Suplement afery

Nie tak znowu dawno temu i nie za siedmioma górami, ani nawet za siedmioma lasami, była sobie partia i dwa stronnictwa, w tym jedno ludowe. Lecz mimo, iż kraj też miał przymiotnik ‚ludowa’ w nazwie, to rządziła partia robotnicza. I regularnie w lata przestępne (1956, 1968, 1976, 1980) z jednym wyjątkiem (1970) przystępowała do pałowania a to robotników, a to studentów, a to jednych i drugich.

Gdy partia doprowadziła kraj na skraj przepaści gospodarczej, oddała władzę. Nowa władza doszła do wniosku, że jedna izba parlamentu to za mało. Trzeba powołać drugą. Więc powołano. Tłumaczono konieczność istnienia dwóch izb tym, że po pierwsze dwie izby istniały przed wojną (drugą), a po drugie 460 posłów może czegoś nie dopilnować, coś przeoczyć, coś sknocić. 100 senatorów będzie więc patrzyło posłom na ręce i błyskawicznie każde uchybienie wychwyci. Z dzisiejszej perspektywy widać, że mnożenie parlamentarnych bytów to bardziej sposób na bezstresowe i w miarę dostatnie życie sporej grupy osób niż na tworzenie klarownego, jasnego i przyjaznego prawa. Przy czym ubiegając się o przynależność do jednej z izb nie trzeba wykazywać się żadną wiedzą, doświadczeniem, kompetencjami, jak to ma miejsce przy staraniu się o pracę.

Skoro już mowa o kosztach, to ostatnio głośna stała się sprawa pewnych parlamentarzystów, którzy zachowywali się jak… Bezpieczniej nie ujawniać tajemnic państwowych. W krajach cywilizowanych po czymś takim owi parlamentarzyści przestaliby być parlamentarzystami. Niestety, dobrze poinformowane źródła, swego czasu bardzo zbliżone do rządu ujawniły, że naszego kraju do cywilizowanych zaliczyć nie sposób, co znajduje potwierdzenie na każdym kroku, więc również i w tym przypadku. Nieparlamentarnie zachowujący się parlamentarzyści nadal jak gdyby nigdy nic bez żadnych problemów biorą pieniądze podatników, choć z każdej roboty wylecieliby na zbity pysk względnie zbitą mordę, w ostateczności twarz.

No więc skoro już mowa o pieniądzach głośna stała się sprawa rozliczania delegacji w polskim parlamencie. Sprawa zachowujących się skandalicznie posłów poszła w kąt i wywleczono sprawę rozliczeń podróży służbowych obecnego marszałka sejmu z ramienia PO, który wpierw był ministrem w rządzie PiS-u, a potem PO. O jakiej kwocie mowa? O całych osiemdziesięciu tysiącach zł wyjeżdżonych w ciągu 7 lat. Czyli o nieco ponad 10 tysiącach zł rocznie. Dlaczego te 80 tysięcy jest takie ważne? Bo pozwala odwrócić uwagę od topionych w błocie miliardów. Przykładów jest mnóstwo, więc musimy dokonać ostrej selekcji. Ponieważ PKP ostatnio także pokazała co potrafi, więc zacznijmy od niej.

Zakończył się oto trwający osiem lat i kosztujący ponad 10 miliardów złotych (czyli 125 tysięcy razy więcej niż wydał Sikorski) remont trasy kolejowej z Warszawy do Trójmiasta. Podczas remontu nie prostowano zbyt ostrych zakrętów, bo po co, skoro tą trasę miały pokonywać pociągi z wychylnym pudłem? Jak wiemy za około 2 miliardy złotych (25 tysięcy razy więcej niż wydał Sikorski) zakupiono pociągi bez wychylnego pudła, czyli niewahające się wahadełko (po włosku pendolino).

Pod naciskiem polityków spółka kontrolowana przez państwo, Orlen, zapłaciła 2,3 miliarda dolarów (ok. 80.000 razy więcej niż wydał Sikorski) za litewskie Możejki, które teraz przynoszą gigantyczne straty idące w miliardy złotych. Czyli znowu tysiące razy więcej niż „roztrwonił” Sikorski. Warto pamiętać, że zakup Możejek forsował rząd niezwykle prawy i sprawiedliwy.

