Widok znad słupka

Dwóch zorganizowanych przestępców zorganizowało śmiały napad na sklep monopolowy. W wyniku czynu w ich ręce wpadły cztery skrzynki wódki. Z łupem udali się na okoliczny targ, gdzie piracki alkohol, w którego posiadanie weszli w sposób nielegalny sprzedali, osiągając przychód, od którego nie odprowadzili podatku, czym narazili skarb państwa na straty. Za pozyskane w nielegalny sposób środki w pobliskim sklepie monopolowym zakupili wódkę…

Pewien zdolny człowiek, stojący na czele pewnej partii, napisał książkę. Za wydanie książki i kolportaż według Newsweeka partia, na której czele stoi ów człowiek, zapłaciła 186.000 złotych. Książka, nosząca znamienny tytuł „Polska naszych marzeń”, choć nie opisywała dalszych losów Harrego Pottera, który dzięki czarom źle zarządzaną, zadłużoną po uszy krainę przekształcił w kraj mlekiem i miodem płynący, okazała się bestsellerem, a autor zgarnął zgodną z prawem i sprawiedliwą gażę autorską. Osiągnięty przychód w kwocie 164.000 zł uwzględnił w swoim oświadczeniu majątkowym.

Słynne radio Erewań podało swego czasu sensacyjną informację, że w Moskwie rozdają samochody. Dociekliwi szybko odkryli, że informacja była nieścisła, ponieważ nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, nie samochody, lecz rowery i nie rozdają lecz kradną. Jak dowiedział się nie zdradziwszy od kogo „Super Expressmecenas Rogulski tylko od Jarosława Kaczyńskiego (64 l.) zainkasował ponad 300 tysięcy złotych. Prezes PiS, by móc opłacić adwokata, wziął nawet kredyt! Od innych krewnych ofiar mecenas brał mniej, na przykład bliscy Przemysława Gosiewskiego (?46 l.) zapłacili mu kilkanaście tysięcy złotych. Dociekliwy Newsweek szybko odkrył, że informacje są nieścisłe, ponieważ prezes ani nie wziął kredytu, ani nie płacił, bo płacił klub parlamentarny PiS.

Szybko okazało się, że nawet i ta informacja jest nieścisła, ponieważ z opublikowanych przez PiS dokumentów wynika, że na usługi mecenasa Rafała Rogalskiego zrzucili się parlamentarzyści. Zrzutka, ściepa lub zbiórka to, zgodnie z prawem, darowizna. Od darowizny należy odprowadzić podatek, a zebraną kwotę należy uwzględnić w rejestrze korzyści. Dlaczego były Prezes Rady Ministrów tego nie zrobił wiemy od obecnego Prezesa Rady Ministrów. Otóż zgodnie z wykładnią prawo, które przedstawiciela władzy — bez znaczenia czy wykonawczej, czy ustawodawczej — ogranicza jest głupie i anachroniczne. — Warto się zastanowić, czy w dobie, w której informacja biegnie szybciej niż myśl, jest sens utrzymywać tego typu procedury, bo ja nie znam powodów (…). W tej sytuacji nie można premierowi czynić zarzutów. Nawet jeśli prawo złamał, to bezsensowne i utrzymywane bez powodu, względnie w celu szantażowania konstytucyjnego organu. Stąd pewność, że nikt się nie odważy stawiać zarzutów: — Nie sądzę, aby potwierdzenie przeze mnie tej informacji stanowiło naruszenie jakiegokolwiek przepisu, czy było źródłem jakiejkolwiek szkody.

Pan premier ma więc mocne podstawy by sądzić, iż jest mało prawdopodobne by ktoś ośmielił się wymierzyć mu jakąkolwiek karę. — Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne, abym otrzymał 3 lata więzienia i 2 mln grzywny za to, że powtórzyłem państwa informacje w tej kwestiioświadczył. I dodał, że jeśli ktoś nawet ponosi winę, to na pewno nie on. Bo on tylko zdenerwował się, więc musiał jakoś odreagować. Zdymisjonował więc kilka osób z wyjątkiem Putina, który dobrze pełni swoje obowiązki, więc do najbliższej rekonstrukcji rządu nie musi obawiać się o swoje stanowisko. No i musiał, po prostu musiał z kimś się tymi rewelacjami i swoją omnipotencją podzielić.

