Wolność […]

Co jest cechą charakterystyczną wolnych, w znaczeniu ‚suwerennych’, ‚niezależnych’ mediów? Niespotykana nigdzie indziej czujność. Ponieważ krytyka władzy spływa po niej jak woda po kaczce, dostęp do informacji jest coraz bardziej utrudniony, więc trzeba szukać sensacji gdzie indziej, na przykład pinie śledząc wszystkie wypowiedzi. Ktoś coś powie lub napisze, czujny redaktor przetrawi to, przeanalizuje pod kątem „mocy”, „ostrości”, „dopuszczalności” , względnie „skandaliczności”, po czym uczyni z tego sensacyjny materiał. Częstokroć bywa jednak tak, iż mimo dołożenia wszelkich starań, bacznego obserwowania i nasłuchiwania internauci dostrzegli coś wcześniej. Co wtedy? Wtedy bierze się ich spostrzeżenia na tapetę i opisuje to, na co zwrócili uwagę wieńcząc dzieło często ostrzeżeniem, że wszelkie prawa zastrzeżone, a „materiał” jest chroniony prawem autorskim. Bo dziennikarz nie musi nikogo o nic pytać ani prosić. Choć zgodnie z prawem każdy materiał jest chroniony, to oczywiste jest, że działa to tylko w jedną stronę. Dlatego dziennikarz nie musi nikogo prosić o zgodę na wykorzystanie jego twórczości, zacytowanie wpisu w mediach społecznościowych czy wypowiedzi. Bierze sobie po prostu to, co mu pasuje, przerabia na „materiał” i już.

Przemysław Czarnek, mini ster e-dukacji i nauki, zwołał konferencję prasową. Nie jest istotne co było jej przedmiotem. Ważne że za ministrem widniała plansza, a na niej wołowymi literami stał napis „Labolatoria przyszłości”. Internauci nie byli pewni czy owe labolatoria mają bardziej wymiar edukacyjny, czy może raczej naukowy. Dla dziennikarza śledczego nie miało to żadnego znaczenia. Przygotował materiał na ten temat, w którym błąd ortograficzny określił mianem „szkolny”. Wiadomo, że każdy szanujący się „materiał”, musi zawierać elementy grozy, w przeciwnym razie nie sprzeda się. Jeśli nie można epatować wysokością kary (za czyn grozi sprawcy mnóstwo lat więzienia) lub mrożącym krew w żyłach opisem możliwych konsekwencji „zdarzenia” (pięć minut brakowało, a byłoby go auto przejechało, co mogło skończyć się tragicznie), to trzeba zbudować nastrój w oparciu o bezbronne, bogu ducha winne dzieci. Tylko osoby pozbawione wyobraźni mogą mieć wątpliwości czy da się je wykorzystać w omawianym przypadku, czyli opisując „Labolatoria przyszłości”. Wystarczy spytać Dasię, by przekonać się, że da się:

Problem w tym, że osoby odpowiedzialne za jego prezentację popełniły „szkolny” błąd na jednej z plansz informacyjnych, przez co oglądający konferencję uczniowie mogli zakodować sobie niepoprawną pisownię.

Oczywistą oczywistością jest, że uczniowie gremialnie oglądają konferencje ministra tylko po to, żeby sobie kodować wszystko, co da się dostrzec na planszach i tablicach. Innym przykładem rzetelnej dziennikarskiej roboty jest masowe wykorzystanie wpisów i dyskusji w mediach społecznościowych. Na przykład Beata Kempa cieszy się, że nad siedzibą Lasów Państwowych łopocze polska flaga, a Radosław Sikorski psuje nastrój sugerując, że niedługo Lasy Państwowe będą zmuszone zmienić nazwę na Rośliny Stepowe, ponieważ na potęgę wyrzynają wszystko co się tylko da. Beta Kempa dostrzegła w tej sugestii nienawiść do wszystkiego, co polskie.

Herr Lord, na szczęście jest to wciąż flaga Polski! Gdybyście dalej rządzili nie byłoby jej na czym dzisiaj wieszać. Nienawiść do polskich symboli to ciężka choroba.

Nawet dziecko wie, że to, na czym wiesza się flagę, to polski symbol, który trzeba kochać a nie nienawidzić. Dziennikarz opisujący tę wymianę zdań niejako mimochodem informuje czytelników, że Radosław Sikorski, w przeciwieństwie do Beaty Kempy, ma „swój styl” w którym odpowiada oponentom.

Twitterowe starcie między Radosławem Sikorskim a politykami Solidarnej Polski. zaczęło się od Beaty Kempy, która napisała do byłego marszałka Sejmu „Herr Lord”, ten odpowiedział w swoim stylu, a potem do wymiany zdań dołączyli inni politycy.

Jak na określenie Herr Lord zareagował R. Sikorski?

Walnij się w zatłuszczony łeb.

Co do stylu byłego ministra w rządzie Prawa i Sprawiedliwości zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że zaprawdę prawy ci on i sprawiedliwy, inni określają go mianem „kwiecisty”, a jeszcze inni nie mają o nim najlepszego zdania. Tak czy owak możemy być dumni z naszych elit bez względu na przynależność partyjną i sympatie polityczne.

W ten oto sposób doszliśmy niejako do clou, czyli sedna, by nie rzec jądra zagadnienia. Otóż do tej pory nie zdarzyło się, a jeśli zdarzyło się, to bez rozgłosu, by media sprzyjające władzy cenzurowały swoje teksty, usuwały podcasty, kastrowały audycje. W wolnych jest to proceder można rzec nagminny. Niebagatelną rolę odgrywają w nim pożyteczni idioci, których czujność jest już wręcz przysłowiowa. Uciszają, zastraszają lub doprowadzają do wywalenia z roboty wielu nieprawomyślnych kolegów, których przedziwnym zrządzeniem losu władza także nie lubi. Co ciekawe nie są ani tak stanowczy ani tak pryncypialni gdy chodzi o drugą, prorządową stronę. Owszem, czasem coś pisną, ale gdy w odpowiedzi słyszą gromki rechot, z tym większym zapałem śledzą i tępią swoich.

W radiu, o którym mało kto słyszał, Kuba Wojewódzki powiedział. Reakcja „wolnego medium” była natychmiastowa. Na czarnej planszy przypominającej akcję „Media bez wyboru” poruszono kluczową kwestię porównywalną z legendarnym dylematem „Być albo nie być”: „Wycięliśmy fragment rozmowy. Dlaczego?” Odpowiedź jest banalnie prosta. Dlatego, że to my decydujemy co wam wolno słuchać, a czego nie, jakie słowa, zdania, wypowiedzi, poglądy, opinie są dopuszczalne, a jakie nie. Swego czasu „wolne” media, a w zasadzie obiektywni i rzetelni dziennikarze, doprowadzili do wyrzucenia z roboty panów Figurskiego i Wojewódzkiego. Gdy Władysław Frasyniuk opisał dosadnie to, co dzieje się na granicy, a co inni postrzegają podobnie, tyle że w bardziej zawoalowany sposób opisując, „wolna” telewizja usunęła podcast z jego wypowiedzią. Wszystko w ramach walki o wolność słowa, prawo do głoszenia poglądów i inne tego typu wartości.

Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że „wolne” media muszą na siebie zarobić, a gdy narażą się władzy, to posypią się kary. Niestety, z punktu widzenia odbiorcy nie ma najmniejszego znaczenia czy media cenzuruje władza, czy same sobie zakładają knebel. Przecież to nie reżim ocenzurował walczącego o lepszą Polskę Frasyniuka, czy showmana Wojewódzkiego.

 

 

 

Dodaj komentarz