Sprawimy, że polecimy

Dlaczego G. Schetyna wysunął kandydaturę M. Kidawy-Błońskiej na stanowisko premiera? Bo mógł. Bo jest liderem mianowanym, a więc malowanym. Czy p. M. Kidawa-Błońska zostanie premierem? Nawet jak zostanie, to będzie premierem malowanym. Bo choć to ona ma być premierem, to Schetyna podąża za nią krok w krok i zagaja każde spotkanie wyborcze pilnie bacząc, by nikomu do głowy nie przyszło, że kandydatka na premiera jest samodzielna.

Gdy na spotkaniu wyborczym Schetyna stwierdził, że służba zdrowia jest bardzo ważna, Kidawa-Błońska potwierdziła. Plan jest prosty jak konstrukcja cepa — dzięki unijnym dotacjom bałagan, niegospodarność, marnotrawstwo zostaną podniesione na zdecydowanie wyższy poziom. Dlatego praca eurodeputowanych Janusza Lewandowskiego i Jana Olbrychta w budowie budżetu nowej perspektywy, ale także nasza współpraca z przyszłym komisarzem europejskim do spraw zdrowia Stellą Kyriakides, która reprezentuje naszą rodzinę polityczną, to wszystko daje nam wielką szansę na to, żebyśmy mogli powiedzieć tak: pieniądze na polskie zdrowie, na ochronę zdrowia, będą w dużej części mogły pochodzić z budżetu europejskiego. Niepotrzebnie Zagłoba oddał Szwedom w pacht Niderlandy. Przydałyby się Schetynie. Mógłby je wynająć i w ten sposób sfinansować wszystko.

Trzeba być niespełna rozumu, żeby zwiększać finansowanie korupcjogennego systemu, działającego w oparciu o zasady rodem z minionego ustroju, które nie sprawdziły się nigdy i nigdzie. To tak, jakby Schetyna z Kidawą-Błońską przekonywali, że nie dokonując żadnych zmian i modernizacji, zwiększając tylko nakłady na paliwo, można sprawić, że mały fiat lub syrenka będzie rozpędzać się do setki w 5 sekund. Można domyślać się dlaczego żadna partia, od PO, przez PiS, Lewicę i PSL, nie chce ruszać przynoszącego krocie beneficjentom narodowego molocha. Jego likwidacja to koniec obracania miliardami poza wszelką kontrolą i dysponowania środkami po uważaniu. Dlatego bez względu na to, kto rządzi, środki mają trafiać tam, gdzie powinny, a nie tam, gdzie jest lepsze wyposażenie, bardziej doświadczony, wykwalifikowany personel. Potwierdza to kandydatka Kidawa-Błońska, która powtarza za pryncypałem, że zdrowie Polaków jest najważniejszym tematem, z jakim przyjdzie się jej zmierzyć. I ona się zmierzy za pomocą lekarza, który zostanie ministrem zdrowia. Dlaczego lekarz? Ponieważ wiadomo nie od dziś, że fabryką butów powinien kierować szewc, który owszem, może nie znać się na kierowaniu fabryką, ale umie szyć buty. Podobnie lekarz. Jeśli potrafi postawić właściwą diagnozę, odróżnia raka od czyraka, to i służbę zdrowia uzdrowi. To przekonanie towarzyszy wszystkim rządom, choć akurat służba zdrowia najlepiej miała się wtedy, gdy na czele resortu nie stał medyk. Rząd PiS tę zależność uczynił podstawą funkcjonowania państwa, na czele służb specjalnych stawiając człowieka z wyrokiem ułaskawionego przez prezydenta i obsadzając spółki skarbu państwa swoimi ludźmi, co skutkuje gigantycznym wzrostem zysków. Podobna praktyka stosowana w ministerstwach prowadzi do przyspieszonego rozwoju wszystkich dziedzin, od środowiska po edukację.

Edukacja, oświata… Mało polska kurator oświaty przekonuje, że edukacja seksualna, to Sodoma, Gomora i Armageddon. Tłumaczy tę tezę tak: Nauczyciel dziecka, które ma pod swoją pieczą, które ma wychowywać, ma jednocześnie według tych zaleceń, standardów WHO, ma rozbudzać to dziecko seksualnie. W tym miejscu wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy kochają dzieci, nadstawili ucha ponieważ do tej pory mieli do czynienia z dziećmi nierozbudzonymi i musieli nie szczędząc sił i środków sami je rozbudzać, co spotykało się z krytyką i potępieniem. Natomiast dziecko już rozbudzone samo lgnie, samo szuka, nie zagubia się i z rozkoszą tego drugiego człowieka wciąga do zabawy. No więc nauczyciel ma za zadanie rozbudzać to dziecko seksualnie, ma go pouczać i o tym gdzie ma szukać tej przyjemności, i ma go namawiać do różnego rodzaju eksperymentów. W tym miejscu wszyscy zainteresowani doznali zawodu, ponieważ p. kurator poskąpiła konkretów i nie zdradziła jak to się robi. Czy nauczyciel powinien stanąć przed klasą i pokazać palcem gdzie szukać przyjemności? No ale przecież każdy uczeń codziennie sięga w tamte rejony chociażby w łazience czy toalecie i jakiejś szczególnej przyjemności nie odczuwa. A może chodziło o to, by nauczyciel sam zademonstrował jak osiąga się taką przyjemność? Czyżby pani kuriator aż tak wzięła sobie do serca skecz Monty Pythona i uznała, że to ilustracja zaleceń WHO? Przeczy temu dalsza część wywodu. Otóż okazuje się, że w prawie polskim, do 15 roku życia, zachowania tego typu, namawianie do innych czynności seksualnych jest karalne. Czyli lekcja wygląda tak, że nauczyciel stojąc przed klasą namawia ją by włożyła sobie rękę, zwykle prawą, chyba, że ktoś jest leworęczny, do majtek i zaczęła pocierać, to, co tam napotka. Ale co z krnąbrnymi uczniami, którzy nie zechcą, bo na przykład nie mają ochoty? Co z uczennicami, które zawstydzą się? Co z tymi, którzy nie odczują żadnej przyjemności i zniechęcą się? Ktoś im udzieli korepetycji? Kto?

