Traktacik o wojnie, rozwinięcie

Wczoraj Villk zamieścił »Traktacik o wojnie«. Chciałem go skomentować, a w zasadzie rozwinąć, ale chyba cierpię na chorobę zwaną słowotokiem, bo okazało się, że nie potrafię tak krótko i celnie jak On. Dlatego odniosę się do poruszonych kwestii w pełnowymiarowym wpisie. Bardzo to bowiem trafnie wszystko ujęte, niemal nic dodać nic ująć, ale… Nie została poruszona kluczowa kwestia, bez której cały wywód w moim mniemaniu zawisa w próżni.

W pierwszym rzędzie należy zauważyć, że wojny nigdy nie wywołują się same. Wojują władcy przekonując poddanych, że czynią to dla ich dobra. Albowiem żeby lud chętnie szedł na rzeź, żeby ze śpiewem na ustach ginął na polu chwały należy mu wmówić, że wróg jest okrutny i zły, mężczyzn zabije, niewykluczone, że zgwałciwszy wpierw, zrobi krzywdę matkom, żonom, córkom i nie zostawi kamienia na kamieniu. Lud musi uwierzyć że albo on zabije, albo jego zabiją. A jeśli wygramy, to przecież nie stracimy tylko zyskamy.

Wojna, zamieszanie, to doskonały pretekst, by albo zdobyć poparcie przed wyborami, albo zapewnić sobie przedłużenie kadencji. Nie przypadkiem ludzie wschodu, gdzie demokracji nigdy nie było, nie mogąc pogodzić się z demokratyczną koleją rzeczy zmieniają konstytucje swoich krajów, by zapewnić sobie dożywotnie pełnienie obowiązków. Konstytucje, w których nie tak dawno, po przemianach ustrojowych, sami te ograniczenia umieszczali, nauczeni krwawym doświadczeniem totalitarnych reżimów. Polsce niestety bliżej do wschodu niż do zachodu, stąd ciągoty do władzy silnej ręki, do zbawcy na białym koniu, który „złapie za mordę i zrobi porządek” z jednej strony i zabiegi władzy, by całkowitą bezkarność zapewnić sobie ustawowo z drugiej. Jakże często można usłyszeć „chcieliście demokracji, to macie”. A przecież to nie demokracja źle rządzi, nie demokracja zmienia prawo, nie demokracja szasta publicznym groszem na prawo i lewo. Takie stawianie sprawy świadczy o kompletnym niezrozumieniu zasad demokracji. Poświęćmy chwilkę temu aspektowi.

Narzekamy, że władza sobie nie radzi, że jest coraz gorzej, że nie ma dziedziny życia, która nie kuleje. Zapominamy, a może raczej nie chcemy pamiętać, że to przecież my sami tę władzę sobie wybraliśmy. Co prawda wybór był niewielki, to fakt niezaprzeczalny, niemniej jednak był. I został dokonany. Przecież to my, wyborcy zdecydowaliśmy, że pozwolimy władzy sprywatyzować państwo, pod warunkiem, że i nam jakiś ochłap rzuci. U progu epidemii olbrzymie pieniądze, dwa miliardy złotych (rocznie!), zostały przeznaczone na propagandę, choć mogłyby posłużyć na lepsze przygotowanie służby zdrowia na nadchodzący kryzys. Kilka miesięcy później świadomie, przez nikogo nie przymuszani, nagrodziliśmy wyborem na najwyższy urząd w państwie człowieka, który ten transfer firmował. Uznaliśmy, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, lepsze pięćset złotych w kieszeni niż sprawne państwo ze sprawną administracją publiczną, wymiarem sprawiedliwości, oświatą, służbą zdrowia. Emeryci zdecydowali, że poprą partię nie w zamian za sprawny system emerytalny zapewniający godziwe świadczenia, lecz za ochłap, trzynastą emeryturę wypłacaną raz na rok. Otrzymali świadczenie, więc stać ich teraz na zapewnienie sobie prywatnej opieki medycznej. W przyszłym roku dostaną czternastkę, więc będą mogli sobie pozwolić na jeszcze więcej. Jeśli oczywiście dożyją. Z kolei dzięki programowi „Rodzina 500+” poprawiła się znacząco sytuacja materialna rodzin z dziećmi. Gdyby wyborcy postawili na rozwój gospodarczy, to wzrosłyby zarobki, więc ich sytuacja także uległaby poprawie. Ale po co czekać, skoro można gotówkę bez wysiłku mieć od razu?

