Winni!

Była mgła. Widzialność we mgle bywa ograniczona. Mimo to Mariusz wsiadł do samochodu i pojechał. Droga prowadziła przez strzeżony przejazd kolejowy. Widząc podniesione szlabany i wyłączoną sygnalizację wjechał na przejazd. W tym momencie z mgły wyłonił się pędzący przed siebie pociąg pośpieszny. Siła uderzenia była tak duża, że samochód został rozerwany. Mariusz nie miał najmniejszych szans.

Kto ponosi winę? W zasadzie dróżnik, w zasadzie kolej, w zasadzie ktoś, ale głównie Mariusz. Dlaczego? Bo zdaniem wysokiej komisji badającej wypadki kolejowe wjechał na strzeżony przejazd kolejowy przy bardzo słabej widoczności i zanim przejechał nie upewnił się, że nic nie jedzie. Wynika z tego, że zarówno szlabany jak i dróżnicy na przejazdach kolejowych służą ku ozdobie, bo obowiązek sprawdzania czy pociąg jedzie spoczywa na kierowcy. Ale co on musi zrobić, żeby się „upewnić”? W omawianym przypadku widać było na niecałe sto metrów. Pociąg pospieszny pędzący ponad 100 km/h przebywa tę odległość w 3 s. Więc co powinien zrobić kierowca? Zatrzymać się? Ale wtedy pokonanie przejazdu zajmie więcej niż 3 s! Przyłożyć ucho do torów? Przejść się wzdłuż nasypu 100 m w prawo i 100 m w lewo? Zapytać dróżnika o której przyjedzie pociąg?

Wnioski płynące z wysiłku umysłowego komisyjnych ekspertów są jednoznaczne — kierujący pojazdami dojeżdżając do strzeżonego przejazdu kolejowego winni zmówić paciorek, przygotować testament po czym sprawdzić czy pociąg nie jedzie i upewnić się, że na pewno nie nadjedzie w ciągu najbliższych kilkunastu sekund potrzebnych na pokonanie przejazdu. Następnie winni podziękować bogu i wszystkim świętym gdy przeprawa przez tory nie skończyła się śmiercią lub kalectwem. W przeciwnym razie winni będą spowodowania katastrofy w ruchu kolejowym. Warto docenić brak obowiązku upewniania się czy pociąg nie jedzie w przypadku, gdy dróżnik opuści szlaban. Niemniej jednak ruszanie zaraz po podniesieniu go bez upewnienia się, że pociąg faktycznie przejechał, na pewno nie nadjeżdża kolejny, albo że dróżnik żartowniś nie podniósł go dla jaj, może przysporzyć ciężkiej umysłowej pracy kolejnej komisji wybielającej.

Podobne sprawy nie warte byłyby szerszego zainteresowania — tragiczne wypadki niestety zdarzają się zawsze — gdyby nie trend, zapoczątkowany przez katastrofę smoleńską, poszukiwania winnych wszędzie, tylko nie wśród tych, którzy zawinili. Jeśli jakiemuś śledczemu przychodzi do głowy obarczyć winą kontrolera lotu za to, że pilotom brakło umiejętności, kierowcę za to, że zawierzył podniesionym szlabanom, to za chwilę w stan oskarżenia zostanie postawiony pieszy, który wszedł na zielonym świetle wprost pod pędzący samochód, pobity za to, że nie uciekł, obrabowany za to, że nie upewnił się czy w pobliżu nie kręci się złodziej, kierowca za to, że w drodze ziała dziura itd. itp. Kobiety wiedzą najlepiej o czym mowa, bo już się przyzwyczaiły, że to one zazwyczaj są winne gwałtu — nawet gdy policja w sobotę zatrzyma mężczyznę podejrzewanego o gwałt, to już w poniedziałek prokuratura go wypuści. Parafrazując wnioski komisji — winę za zaistniałą sytuację ponosi poszkodowana, ponieważ nie upewniła się, że w pobliżu nie kręci się dewiant…

A teraz z pozornie innej beczki. Okazuje się, że w zasadzie można, ale jednak nie należy. Chodzi o to, że można dyskutować, ale tylko we własnym gronie z tymi, którzy się ze sobą znają i we wszystkim zgadzają. Wyjaśniła to premier Beata Szydło w kontekście wypowiedzi minister Streżyńskiej (która notabene pasuje do tej ekipy jak kwiatek do kożucha): Można mieć różne zdania, są dyskusje. Dobre projekty rodzą się wtedy, gdy jest wokół nich dyskusja, ale ta dyskusja ma być dyskusją wewnętrzną, na posiedzeniach rządu czy na spotkaniach wewnętrznych po to, żebyśmy wypracowywali dobre rozwiązania. Różnica zdań w sytuacji, gdy dyskusja nie jest dyskusją wewnętrzną, rodzi nieporozumienia. Stąd szczere wyznanie p. Szydło: Nie rozumiem wypowiedzi pani minister Streżyńskiej. Dlaczego pani premier nie rozumie wypowiedzi pani minister? Bo ona nie podnosiła nigdy na posiedzeniach rządu wątpliwości, co do wprowadzanych przez rząd propozycji i projektów.

Wydawać by się mogło, że zamglonego przejazdu kolejowego z dyskusją we własnym gronie nic nie łączy. Otóż łączy i to wiele. W obu przypadkach można bez zastanowienia i głębszych analiz wskazać winnego. Winę ponosi zarówno kierowca, bo dróżnik nie opuścił szlabanu, jak i minister, bo na posiedzeniach nie podnosiła wątpliwości. A gdy dorzucić do tego skręcającego w lewo młodzieńca, przez którego p. premier wyrżnęła w drzewo, wreszcie wszystko stało się jasne!

 

PS.
Na portalu informacyjnym wielki tytuł krzyczy, że polityk, w tym przypadku Schetyna, wypowiedział się ‚ostro’. Szampana otwierać będzie jednak warto dopiero wówczas, gdy olbrzymi tytuł poinformuje, że polityk, w tym Schetyna, powiedział coś ‚mądrze’. Niebezpieczeństwo polega na tym, że dla dziennikarza może to oznaczać ‚niezrozumiale’…

Dodaj komentarz