System partyjny

Skoro mamy z takim trudem wywalczoną demokrację, to warto byłoby, żeby władze wybieralne reprezentowały obywateli wyborców.

Sytuacja, w której Polacy nie identyfikują się z wybranymi przez siebie przedstawicielami, nie mają do nich zaufania, krytykują i potępiają, jest bardzo niekorzystna i utrudnia realizację politycznych planów. Takich jak wzrost gospodarczy, poprawa sytuacji materialnej, opieki zdrowotnej, przebudowa infrastruktury, redukcja bezrobocia, zahamowanie emigracji młodych ludzi, itp. Wiemy, że wyborcy nie mają poczucia bycia reprezentowanymi przez Sejm, Senat i Rząd III  RP. Brak identyfikacji obywateli z władzą jest źródłem wielu frustracji, co doskonale jest widoczne zarówno w realu, jak i na internetowych forach.

Polscy politycy prowadzą nieprzerwanie kampanię wyborczą i zdają się nie wiedzieć, że przy urnie wyborczej obywatel kieruje się jedną, najważniejszą dla niego racją. Wyborca głosuje na tych, którzy rokują nadzieję na reprezentowanie jego interesów. Jeżeli takich nie widzi na listach wyborczych, olewa głosowanie.

Ludzie wybierają partię reprezentującą ich interesy. Chyba, że ostatnio bardzo zawiedli się na tej partii. Wtedy dopiero szukają innej. Stabilna demokracja będzie wtedy, gdy każda z najważniejszych grup społecznych będzie miała swoją partię. W Polsce występować powinien system partyjny zgodny z podziałem społeczeństwa. Podziałem, który ma trwały charakter i długo jeszcze nie ulegnie zmianie. Cztery partie to partia zadowolonych, partia religijnych, partia prowincjuszy i partia rewolucyjno-reformatorska.

Ludzie zadowoleni głosują w zasadzie za jednym hasłem wyborczym – żeby tylko nie było gorzej. Głosują często na obecnie rządzących, obawiając się nowych ludzi i nowych pomysłów. Na partię zadowolonych głosowało kiedyś mieszczaństwo, bogaci chłopi (tacy, którzy sami siebie uważali za bogatych) i temu podobni. Dziś na partię zadowolonych głosuje klasa średnia. Partią ludzi zadowolonych (zadowolonych z siebie i swojej sytuacji) jest w Polsce Platforma Obywatelska.

Na partię prowincjuszy głosują ci, dla których najważniejszym jest obrona interesów mieszkańców wsi i małych miejscowości. Taką partią w Polsce stara się być PSL.

Na partię religijnych głosują ci, którzy uważają, że obrona religijnych wartości jest sprawą najważniejszą. Niestety. Za sprawą J. Kaczyńskiego w Polsce nie ma partii chrześcijańsko-demokratycznej. Jej miejsce zajmuje PiS.

Dla pozostałych najważniejsze są zmiany, które (ich zdaniem) mogłyby spowodować poprawę sytuacji, w której się znaleźli. Czwarta partia musi być koalicją niezadowolonych. Niezadowolonych z różnych powodów. Partią, która naciska na zmiany, gdy jest w opozycji i przeprowadza zmiany, gdy uda jej się dojść do władzy. Obecnie zmian żądają głównie różnego rodzaju lewicowcy. Od ekologów i LGBT do piratów. Problemem „lewicy” jest istnienie elektoratu, dla którego najważniejszym jest obrona przywilejów uzyskanych w PRL. To niekoniecznie są zasłużeni „komuniści”. To także ludzie zbyt młodzi, żeby pamiętać PRL. Tacy, którzy w III RP skorzystali z prawa ustanowionego w PRL.

