Swoje wykończymy, obce hołubimy

Były prominentny polityk partii rządzącej, były członek rządu, zdradził jedną z największych tajemnic państwowych. Oto w emocjonalnym wywiadzie ujawnił, że Polska pod rządami Platformy to dziki kraj. Choć w te rewelacje nie wszyscy uwierzyli, wiele wskazuje na to, że to jest niestety prawda.

Demokracja to ustrój społeczny, w którym społeczeństwo wybiera swoich przedstawicieli i ci wybrani przedstawiciele podejmują decyzje w interesie obywateli. Takie jest założenie. I tak przeważnie jest w kraju demokratycznym. Ale nie dzikim. W dzikim to liderzy partyjni przygotowują listy, na których umieszczają specjalnie wyselekcjonowanych, biernych, miernych ale wiernych towarzyszy, a zadaniem wyborców jest wskazanie którego z nich wolą. Co prawda Konstytucja w artykule nr 100 stanowi, że kandydatów w wyborach mogą zgłaszać obywatele, ale ustawodawca zadbał o przekształcenie tego uprawnienia w fikcję. Polskie prawo wyborcze stanowi bowiem, że wszelkie pieniądze na finansowanie kampanii muszą przechodzić przez partyjny (sic!) komitet wyborczy. Kandydaci nie mają prawa nawet sami sobie namalować plakatu. Wpierw muszą wpłacić pieniądze na konto komitetu, a dopiero ten może zapłacić za plakat.

Naturalną konsekwencją przekształcenia wyborów w farsę jest dbanie o interesy własne i partii zamiast o interesy kraju i społeczeństwa. Skoro lider partyjny decyduje o umieszczeniu lub nie kandydata na liście, to parlamentarzysta z wyborcami liczyć się nie musi. Ba! Nie tylko nie musi, lecz wręcz nie może jeśli nie postradał zmysłów! Bo o tym czy znajdzie się w sejmie decyduje głównie łaska lidera — nagrodą za lojalność jest wysokie miejsce na liście. Wola wyborcy przy tak skrojonej ordynacji jest pomijalnie mała. Z punktu widzenia lidera nie ma żadnego znaczenia, czy wybrany zostanie p. Szmaciak, czy p. Waciak. Obaj spełniają wymogi, są sprawdzeni pod kątem lojalności i posłuszeństwa.

W ostatniej Polityce Joanna Solska podała kolejne dowody na to, że dla władzy nie liczy się nic, poza jej własnym interesem. I to tak dalece, że utraciła instynkt samozachowawczy. Bo czym jeśli nie utratą instynktu samozachowawczego jest szalone zadłużanie kraju z jednej strony i brak troski o rodzime firmy? Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym prawo nie reguluje rozrostu sieci handlowych, będących głównie w rękach kapitału zagranicznego. Dotyczy to zwłaszcza tak zwanych dyskontów, które tanio oferują śmieciowe jedzenie, wypierając rodzimy handel. O żadnym prymacie interesu społecznego nad interesem prywatnym nawet mowy nie ma.

Gdyby piętnastotysięczne mazurskie Olecko leżało we Francji, Portugalii czy Niemczech, handel wyglądałby zupełnie inaczej. Tam inwestorzy nie dostaliby zgody na otwarcie żadnej z trzech Biedronek, Lidia ani Kauflandu. Tamtejsi decydenci nie odważyliby się dopuścić do zniszczenia lokalnego handlu. Bo zagranicą o swoje dbają. Polskie władze też dbają. O zagraniczne. Kosztem swojego. Takich bowiem miasteczek jak Olecko jest w Polsce mnóstwo. Wszystkie przeżywają inwazję dużych sieci handlowych, dyskontów. A lokalne sklepy padają jeden po drugim.

W dyskontach, dużych sieciach handlowych jest w (miarę) tanio. Ale czy naprawdę opłaci się (i komu) wykończenie rodzimego handlu detalicznego? Przykład Tuska pokazuje, że z dzikiego kraju prominenci wieją przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie czekając na premiera i jego światłe reformy, jak choćby nacjonalizacja składek emerytalnych, wyemigrowało już ponad dwa miliony Polaków. A pozostali? Jak długo jeszcze dadzą się wodzić za nos?

Dodaj komentarz