Niewolnicy nigdy i nigdzie nie zniewalają się sami. Musi istnieć ktoś, kto ich do uległości, do niewolniczej pracy zmusi. Każdy, żeby żyć, musi pracować. Różnica polega na tym, że niewolnik nie ma wyboru, a pracownik ma. Niewolnik nie zmieni pana na lepszego, a pracownik może w każdej chwili zatrudnić się gdzie indziej. Twierdzenie, że praca za miskę ryżu to niewolnictwo jest zbyt daleko idącym uproszczeniem, trąci populizmem i wypacza obraz. Niewolnictwo to nie dobrowolna praca za miskę ryżu, ale miska ryżu bez pracy, zdanie się na łaskę i niełaskę pana, podporządkowanie, uzależnienie. Gdyby Trump w porę to sobie uświadomił, rozbudowywał system pomocy socjalnej, to dziś reelekcję miałby w kieszeni. Wystarczy, że postraszyłby wyborców, że następca wszystkie przywileje odbierze. W Polsce zadziało — wizja potencjalnej utraty jałmużny była dla wielu nie do zniesienia, czemu dali wyraz przy urnach.

Cywilizacja ludzka znajduje się na skraju zagłady. „Traktacik” pozwala zrozumieć dlaczego tak niewielu rządzących próbuje zmierzyć się z problemem, powstrzymać katastrofę. O przyszłości, o podjętych krokach nie decydują społeczeństwa, lecz politycy. A oni mają wyłącznie swój dobrostan na względzie. Co jest im potrzebne? Przede wszystkim spokój. Oczywiście gdyby udało się zapewnić rozwój gospodarczy, to nie byłoby źle, ale nie jest to konieczne. Władza bowiem, to nie tylko praktycznie nieograniczone możliwości, ale i nieograniczone środki. Trzeba tylko pilnować, żeby poddani nie wymarli lub pouciekali, ponieważ wtedy rządzenie straciłoby sens. Doskonałym przykładem jest Korea Północna, gdzie ludzie przymierają głodem, jedzą korzonki, a elity opływają we wszystko. Podobną drogą zmierzają Chiny, gdzie władca prawnie zagwarantował sobie dożywotnie trwanie u steru. Tylko stosunkowo młodemu wiekowi zawdzięczamy proekologiczne deklaracje. Zorientował się, że jeśli niczego nie zmieni, to nie zmiecie go gniew ludu, lecz wykończy huragan, smog lub sześćdziesięciostopniowy upał. Jednak głód władzy tak bardzo mu doskwiera, że choć Tajwan w niczym mu nie przeszkadza uparł się, żeby go sobie podporządkować. Dlaczego? Bo „to też są Chiny”. Świadomość, że gdzieś żyją Chińczycy, których nie trzyma za twarz spędza mu sen z powiek. Dziecko musi mieć, on też!

I ostatnia kwestia. Powoli kończy się model gospodarczy oparty na permanentnym wzroście. Nikt jednak nie chce o tym słyszeć, nikt nie przyjmuje do wiadomości, że Ziemia więcej ani nie pomieści, ani nie wyżywi. Chińczycy zrezygnowali z regulacji urodzin, bo teraz brakuje im pracowników. Oczywiście mogliby sięgnąć po zasoby innych państw, by gdy gospodarka zwolni pojawi się bezrobocie. Ale to dla tamtejszego dzierżymordy zbyt abstrakcyjny problem. Brakuje, to trzeba wyprodukować. A jak jest za dużo, to wyeliminować. Ku chwale partii i wodza. Niestety nie da się zapewnić nieskończonego rozwoju dysponując skończonymi zasobami. Ta wiedza bardzo opornie toruje sobie drogę do powszechnej świadomości. A puka już postępująca automatyzacja eliminująca „siłę roboczą”. Człowieka bowiem da się zastąpić! We wszystkim!