JOW wszędzie, gdzie je wprowadzono skutkowały zaistnieniem systemu dwupartyjnego, dlatego myślę, że  właściwym sposobem jest wprowadzenie merytokracji: Myślę, że można byłoby eksperymentalnie wprowadzić w Polsce system, który nazywa się MERYTOKRACJĄ. Czynne prawo wyborcze mieliby w tym systemie ci sami, którzy teraz je posiadają. Mogliby wybierać dorośli nie pozbawieni praw obywatelskich itd. Natomiast możliwości kandydowania (bierne prawo wyborcze) byłyby silnie ograniczone. Rodzaje tych ograniczeń to sprawa do dyskusji. Podam przykłady:

1) Kandydatem na posła mógłby być tylko ktoś, kto przez dwie kadencje był radnym w okręgu wyborczym, w którym kandyduje. Taka zasada spowodowałaby, że kandydatami byliby ludzie sprawdzeni i znani wyborcom.
2) Kryteria dotyczące wykształcenia kandydatów na poszczególne stanowiska. Np. Znajomość języków obcych, w przypadku Prezydenta, Premiera, szefa MSZ itp.
3) Niekaralność. Kryterium  już istniejące, ale można byłoby dołączyć poziom osobistego zadłużenia nie przekraczający pewnej sumy i wprowadzić to jako warunek kandydowania.

Do walki wyborczej mogliby przystępować jedynie kandydaci spełniający warunki konieczne do zajmowania określonego stanowiska.

Gdyby kryteria były jasne, to powszechnymi wyborami można byłoby objąć wiele stanowisk,  które dziś zajmują mianowańcy. Np. stanowisko Prokuratora Generalnego, a także Prokuratorów Okręgowych, Rzecznika Praw Obywatelskich i wiele innych. Czyż to nie jest dziwne, że RPO nie jest wybierany przez ogół obywateli? Nawet stanowisko Prezesa Narodowego Banku mogłoby pochodzić z wyboru.

Tego rodzaju Reforma Państwa musi być zaplanowana na wiele lat i wprowadzana stopniowo. Od wybierania Prezesa Banku nie należałoby zaczynać (moim zdaniem).

Warto podjąć ryzyko reformy demokracji, ponieważ nie podejmując tego ryzyka, podejmujemy ryzyko zastąpienia demokracji przez dyktaturę, która na początku będzie (być może) wydawać się oświeconą, a potem…

Tymczasem mamy polityków, którzy mają taki plan, że podczepią się pod jakąś partię polityczną, dzięki czemu będą mogli się nachapać.

Przeczytaj >>> System ekonomiczny przyjazny dla ludzi?

 

Adam Jezierski

Dodaj komentarz


komentarzy 5

  1. Losowanie spośród wszystkich obywateli kraju byłoby chyba najlepsze: ilość osób co do których psychiatrzy mogliby mieć nieprzychylne uwagi byłaby, nawet jeśli w losowaniu uczestniczyliby pacjenci szpitali psychiatrycznych, mniejsza niż w ciągu minionych blisko 30 lat ale też obecnie.

    Tak z ciekawości: czy mógłbyś jakoś tu czy w innym miejscu(mogę założyć Ci stronę na darmowym serwerze dla uniknięcia kosztów i kłopotów z odnawianiem konta, a następnie przekazać Ci hasło do serwera i strony) zamieścić swój cykl wspomnień z TOK? Czytałem, ale chciałbym jeszcze raz. Na szczęście Ciebie mam jeszcze okazję poprosić. Parusmajora niestety już nie, a szkoda. Bardzo ciekawie pisał (z jednym,jedynym  wyjątkiem).

    1. Losowanie to przepis na rewolucję.

      Moje artykułry można przeczytać na eioba.pl.- To są te same, które były na Tokfm.pl.

      Podczas wizyty w Gdańsku można odwiedzić Antykwariat i uzgodnić inne formy wspópracy.

  2. Uznając powyższy głos za cenny w debacie nad kształtem i jakością demokracji w Polsce nie mogę się zarazem oprzeć wrażeniu, że nie jest to głos specjalnie wartościowy.

    1. Zgadzając się, że polskie społeczeństwo jest podzielone na pewne – umowne – „klasy”, to zaproponowany podział na „zadowolonych”, „religijnych”, „prowincjuszy” i „rewolucjonistów-reformatorów” nie jest w moim przekonaniu najlepszy. Opisując każdą z tych „klas” autor skupia się na czynnikach ekonomicznych pomijając czynniki kulturowe, a to te właśnie – moim zdaniem – skoncentrowane na praktycznym podejściu do życia i otaczającej rzeczywistości mają najważniejsze znaczenie.

