Z wrogiem uporamy się w миг

Wiadomo powszechnie i nie od dziś, że wszystko kiedyś kończy się. Najlepszym przykładem jest wpis blogowy, który często na początku dobrze się zapowiada, a potem wypełnia znamiona powiedzenia „miłe złego początki, a koniec żałosny”. Analogicznie jest z co najmniej połową ludzkości. Na przykład „prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna”. To w obecnej rzeczywistości oznacza, że — parafrazując słowa Maryli Rodowicz, a ściślej Agnieszki Osieckiej — „dziś prawdziwych mężczyzn już nie ma”. Albowiem dziś osobnik podający się za mężczyznę prędzej wykończy niż skończy, a często w ogóle nie ma zielonego pojęcia jak zacząć. Nie można jednak ani oburzać się, ani dziwić, ponieważ problem znany jest już co najmniej od połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Już wtedy zapomniana nieco Danuta Rinn, a w zasadzie pamiętany doskonale Jan Pietrzak, po bezskutecznych poszukiwaniach pytali się: „gdzie ci mężczyźni prawdziwi tacy?”

Skoro już o tacy mowa to warto zauważyć, że o ile grabie można uznać za narzędzie grabieżcy, to tacy do tej kategorii zaliczyć nie sposób. Dlatego musi być bezwzględnie egzekwowana i wspomagana subwencjami, dotacjami, ulgami, zwolnieniami i rozlicznymi przywilejami. Trudne do zrozumienia jest jedynie wydawane Bogu polecenie zapłaty. Dlaczego Bóg ma zapłacić parafianom, skoro nawet nie wie ile i za co? Dlaczego parafia nie zwróci się bezpośrednio z postulatem „Bóg zapłać nam lub przelej stosowną kwotę na konto”? Przecież takiego żądania wszechmogący na pewno by nie zignorował.

Uchaliła rada
Źródło: Rzeczpospolita.

Tak więc gdy powiedziało się ‚a’, to konsekwentnie należy powiedzieć ‚b’. Skoro zostały ujawnione personalia współpracowników służb, to nadszedł czas, by zademonstrować sprzęt jakim dysponują. Okazja nadarzyła się dzisiaj, w święto Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny, żony Józefa i matki dość pokaźnej gromadki dzieci. Tym bardziej, że po ostatniej awarii okrętu marynarka prezentuje się równie okazale jak góra od piżamy. Dotąd sen z powiek spędzał dylemat jak na lądzie zaprezentować flotę. Jeden z rozważanych scenariuszy zakładał, że zgromadzi się mieszkańców nad Wisłą, postawi trybunę i zapyta z tego miejsca: Widzicie okręty? Gdy licznie zgromadzony tłum odkrzyknie: Nie widzimy! wtedy się wyjaśni: Bo to są okręty podwodne!

W tragicznej sytuacji są osoby starsze nie cierpiące demencji starczej. Demencja starcza jeszcze do niedawna była naturalną przypadłością związaną z podeszłym wiekiem. Teraz jest groźną chorobę zwaną od imienia twórcy Alzheimerem, którą można wyleczyć jedynie za pomocą suplementu diety, ale tylko pod warunkiem, że zapamięta się jego nazwę. Otóż osoby starsze są w tragicznej sytuacji nie dlatego, że są stare, schorowane i posiadają groszową emeryturę, ale dlatego, że pamiętają. Pamiętają na przykład przemieszczające się dzisiaj ulicami Warszawy czołgi. Skąd? Ano z parad pierwszomajowych z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Na szczęście stosowny minister zgromadzony przed mikrofonem wyjaśnił skąd to poczucie déjà vu: Polacy od wielu dziesiątek lat czekają na muzeum Bitwy Warszawskiej. Ponieważ muzeum jeszcze nie ma, więc można tym, którzy po kilkudziesięciu latach oczekiwania stracili cierpliwość pokazać eksponaty. Z tym większą dumą, że wciąż są na chodzie.

Aby zamknąć usta malkontentom i krytykom należy z całym naciskiem podkreślić, że choć dekomunizacja jest oczekiwana, a wręcz niezbędna, to nie zawsze i nie wszędzie. Nie ulega wątpliwości, że poradzieckie i pokomunistyczne artefakty muszą zniknąć z przestrzeni publicznej, ale nie może to dotyczyć chociażby przestrzeni powietrznej. Poradzieckie helikoptery na przykład doskonale komponują się z polskim niebem. Dlatego należy je konserwować i remontować nie szczędząc sił i środków, a nie szastać publicznym groszem kupując nowe.

Jest jednak łyżka dziegciu w tym garncu miodu, coś, co zgrzyta, kładzie się cieniem na całokształcie, budzi niepokój, trwogę oraz uzasadnione obawy nie tylko o skuteczność polskiej armii, ale wręcz przyszłość całego państwa polskiego. Rozumieją to ci, którym na sercu leży dobro kraju, dlatego nawet nie dopuszczają do siebie myśli, że na wyposażeniu polskiej armii mogłoby zabraknąć koksowników. No bo jak sobie armia bez nich poradzi chociażby w połowie grudnia?

 

PS.
Nie należy, a wręcz nie wolno zaprzątać sobie głowy kosztami defilady w środku lata w środku kraju, ponieważ odbyła się po kosztach. W zeszłorocznej defiladzie wzięło udział w  ok. 1400 żołnierzy, 176 pojazdów, 57 samolotów i śmigłowców, 60 pocztów sztandarowych i 17 pododdziałów pieszych. W tym roku zaoszczędzono na żołnierzach (zaledwie 1000), za to zwiększono liczbę znacznie tańszych, bo nie domagających się premii i podwyżek pojazdów (200) oraz niemal wszystkich zdolnych do lotów samolotów (100). W zeszłym roku defilada kosztowała łącznie grubo poniżej 3 milionów zł, czyli nie tak wielkie pieniądze jeśli zważyć, że poprzednia ekipa przyznała sobie w dwa lata ponad 200 milionów złotych w postaci nagród. Na dodatek wiceminister finansów Leszek Skiba poinformował, że Potrzeba jeszcze paru dni, żeby dokładnie policzyć dochody i wydatki budżetu po lipcu. Pierwszy obraz wskazuje jednak na to, że jesteśmy na minusie i po siedmiu miesiącach tego roku będziemy mieć deficyt. Nie wiemy jaka to będzie liczba, wiemy jednak, że będzie poniżej zera.

Dodaj komentarz