Pod naciskiem polityka Polska Grupa Energetyczna pakuje 11 miliardów zł (prawie 140 tysięcy razy więcej niż Sikorski) w kontrowersyjne z punktu widzenia rachunku ekonomicznego przedsięwzięcie jakim jest rozbudowa elektrowni Opole.

Oczywiście za podróże nie kazał sobie zwracać wyłącznie Sikorski. Większość posłów gdzieś jeździła. Ale trzeba pamiętać, że to posłowie sobie sami ustalili takie a nie inne zasady rozliczeń. Podczas gdy podatnik musi wszystkie wydatki i ulgi dokumentować przez pięć lat poseł przedstawia oświadczenie na wyrwanym z zeszytu świstku i na tej podstawie dostaje idący nieraz w tysiące zł zwrot kosztów. Nikt nawet nie próbuje sprawdzić czy faktycznie te pieniądze zostały wydane i czy zgodnie z oświadczeniem. Charakterystyczne i znamienne, że dopiero po skandalu kancelaria sejmu raczyła przyjrzeć się rozliczeniom. A wyczyny posłów to jedna strona medalu. Po drugiej są decyzje polityczne, które kosztują podatników miliardy, zwiększają zadłużenie kraju, ale informacji o nich próżno szukać na czołowych stronach gazet. Kilkanaście lat temu na przykład upadła mała rafineria Glimar do której państwo zdążyło wpompować 700 milionów zł (niemal tysiąc razy więcej niż wyjeździł Sikorski). Z kolei Jacek Krawiec w podsłuchanej rozmowie przyznał, że jako szef spółki podejmował określone decyzje nie po to, by poprawić wyniki finansowe, lecz po to, by wybory wygrała Platforma Obywatelska.

Ci, którzy widzą w powołaniu do życia OFE przekręt powinni wnikliwiej przyjrzeć się działaniom spółek skarbu państwa, a także działalności NFZ. Ile pieniędzy utopiono w upaństwowionych stoczniach, które później i tak upadły? Ile będzie kosztowało podtrzymywanie Kompanii Węglowej, która zgodnie z prawem już dawno powinna zostać postawiona w stan upadłości? Orlenem, który powstał 15 lat temu, kierowało dotąd ośmiu prezesów. Przez PZU, który został częściowo sprywatyzowany w 1999 roku, przewinęło się przez te 15 lat tuzin prezesów. Czyli zmieniali się średnio raz w roku. Jak przy tak częstych zmianach można prowadzić jakąkolwiek sensowną politykę? Jak dbać o rozwój spółki? Dlaczego społeczeństwo podnieca się drobiazgami a nie protestuje gdy marnotrawienie publicznego grosza idzie w miliardy?

Rządzący traktują państwowe spółki jak łupy wojenne. Co skądinąd zrozumiałe, skoro zdobywają mandat nie w wyniku wyborów, dzięki wyborcom, lecz ciężko o prawo zasiadania w ławach sejmowych z wyborcami walcząc. Trudno także nie zauważyć, że ani PO ani PiS nie przepuści żadnej okazji żeby zakrzyczeć prawdziwe problemy. Szczególnie częste zmiany w spółkach skarbu państwa miały miejsce w okresie prawych i sprawiedliwych rządów koalicji PiS z Samoobroną. A taśmy Beger doskonale ilustrują jak PiS rozumie państwo i władzę. PO niestety niczym się w tym względzie nie różni. Potwierdza to dymisja prezesa PGE, który ociągał się w sprawie nakazanej przez premiera rozbudowy elektrowni. I wybory w Platformie, podczas których kupczono stanowiskami w państwowej spółce.

Na szczęście w przyszłym roku są wybory, a my mamy wybór jak nigdy — aż dwie partie i stronnictwo. I to nie jakieś tam ludowe, ale nasze, polskie! No i sojuz lewicy, tak demokratycznej jak swego czasu stronnictwo, jeśli nie bardziej. To doprecyzowanie jest kluczowe, ponieważ — jeśli się tego wyraźnie nie zaznaczy — nikt, włącznie z działaczami skupionymi wokół członka biura politycznego KC PZPR nie uwierzy, że nie tylko lewica ale i demokratyczna.

Dodaj komentarz