    2. Założenie podziału na „klasy” według błędnego kryterium  prowadzi do błędnych wniosków. To nie jest tak, że proporcjonalnie stany liczebne owych „klas” są stałe i niezmienne. Ludzie awansują, zmieniają miejsca zamieszkania czy to czasowo, czy też na stałe, wchodzą w nowe układy towarzyskie i związki małżeńskie. Inni, z powodów różnych okoliczności spadają na dno. Struktura społeczna jest zatem czynnikiem zmiennym i ujmowanie ludzi w proste i sztywne ramy nie jest najlepszym jej obrazem.

    3. Ciekawym obserwowanym zjawiskiem, całkowicie pominiętym przez autora, jest to, że awans w hierarchii społecznej częściej dotyczy kobiet niż mężczyzn. Dla nich osobiście ma to rzecz jasna w większości dobre strony, ale jest też cena, którą trzeba za to zapłacić. Cena w postaci zerwania jakichś więzi, zakorzenienia, konsekwencji w życiu rodzinnym. Przypadki młodych mężczyzn pochodzących z biedniejszych rejonów, którzy nie mogą sobie znaleźć partnerek to nie jest wydumany problem. Z drugiej strony awanse powodują nadmiar kobiet w lepiej sytuowanej grupie. Jedna i druga sytuacja powoduje frustracje. (*)

    Zatem mój ogólny wniosek jest taki, że partie polityczne powinny jednak przekraczać takie granice wyznaczonych umownych „klas” i starać się reprezentować szersze grupy społeczne niezależnie od statusu ekonomicznego, pochodzenia geograficznego, światopoglądu, płci czy wieku.

    Dalej:

    > „1) Kandydatem na posła mógłby być tylko ktoś, kto przez dwie kadencje był radnym w okręgu wyborczym, w którym kandyduje. Taka zasada spowodowałaby, że kandydatami byliby ludzie sprawdzeni i znani wyborcom.”

    Pewnie byłoby dobrze, ale jest to mało realne. Jeżeli taki kandydat, były radny gdzieś tam, zmienił miejsce zamieszkania na stolicę i tylko w stolicy mógłby kandydować, to nie ma szansy, by mieszkańcy zdołali go poznać.

    > „2) Kryteria dotyczące wykształcenia kandydatów na poszczególne stanowiska. Np. Znajomość języków obcych, w przypadku Prezydenta, Premiera, szefa MSZ itp.”

    Wprowadzenie takich kryteriów uniemożliwiłoby prezydenturę Lechowi Wałęsie.

    Kłopot w tym, że polityka to nie prowadzenie biznesu i kryteria, które dobrze się sprawdzają podczas kierowania firmą niekoniecznie muszą się równie dobrze sprawdzać podczas rządzenia krajem. Tu liczą się zupełnie inne cechy i umiejętności. Takie przeważnie, których nie da się nauczyć i które po prostu się ma. Jak autorytet, zdolności przywódcze, umiejętność prowadzenia negocjacji, zdolność do zawierania sojuszy i kompromisów. Jasne kryteria określające kompetencje z pewnością są ważne przy obsadzaniu konkretnych stanowisk ministerialnych i urzędniczych, ale jeśli chodzi o stanowiska polityczne – niekaralność jest wystarczająca.

    * Być może tu należy szukać źródeł popularności wśród sfrustrowanej młodzieży skrajnych organizacji ideologicznych, jak również problemów z dzietnością.

    1. Uważam, że ograniczenia biernego prawa wyborczego i równoczesne zwiększenie ilości stanowisk pochodzących z wyboru byłoby korzystne. Szczegóły są do wydyskutowania i wypróbowania.

      PS. Lech Walęsa nie był dobry na stanowisku Prezydenta. Mazowiecki byłby lepszy (moim zdaniem). – Jest typowym, że zwycięski wódz rewolucji czyli super specjalista od destrukcji zostaje budowniczym nowego systemu. I jest regułą, że talent do destrukcji rzadko idzie w parze z talentem konstruktora.