Podsumowując to rządy, władcy są prawdziwymi właścicielami niewolników. I gdy my, w krajach demokratycznych możemy na to teoretycznie, w bardzo ograniczonym zakresie, coś poradzić przy urnie, to zderzamy się z górą lodową na Wschodzie i południu. Można pocieszać się, że każda władza autorytarna kiedyś upada. Niestety, wiele satrapii osiągnęło tak wysoki poziom, że upadając mogą przygnieść cały świat.

 

PS z zupełnie innej beczki.
Wczoraj w „Kropce nad i” wystąpił niejaki Dworczyk Michał. 8 października premier ujawnił, że Łączna liczba respiratorów w Polsce przekracza 10 tysięcy. Są też dodatkowe w Agencji Rezerw Materiałowych, których liczba objęta jest klauzulą tajności. Olejnik chciała dowiedzieć się czy ta klauzula została zdjęta. To nie jest klauzula tajności dla respiratorów — oznajmił Dworczyk — tylko wszystkie zasoby, które są zgromadzone w Agencji Rezerw Materiałowych jeśli chodzi o dokładne liczby i asortyment są objęte taką klauzulą. Wkrótce okaże się, czy w magazynach jest coś oprócz klauzuli.

Dodaj komentarz


komentarze 4

  1. Myślę że głównym problemem w zrozumieniu obecnego świata jest z zdefiniowanie sobie a raczej zredefiniowanie pojęcia „władza”. Kim lub czym ona jest?

    Czy to w rozmienieniu państwowym  Rzad , premier  , posłowie , czy społecznym  ośrodki budujące trendy , mody czy marki .

    Ja skłaniam się do idei , władza to wiedza i umiejętność jej wykorzystania wraz z kanałami jej dystrybucji . Oczywiście rozpatrywana w sensie globalnym .

    Postawmy sobie pytanie czy np taki Trump jest władca czy raczej marionetka w rękach dystrybutorów dotaczających mu informacji , dla mnie taki Trump (czy ktokolwiek inny na jego miejscu ) to tyko taka maska władzy , jej zobrazowanie, upostaciowanie, marionetka ,która żyje w informacyjnej bańce i której zdaje sie że jest suwerenna .

    To nie musi być Trump to może być każdy z nas..wykonujemy takie ruchy ….. jakie dostarcza się nam bodźce… to smutne , ale kanałów manipulacji nami jest coraz więcej i mamy coraz mniejszy wpływ na to kto sprawuje nad tymi kanałami faktyczną władze i kontrolę..

    wiem wiem blisko stąd do teorii spiskowych , ale akurat to nie wpis o tych teoriach…

    Kim wiec jest ta władza? właścicielem np. facebooka??a jeśli facebookiem zarządza algorytm? to może pytanie powinno brzmieć nie kim a czym?

    W perspektywie sztucznej inteligencji te pytania w ogóle zaczynają być pytaniami krańcowymi …

    To zaczynają być pytania o człowieczeństwo i cywilizacje….

    1. Głównym problemem obecnego świata jest pogrążanie się w jałowych sporach. Gdy mówimy o kolorowym telewizorze nie ma najmniejszego znaczenia o jaki kolor chodzi. Identycznie jest w przypadku władzy. Nieważne kto ją faktycznie sprawuje, ponieważ nie ma to żadnego znaczenia.  Czy z punktu widzenia więźnia ma znaczenie, kto sprawuje nad nim faktyczną władzę? Czy strażnik przypadkiem nie jest marionetka w czyichś rekach, czy ktoś przypadkiem za nim nie stoi? Lepiej zrozumiemy świat gdy sami siebie nie wpuścimy w maliny, nie zaczniemy dzielić włosa na czworo, analizować coś, co nie ma żadnego znaczenia. W omawianym przypadku nie ma najmniejszego znaczenia kto rządzi, ważne jest zrozumienie konsekwencji tych rządów, zależności i powiązań. Rozważania kto sprawuje realną władzę będą potrzebne wtedy, gdy postanowimy zmienić układ sił.

        1. Jak się patrzy zbyt szczegółowo, szczegóły przysłaniają widok, jak się patrzy zbyt szeroko trudno dostrzec szczegóły. Dlatego trzeba dostosować kąt widzenia do potrzeb. W tym przypadku nie ma znaczenia kto sprawuje władzę, ważne że ją sprawuje zniewalając poddanych.