Trzeba z trollami naprzód iść…

Panuje przekonanie, potwierdzone wielokrotnie, że duży może więcej i w zasadzie nic nie musi, bo co mu można zrobić? Doskonałymi przykładami są amerykański Twitter i amerykański Facebook, którym nawet władza figę zrobi. Zwłaszcza w Polsce, gdzie jedna ze stron sporu sądowego decyduje czym sąd ma prawo zajmować się, co jest wyrokiem i jaki werdykt jest akceptowalny. Na dodatek obie firmy podlegają jurysdykcji amerykańskiej. To teoretycznie oznacza, że nie może być mowy o cenzurowaniu treści, ponieważ zabrania tego amerykańska Konstytucja. W praktyce treści są cenzurowane bardziej niż w stalinowskim Związku Radzieckim z tą różnicą, że tam wiadomo było kto, po co i według jakich kryteriów. Facebook cenzuruje po uważaniu,  blokuje i usuwa co chce.

Warto zwrócić uwagę, że do cenzurowania Facebook używa oprogramowania, które działa automatycznie według niejawnych i niejasnych kryteriów. Czyli w oparciu o rozwiązania, których domagają się pożyteczni idioci. Ich rolę w tym przypadku pełnią twórcy i wydawcy. Gazeta Wyborcza, która od dawna cierpi na rozdwojenie jaźni, z jednej strony gorąco popiera „jednolity rynek cyfrowy”, z drugiej drze szaty i kreśli ponury obraz przyszłości:

W Orwellowskim świecie Oceanii największą karą była ewaporacja, czyli nie tylko uśmiercenie fizyczne, ale całkowite wymazanie skazanego z historii: z dokumentów, książek, gazet, zdjęć. Gdyby pisarz żył dzisiaj, pewnie dodałby do tej listy serwisy społecznościowe. Bo kara ewaporacji jest na nich już skutecznie stosowana. Za osądzenie, skazanie i wymierzenie kary odpowiedzialny jest ten sam podmiot: serwis, którego regulamin jest prawem. Najwyraźniej widać to na przykładzie Facebooka, który z blisko 2,2 mld użytkowników coraz bardziej urasta do pozycji platformy totalnej. Oferującej internet obok internetu. Miejsce spotkań, robienia biznesów, działalności społecznej czy politycznej. I własne prawo, które pozwala karać użytkowników niczym sam Wielki Brat.

Czyli Facebook, nie czekając na Unię i jej światłych prawodawców, stosuje z powodzeniem oraz wyprzedzeniem forsowane rozwiązania. Jak ta wolna amerykanka, kreowanie się na pana życia i śmierci, którego widzimisię jest prawem, zgodnie z którym z jednej strony blokowane są konta i usuwane treści, a z drugiej „dokładane starania by serwis był bezpieczny”, sprawdza się w praktyce? Wybory w Sanach Zjednoczonych, referendum w Wielkiej Brytanii, wyciek danych użytkowników, których liczbę sam Facebook szacuje na około 29 milionów osób, dowodnie świadczy o tym, że doskonale. Gdyby Facebook pozostał wierny amerykańskiej konstytucji i nie „walczył” z wiatrakami, czyli specyficznie pojmowaną mową nienawiści, dyskryminacją czy co tam jeszcze uznał za naganne i niedopuszczalne, przynajmniej byłoby wiadomo, że gra w otwarte karty i według jasnych kryteriów. Ale ponieważ sam decyduje co wolno, a czego nie, więc w praktyce wygląda to tak, że zwykły użytkownik musi tłumaczyć się, udowadniać swoją tożsamość, przekonać Wielkiego Brata, że on to on. Trolle, boty, właściciele milionów fałszywych kont niczego nie muszą, ponieważ system jest dziurawy jak sito i utrudnia życie jedynie bogu ducha winnym użytkownikom, stwarzając pozory bezpiecznego i praworządnego.

W świetle tych faktów zasadne staje się pytanie czy ci, którzy domagają się „walki” z wszelkiego rodzaju mową, którą uznają za niedopuszczalną — od mowy nienawiści po obrazę uczuć religijnych — czyli optujący de facto za cenzurą prewencyjną, są poczytalni? Czy twórcy i wspierający ich wydawcy naprawdę wierzą, że automat usuwający „nielegalne” treści zadba o ich interesy, zwielokrotni zyski? Z jednej strony twórcy dopominają się o poszanowanie ich twórczości, z drugiej szaleńcy domagają się cenzurowania dzieł sztuki. Facebook już to robi blokując obraz Eugène’a Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady”, dzieła Gustawa Courbeta „Pochodzenie świata” czy zdjęcie figurki „Wenus z Willendorfu”. Czyni to w majestacie praw, które sam sobie przyznał. Co na to rządy i prawodawcy? Chcą samowolę jednego giganta usankcjonować i zmusić pozostałych do podobnych działań, więc forsują „dyrektywę w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym”.

Portal oko.press kolejny raz zajął się aktywnością użytkowników Facebooka. I potwierdził to, co ci, którzy próbowali anonimowo z niego korzystać dostrzegli już dawno. Otóż prędzej czy później pod byle pretekstem zablokowane może być każde prawdziwe konto użytkownika, który żadnych zasad nie łamie. Fałszywe, publikujące szkodliwe, nieprawdziwe informacje i treści z reguły nie są nigdy blokowane. Z Facebookiem zaś jest tak, jak z alkoholem, tytoniem, narkotykami — niewielu udaje się wyrwać ze szponów nałogu, a pić, palić, ćpać przestają dopiero po śmierci. Z jednej strony użytkownicy są przeczuleni na punkcie swej prywatności i chorobliwie wręcz o nią dbają, z drugiej bezmyślnie podają wszelkie informacje, których firma od nich zażąda, nie wiedząc nawet komu je podali.