 Prezydent Bronisław Komorowski z kolei, kierując się troską i wychodząc naprzeciw małemu, lecz realnemu prawdopodobieństwu, zaapelował do ukraińskich polityków, by zmienili „anachroniczne” prawo „rodem z poprzedniego ustroju” i sprzeczne z „europejskimi standardami”, które pozwala ciągać po sądach i skazywać polityków za ich działalność polityczną. Bo oczywistą oczywistością jest, że na przykład podpisywanie umów przynoszących korzyść niekoniecznie państwu, czy dymisjonowanie szefów państwowych spółek i chełpienie się tym zanim spółka wydała oficjalny komunikat jest „działalnością polityczną” w najczystszej postaci.

To wszystko przekłada się na poparcie. Gdy słupek zmalał i przestał przesłaniać rzeczywistość dostrzegli ją nawet tak wytrawni publicyści jak Jacek Żakowski i Tomasz Lis. Rekonstrukcja czego!? — pyta szyderczo pierwszy z nich. Co ciekawe jako obywatela Żakowskiego nie interesuje dziś to, co mu wczoraj nie przeszkadzało — czy pani Mucha jest kompetentna, czy panie Kudrycka i Szumilas oraz panowie Arłukowicz, Kamysz i Biernacki nadają się na stanowiska i dobrze wykonują swoje obowiązki. Za to nagle zainteresowało go ogromnie, jaką politykę ministerstwa będą prowadziły. A jaką mają prowadzić? Będą prowadziły sprawdzoną, czyli żadną. Bo po co miałyby się wychylać?

W podobnym tonie wypowiada się redaktor naczelny Newsweeka. Platforma sprawia ostatnio wrażenie, że zachowuje się, jakby chciała dokonać efektownego publicznego seppuku, jakby polityków tej partii opuścił i rozum, i instynkt samozachowawczypisze w „Newsweeku”. Wcześniej jakoś umykało uwagi p. redaktora, gdy Tusk oskarżał media lub opozycję o co się tylko dało. Chociażby w zeszłym roku straszył dziennikarzy w niekorzystnym świetle przedstawiających dokonania Pawła Grasia: — Niewykluczone, że autorzy nieprawdziwych słów na temat ministra Grasia i jego „zbrodni” będą musieli odpowiedzieć przed sądem za mówienie nieprawdy — stwierdził. Nie atakował prasy, bo nie potrzebował, skoro mu sprzyjała i wszystko wybaczała.

Wygląda na to, że dopiero niknący słupek, niczym topniejący śnieg, odsłonił to, czego dotychczas tak zwane media głównego nurtu nie chciały dostrzegać — niekompetencję i nieporadność ekipy rządzącej. Przecież nic się od 2007 roku nie zmieniło. Na początku śp. prezydent Lech Kaczyński stanowił świetne alibi. PO chciała reformować, wprowadzać zmiany, śmiałe rozwiązania, miała wiele wyśmienitych pomysłów, ale co z tego, skoro „on i tak wszystko by zawetował”. Trzeba więc było tylko uważać, żeby przypadkiem nie podsunąć mu do podpisu czegoś, co by podpisał. Gdy prezydent spoczął na Wawelu zapał reformatorski zniknął zastąpiony retoryką, z którą Donald Tusk kandydował na prezydenta — żadnych zmian, żadnych gwałtownych ruchów, żadnych rewolucji. — Polska nie jest w sytuacji, która wymaga rewolucji. Jako prezydent będę hamował zapędy tych, którzy chcą uprawiać politykę takimi metodami.

W 2008 roku minister Rostowski przekonywał, że reforma finansów publicznych i ograniczanie wydatków nie są konieczne, by wstąpić do strefy euro. Jego zdaniem kryteria konwergencyjne spełnimy bez wielkich reform, ale zmiany są konieczne do zapewnienia wzrostu gospodarczego w przyszłości. Zaktualizowany wtedy program konwergencji zakładał redukcję deficytu sektora rządowego i samorządowego (tzw. general government) o 0,5 punktów procentowych rocznie tak, by w 2011 roku wskaźnik ten wyniósł 1,0% PKB. Ile naprawdę wyniósł ten wskaźnik w 2011 roku wiemy — 5,1%! Reformy finansów, która — jak zapewniał Rostowski — będzie przeprowadzona do końca (zeszłej) kadencji też dotąd ani widu, ani słychu. Choć przecież sam przestrzegał, że bez tego nie będzie wzrostu.

Panowie redaktorzy przejrzeli na oczy. Jeszcze przejrzeć na oczy powinni wyborcy, dostrzegając w końcu, że PiS nie jest żadną alternatywą. Domagać się należy pilnie zmiany zasad finansowania partii, ponieważ obecnie obowiązujące z jednej strony przyczyniają się do patologii, z drugiej zaś strony konserwują patologiczny układ, w którym partie nie mają już liderów, lecz właścicieli, a budżetowe dotacje traktują jako prywatną własność.

Dodaj komentarz