Wy się k…

Źle się czuło. Więc poszło się do lekarza. Wróć się! Się nie poszło. Się zapisało. Poszło się po trzech dniach. Czuło się coraz gorzej, ciepłota ciała powiększała się, w klatce piersiowej dało się odczuć ból, szczególnie podczas odkrztuszania — jak się kaszlało, to się nasilało i bardzo bolało. W gabinecie lekarskim uległo się rozebraniu od góry do pasa, po czym nastąpił rytuał nasłuchiwania.
— Proszę nie oddychać — padła komenda. — Proszę oddychać głęboko — brzmiała kolejna.
— Jak głęboko oddycham to ból w piersiach się wzmaga — powiedziało się.
— Nie gadać! — usłyszało się w odpowiedzi. — Ja tu nic nie widzę i nic nie słyszę — rozległo się po chwili.
— To może należy udać się z wizytą do okulisty i laryngologa? — zapytało się.
— Nie życzę sobie takich uwag — dało się słyszeć w odpowiedzi po czym nastąpił powrót do meritum: — Nie ma podstaw do obaw, wszystko jest w porządku, jest się zdrowym.
— A te bóle w klatce piersiowej? Gorączka? Kaszel? Suchy, a teraz mokry…
— To normalne o tej porze roku. Okres przeziębień, grypowy. Proszę pić gorącą herbatę z cytryną, cieplej się ubierać i ograniczyć spacery przez jakiś czas.
— Jakieś leki?
— Nie widzę potrzeby.
— To do… widzenia…? — się rzekło niepewnie i opuściło gabinet.

Się czuło coraz gorzej. Gorączka rosła, pojawiły się halucynacje. Wreszcie, gdy straciło się przytomność, przestało się dłużej zwlekać i bez zbędnych zwłok zadzwoniło się na pogotowie. Miły głos w słuchawce postawił diagnozę, że gorączka to nic takiego, zaordynował aspirynkę, paracetamolik albo coś podobnego, w aptece pytać, doradzą i dadzą, picie gorącej herbatki z cytrynką i leżenie w łóżeczku. Ponieważ nie dawało się zbyć miły głos podał telefonik do całodobowej opieki medycznej.

Miły głos w słuchawce wysłuchał cierpliwie opisu objawów, kazał sobie podać adres po czym oznajmił, że to nie jego rejon i podał właściwy ze względu na miejsce zamieszkania numer telefonu.

Miły głos w słuchawce wysłuchał cierpliwie opisu objawów, dopytał o parę szczegółów, kazał sobie podać adres po czym oznajmił, że w tej sytuacji należy wezwać pogotowie. Pilnie!

Miły głos w słuchawce stwierdził, że do gorączki pogotowie nie jeździ. Nawet wysokiej. Aspirynka, paracetamolik… Po negocjacjach, pertraktacjach, groźbach, prośbach i dłuższym namyśle przyznał, że do nieprzytomnych da się w ostateczności podjechać, ale pod warunkiem, że na pewno są tylko nieprzytomni, a nie na przykład martwi. Bo do martwych też się nie jeździ. Ale inni jeżdżą. Podać telefon? Nie trzeba. Nieprzytomny na pewno nie jest martwy. No to wysyłam ekipę.