Media społecznościowe to swoiste państwo w państwie, znajdujące się praktycznie poza kontrolą i władz, i służb, i wymiaru sprawiedliwości. Budzić jednak musi jeśli nie niesmak i obrzydzenie, to niebotyczne zdumienie fakt, że teksty demaskujące wraże działania trolli internetowych buszujących na portalach społecznościowych pojawiają się na portalu, na którym nie mając konta na Facebooku nie można nawet zostawić komentarza. Wypisz wymaluj oblewanie owocnej sesji anonimowych alkoholików. Jaki z tego morał? Ponieważ Facebook jest zły i wyrządza wiele szkód, więc zmusimy naszych użytkowników, żeby z niego korzystali prowadząc ożywione spory z botami i trollami. A wszystko to za pieniądze użytkowników.

Nam z trollami nie po drodze,
nieraz nas zawiedli srodze,
lecz nie będziem stali z boku —
musim trolli mieć na oku,
więc się pod nich podepniemy,
i interes ubijemy.

Więcej na pokrewne tematy P.T. Czytelnicy znajdą tutaj (chronologicznie):
Oficjalny bootleg, Twitter, Facebook i ACTA (wpis z 29 stycznia 2012 roku)
Twarz książki czyli book’s face (wpis z 21 maja 2017 roku)
Kontrollowanie (wpis z 21 czerwca 2017 roku)
Dokładamy starań, ale wszystko zgodne z prawem (wpis z 20 marca 2018 roku)
Cenzura w interesie twórców (wpis z 14 września 2018 roku)

Dodaj komentarz


komentarzy 14

  1. Zablokowali mi już kilka kont. Kilka razy zawieszali obecne, kasowali wpisy. Najgorzej jest gdy ktoś użyje słowa na „ż”. Kiedyś zawiesili za to że nie spodobało mi się nadmierne eksponowanie religijności jednego z bohaterów pewnego serialu o jakimś genialnym, kulejącym lekarzu.
    Niestety, bez konta na szajs zbooku nie można nawet jednego słowa napisać na większości portali. I za napisanie czegokolwiek- gdziekolwiek, też zawieszają, albo żądają przysłania skanu dowodu osobistego. Dobrze że nie numer konta i hasła. Chcą też mojego numeru telefonu. Chcą pogadać?
    No i jak się to ma do RODO?
    Ja bym nawet im wysłał, ale skąd wziąć dowód osobisty z danymi Jerzy Ole Wamwas? Numer telefonu to prosta sprawa jak się ma blisko do Czech.

    1. Zastanawiam się i nie wiem o jakie słowo na ż chodzi.  żebrak, żołądek, żmij, Może choć drugą literkę dodasz? 🙂 a może to nazwa nacji? To się nie dziw, bo właściciel z nazwiska jest chyba ż.

      To na Fb, a mój problem jest bez tego portalu. Dziś rozmawiałam z bliską mi rodzinnie osobą z innego miasta. Rozmawiamy rzadko, bo tak naprawdę mamy zbyt różne poglądy. Zapytałam, czy osoba ta była na filmie Kler , a jest z tych bliżej ołtarza niż inni. Usłyszałam, że nie i chciała zakończyć temat, ale ze mną nie tak łatwo. To powiedziano mi, że osoba poczytała, rozmawiała i o filmie wie co należy. Tu pokazałam swoją niedobrą część natury: Nic nie wiesz, nie masz własnego zdania, sterują Tobą inni i masz ich wiedzę a nie swoją. Czego się boisz i nie chcesz poznać dramatu i dzieci, ale i dramatu trzech księży? Wolisz pitu pitu i fałszywy obrazek skrzywdzonego z kleru? Dodam, że nie czuję się dobrze z tą napaścią z mojej strony, bo uważam, że każdy ma prawo wyboru.

      A kiedyś można było rozmawiać nie tylko o dzieciach, wnukach…. co tam fb :-)) Ale tak naprawdę, to bardzo złoszczą mnie uprawnienia Amerykanów jakich w USA Unioniści nie mają.

    2. Mnie też to denerwowało i przestało. Portale, które podpięły się pod Facebooka, bo nie potrafią lub boją się stworzyć własny system komentarzy są żałosne i nie warto korzystać z ich usług. Poza tym świat się nie zawali jeśli nie napiszę komentarza pod głupawym tekstem.

        1. Każdy wybór będzie zły, ale jest i taki, który na pewno będzie fatalny. Nie tylko w Warszawie, ale i w Krakowie i w wielu innych miastach. To, co jest do wyboru nie wzbudza zachwytu, ale wśród dostępnych opcji można dostrzec taką, która będzie lepsza od pozostałych. A przynajmniej gwarantuje, że nie powtórzy się układ Radomski.

          1. Cóż, dziwię się, że przyjaciel prezesora, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, nie jest jeszcze skierowany do oznaczenia go świętym, a w Radomiu dostawał odpowiednią ilość głosów by żyć „na bohato” jak mawiają bracia Czesi.. Tyle teraz otrzymuje hołdów. Ludzie wtedy nie widzieli kogo wybierają? A może odczuli niezwykłość działań „poległego”? Wprawdzie dostali za jego wstawiennictwem piękny peron, ale czy nie było innych pilniejszych potrzeb?

            Po tym stękaniu przyznaję rację, że należy iść na wybory i głosować. Mam już wybranych kandydatów i na prezydenta miasta, do samorządu miejskiego i powiatowego oraz do wojewódzkiego. „Moi” wybrańcy dali się poznać pozytywnie z działań samorządowych. Ale do wyboru są także postacie podobne do z intelektu posła Suskiego.