także pomyśleć nad zlikwidowaniem ę i ą, bo i tak politycy, a coraz częściej prezenterzy radiowi i telewizyjni mówiom, dajom i biorom. Jednak najlepszym pomysłem byłoby zlikwidowanie języka polskiego i zastąpienie go angielskim, którym posługuje się lwia część świata. Łącznie z Chińczykami.

Skoro już o edukacji mowa nie można nie zwrócić uwagi, że w dzisiejszych czasach praktycznie nie da się funkcjonować bez prawa jazdy. Zaraz po transformacji ustrojowej Polacy ruszyli na Zachód i wracali stamtąd w samochodzie względnie z samochodem na lawecie. Skoro samochód przestał być dobrem luksusowym, to należałoby oczekiwać, że przepisy ruchu drogowego i nauka jazdy stanie się jednym z przedmiotów w szkołach. Jak wiadomo nic z tych rzeczy. W szkołach nauczane są czary Mary i modły. Dzięki temu człowiek, który między innymi dzięki aborcjom dorobił się domu o powierzchni 205,2 m² i kilku samochodów może już sobie dziś pozwolić na posiadanie sumienia.

Nie tak dawno pan premier tłumaczył dlaczego w Polsce jest więcej wypadków. Typowa polska droga — naznaczona co kilka kilometrów krzyżami, na której jazda samochodem przypomina rosyjską ruletkę, gdzie śmierć i tragedia polskiej rodziny jest niestety codziennością. (…) Każde dziecko wie, że wypadków jest więcej, bo jest więcej samochodów, a dobrych dróg nie przybywa. Nieudacznicy z rządu PiS tej prawdy nie pojęli. Zauważyłem też fenomen. Drogi są coraz gorsze, ale na ulicach pojawiły się fotoradary. (…) Tylko facet, który nie ma prawa jazdy, może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi. Tak mówił premier sześć lat temu. Trzeba w tym miejscu uczciwie zapytać czego nie ma facet, który zamiast wprowadzić do szkół naukę kodeksu drogowego, kultury jazdy, pakuje miliardy w naukę guseł i zabobonów?

Zamiast stawiać na edukację rząd woli stawiać na opresję. Oto minister, który już niemal rok idzie po bandytów do Białegostoku, żywiąc się po drodze w restauracjach, wydał walkę młodym kierowcom. Walka będzie polegała na karaniu. Kary będą surowe. Bo kary to wszystko co ten rząd ma do zaproponowania. Żadnych rozwiązań systemowych, zero edukacji, żadnej prewencji. Karać, karać, surowo k…wa karać… Choć, co charakterystyczne dla słabej władzy, mimo coraz surowszego prawa nie wszyscy łamiący je muszą obawiać się konsekwencji. Na przykład lekarz, który bezczelnie na oczach całej Polski zakpił ze swoich obowiązków i prawa, nadal pełni funkcję kierowniczą. W tym miejscu nie można nie zapytać czy sługa boży, który ogłasza zbiórkę pieniędzy dla człowieka majętnego, a nie interesuje się losem kobiety i jej dziecka, też ma sumienie? A jeśli tak, to gdzie? Czy taka postawa jest zgodna z którąkolwiek nauką Jezusa, o Bogu nie wspominając? To jest ta sławna „nauka Kościoła” — olej cierpiącego, obtańcowuj bogatego?

Dlaczego obrońców życia kompletnie nie interesuje los życia, które udało się im „uratować”? Biskup, który nie przejmuje się losem skrzywdzonej rodziny, nie poświęca jej ani jednego słowa, napawa obrzydzeniem.

Dodaj komentarz