Po jakimś czasie pogotowie przyjechało. W drzwiach stanęło dwóch panów w gustownych uniformach uszytych z czerwonej flagi pozostałej po dekomunizacji oraz pani równie gustownie odziana. Załoga karetki od progu przystąpiła do szturmu.
— Czy się wie, że za nieuzasadnione wezwanie karetki grozi wysoka kara pieniężna? Bo my tu tracimy czas, a tam, być może tam gdzieś jest człowiek, który bardziej potrzebujący pomocy.
— A kto stwierdza, czy wezwanie jest zasadne? — chciało się wiedzieć.
— Nnno… lekarz — wydukało zaskoczone pogotowie.
— O, to dzięki bogu — odetchnęło się z ulgą. — Ja nie jestem lekarzem.
— A co to ma do rzeczy?
— Nie będąc lekarzem nie mam uprawnień by decydować, czy wezwanie jest zasadne, czy nie.
— Dobrze, nie będziemy tu stać i gadać. Gdzie jest jednostka chorobowa? — zainteresowała się damska część ekipy, której w czerwieni też było do twarzy.
— Tam leży — zaprowadziło się załogę ambulansu do pokoju i wskazało łóżko.
— Dlaczego bez maski na twarzy? Jak ja mam badać? Żeby się zarazić? — adeptka sztuki medycznej w czerwieni świadoma śmiertelnego zagrożenia aż poczerwieniała nie kryjąc oburzenia.
— Nie ma się czerwonej maski na wyposażeniu? — wyraziło się zdziwienie. — Się dusi nawet bez maski, łaskawa pani doktor — wyjaśniło się. — A skoro zagrożenie jest tak wielkie, to znaczy, że zasadnie wezwało się pogotowie, prawda? Kamień z serca, ręka z portfela.
— Panowie, zabieramy ten przypadek do szpitala — zaleciła pani w czerwieni trzymając się w bezpiecznej odległości. Panowie sprawnie załadowali nieprzytomny przypadek na nosze i wynieśli z mieszkania.

W szpitalu jak to w szpitalu. Jednak w tym przypadku zamiast położyć w kącie izby przyjęć i wdrożyć procedurę „proszę czekać” od razu podpięto kroplówkę i zawieziono na oddział.

♥†♥

Nikt nie jest w stanie nawet z grubsza oszacować ile cierpienia przysparza nonszalancja, dezynwoltura i zwykły brak empatii funkcjonariuszy tak zwanej służby zdrowia. Na śmierć tych, którzy nie doczekali końca telefonicznych negocjacji, odsyłania od Annasza do Kajfasza, wielokrotnego referowania objawów, zbawiennych choć bezużytecznych rad, pouczeń i połajanek, należy spuścić zasłonę milczenia. Nie rozpaczać, tylko przypomnieć sobie, że w czasach minionych ekspedientki w sklepie mięsnym były równie butne. Bo to nie pracownicy ponoszą winę za to, że system jest nieludzki. To politycy zgotowali i im, i nam ten los. Służba zdrowia wróciła już dawno do sprawdzonych, komunistycznych wzorów. Handel też powoli wraca. Gigantyczny reformator zreformował rynek farmaceutyków, więc dziś w aptece można kupić groch, mydło i powidło, ale leków na receptę nie ma. „Możemy zamówić”. A jeśli dobrej zmianie uda się wygrać drugą bitwę o handel, to i panie sprzedawczynie znowu będą górą.

Dziś rezydenci chcą kasy, żeby zdobyć kwalifikacje i wyjechać. Jutro mogą dojść do wniosku, iż kwalifikacje mogą równie dobrze zdobywać od razu na miejscu. Nawet nie ze względu na wyższe zarobki, ale z uwagi na fakt, że nikt tam nie będzie nimi pomiatał i to oni, a nie jakaś urzędniczyna, będą decydowali jakie leczenie wdrożyć, jakie procedury zastosować. Nie mówiąc o klarownej ścieżce awansu zarówno zawodowego jak i finansowego zależnej od kwalifikacji i doświadczenia zawodowego, a nie znajomości i widzimisię urzędników.

 

PS czyli uaktualnienie.
Lekarze rezydenci dogadali się z władzą. Będzie więcej kasy! Jednak nie należy zapominać, że jedną z największych bolączek ochrony zdrowia jest – jak państwo wiecie – drenaż mózgów, wyjazdy młodych lekarzy po specjalizacjach za granicę — oznajmił minister. Dlatego wprowadzony zostanie dwuletni zakaz opuszczania kraju. Wynagrodzenia lekarzy rezydentów wzrosną w zamian za zobowiązanie do pracy w Polsce przez dwa lata po zakończeniu specjalizacji. To ma sens. Im bardziej doświadczeni tym łatwiej pracę zagranicą znajdą. Charakterystyczne, że przez cały PRL borykano się z tym samym problemem. Nie był taki dokuczliwy tylko dzięki temu, że od razu profilaktycznie zamknięto granice.

