Teczki…

W PRL teczki zakładano nie tylko opozycjonistom. Teczkę miał każdy obywatel, który wyjeżdżał za granicę. Prywatnie lub służbowo. Po powrocie należało paszport zwrócić odpowiedniemu urzędowi. Był tam przechowywany do następnej zgody na wyjazd. Takie zachowania władzy nie są jednak w pełni opisane.

Każdy oddający paszport był przesłuchiwany przez urzędnika. Po wyjeździe służbowym należało opowiedzieć ze szczegółami o czym rozmawiano, o co „wróg” pytał. Należało powiedzieć czy były zaproszenia do restauracji, a były, bo biednego Polaka na dobrą wyżerkę nie było stać. Potem były pytania o alkohol. Kto pił, ile pił, co po wypiciu mówił.

Zdarzało się, że przepytywanemu zadawano pytanie: chce pan zobaczyć swoją teczkę? Co w tym pytaniu podchwytliwego? Ano jest, bo gdy delikwent z ciekawości powiedział tak, to dawano mu jego teczkę. A tam były zeznania innego biedaka, który opisywał zachowania i słowa po wspomnianym alkoholu.

Delikwent był wkurzony na maksa, bo ta świnia takie głupoty nagadała. To sam o tej świni naopowiadał, a przy okazji o ukrywanej kochance, o przekrętach. Niech świnia ma. Tak wyglądało wiele donosów. A donosiciele często nie mieli świadomości, że nimi są. Zdarzali się jednak roztropni, którzy nie chcieli w teczki swoje zaglądać. To nie przeczytali o sprawach osobistych, a ukrytych.

Proszę pozdrowić panią/pana X. I już łatwiej było urzędnikowi rozpocząć rozmowę i roztrząsanie rzeczywistości. Takie spowiadanie się dotyczyło także prywatnych wyjazdów. Czy coś osiągali z przepytywania?  Nie wiem. Jedno jest pewne, ilość „kontroli”, rozmów uzasadniała potrzebę ilości stanowisk.

Prawie każdemu, kto wyjeżdżał w tamtym czasie za granicę, można powiedzieć: Jesteś TW X, Y , – miałeś swoją teczkę w SB. Moja wiedza o teczkach jest tylko na podstawie opowiadań ludzi, którzy byli zdziwieni przepytywaniem przy zdawaniu paszportu. Wprawdzie podpisywali oświadczenie, że nigdy, nikomu, nic nie powiedzą, ale ich zdziwienie było na tyle duże, że oświadczenia nie traktowali poważnie.

Dodaj komentarz