Zgodnie z porozumieniem lekarz specjalista, który zechce pracować w jednym miejscu pracy otrzyma godziwe wynagrodzenie. To pozwoli na pochylanie się nad pacjentem, na znalezienie dla niego czasu oraz poprawi ciągłość opieki nad pacjentem. Ten genialny plan może jednak wziąć w łeb, jeśli pacjentów będzie wielu lub gdy godziwa według ministra płaca będzie śmiesznie niska w oczach zainteresowanych.

Na razie według specjalistów to matka ponosi winę za to, że córkę wypisano ze szpitala z 21-milimetrową igłą w płucu. Być może ma to związek z faktem, że zarabiając niegodziwie nie pochylili się nad małą pacjentką, wiec przeoczyli wbitą podstępnie przez matkę igłę. Z drugiej strony to jednak doskonale tłumaczy dlaczego ani w gadce ministra, ani w postulatach lekarzy nie ma mowy o prawach pacjenta, jego godności i zdrowiu. Zamiast tego o pacjentach mówi się jak w czasach komuny o zakontraktowanej trzodzie chlewnej. Ale to nie może dziwić — NFZ usługi medyczne też kontraktuje…

A w radiu Tok o osiągniętym właśnie porozumieniu plecie jak potłuczona Dominika Sikora z DGP

Dodaj komentarz


komentarzy 6

  1. Jako stary smok i komuch zdecydowanie protestuję: jest cudnie i znakomicie.Obym tylko zdążył umrzeć, zanim to k…..a się jeszcze pogorszy.
    Ja naprawdę popieram lekarzów co do zwiększenia wydatkóff na służbę zdrowia. Nie popieram jednak zwiększenia wydatków na TZW, służbę zdrowia, którą należy natychmiast zlikwidować, tak jak należy zlikwidować bezpłatne studia. Jak ktoś się chce kształcić, powinien wziąć kredyt i go po skończeniu studiów spłacać. Banki zadbają żeby nikt nie kradł moich pieniędzy, studiując w Jeszczepolsce i  wyjeżdżając po ich skończeniu.

  2. Jeśli jako zaprawiona w bojach, mogę coś powiedzieć, to należy zażądać w podobnym stylu: Napisze ile gorączki, napisze, że nic nie dolega, że laków nie trzeba itd. I przywali czytelną pieczątkę z podpisem i czytelną datą. Rozumie?

    Inaczej nie da rady. Problem jest jednak w tym, że chory nie ma sił na przekomarzanie. Można inaczej: nie ruszać się z krzesła i powiedzieć: poczekam aż stwierdzi, że pomóc choremu należy. I w żadnym wypadku mimo nalegań nie wolno z krzesełka wstać.

    Po pierwsze nie szkodzić zamieniło się po pierwsze nie zawracać głowy. A składki trzeba obowiązkowo płacić

     

    1. Zamiast odpowiedzi na komentarz post scriptum, A w odpowiedzi tylko tak drobna refleksja, że cały ten protest był od początku do końca sfingowany i sterowany. Bo co dostali lekarze? Obietnice bez pokrycia, podlane pustosłowiem. Za to bardzo jasny przekaz dostali pacjenci. Brzmi on: „Walcie się! Niczego nie zmienimy, bo miliardów waszych składek z którymi robimy co chcemy z rąk nie wypuścimy nigdy!” Tę tezę potwierdził właśnie oberrezydent zaapelował do kolegów, żeby znowu pracowali jak dawniej po 400 godzin tygodniowo. Z tym, że dotąd niewyspani lekarze stanowili dla pacjentów przekleństwo, od dziś będą dla nich błogosławieństwem.

      Czy to nie urocze? Niemal 30 lat po zmianie ustroju nadal siatka płac ustalana jest przez właściwego ministra. Socjalizm tak, wypaczenia… obowiązkowo!