Mało polska kuriator ewidentnie majaczy. Dbanie o bezpieczeństwo dzieci nie polega na trzymaniu ich z daleka od wiedzy. Mimo to znajduje posłuch, wielu z aprobatą bezmyślnie kiwa głową i potępia w czambuł WHO, edukację seksualną, gender, LGBT i komunę. Czy licznie zgromadzonym frustratom, którzy o seksie i dzieciach uwielbiają bajać, ale sami przyjemności z czynności czerpać nie potrafią, przyszło do głowy, że dzieci na komunię, czyli już w wieku siedmiu, ośmiu lat dostają smartfony, laptopy z dostępem do internetu? A w internecie same dziwy! Czego tam nie ma! A ponieważ to też tam jest, to dzieci nie potrzebują zgreda, żeby zapoznać się nie tylko z tym, gdzie szukać przyjemności, ale nawet zobaczyć jak to się robi. Tyle, że „te” strony nie propagują wiedzy, bo nie do tego służą. Młodziez także nie po to na nie wchodzi, żeby się dowiedzieć, tylko zobaczyć. Ostatnio Polskę obiegła wieść, że para nastolatków postanowiła postąpić zgodnie z instrukcjami wyświetlanymi na ekranie. Akcja skończyła się pełnym sukcesem — dwunastoletnie dziecko płci żeńskiej zaszło w ciążę i powiło zdrowego potomka. Para po prostu nie wiedziała, bo skąd? że kobieta na ekranie była zabezpieczona za pomocą zakazanej w Polsce spirali i na wszelki wypadek wyposażona w tabletkę „dzień po”. Czy może być lepsza rekomendacja dla metod promowanych przez mało polską kuriator oświaty? Dlatego w szkole edukacja nie, modlitwa tak.

Na dwa niecałe tygodnie przed wyborami ugrupowanie, które nie przestrzega żadnych reguł, ma duże szanse powtórzyć sukces wyborczy i kontynuować dzieło zniszczenia. Z kolei lider ugrupowania opozycyjnego pilnuje, by poparcie dla jego formacji nie wzrosło ponad miarę. Jaka rysuje się więc perspektywa? Wygra PiS — katastrofa. Nie wygra — cud.

Dodaj komentarz


komentarzy 6

  1. No, cóż … kto z powodu chorób musi korzystać z usług tzw. służby zdrowia, ten ma pojęcie jakie to wielkie oszustwo. Jak lekarze robią wszystko by tylko nie zlecać badań niezbędnych do postawienia diagnozy. Bo badania to ubytek pieniędzy na ich kontach. A lekarze są „kontrolowani” przez NFZ raz na 8-10 lat. I w tych kontrolach nie chodzi o sprawdzenie jakości ich pracy. Liczy się tylko kasa.

    Perspektywa? Wykorzystanie doświadczeń z PRL i „wzięcie” ludu bożego krótko za mordę. Co wielu słusznie się należy. Bo albo wybiorą pisich, albo nie pójdą na wybory, „bo im to wisi”. Reszta w ramach demokracji i równości będzie równo cierpieć z innymi.

    1. No, cóż … kto z powodu chorób musi korzystać z usług tzw. służby zdrowia, ten ma pojęcie jakie to wielkie oszustwo. Jak lekarze robią wszystko by tylko nie zlecać badań niezbędnych do postawienia diagnozy. Bo badania to ubytek pieniędzy na ich kontach. A lekarze są „kontrolowani” przez NFZ raz na 8-10 lat. I w tych kontrolach nie chodzi o sprawdzenie jakości ich pracy. Liczy się tylko kasa.

      I tak, i nie moja droga. Prawda jest taka, że prywatne przychodnie nastawione są na zysk. Przyznasz, że nie ma w tym niczego nagannego. Gdy taka przychodnia podpisze kontrakt z NFZ, to NFZ owszem, płaci, ale ryczałtem, hurtem za wszystko. System działa tylko dlatego, że póki co lekarzom to jest na rękę — dostają pieniądze za wszystkich, którzy się do nich zapisali. I tych, którzy przychodzą regularnie, i tych, którzy nie przychodzą praktycznie wcale. Za cukrzyków dostają więcej, to po co mają starać się, żeby pacjent nie miał cukrzycy? Gdyby dostawali premie za niedopuszczenie do cukrzycy, to sytuacja byłaby inna zapewne. Gdy trzeba zrobić badania, to lekarz nie dostaje ekstra pieniędzy, lecz musi sięgnąć po te, z których opłaca wszelkie media, gabinet, sprzęt i swoją pensję. Gdy zleci za dużo badań nie tylko nic nie zarobi, ale będzie musiał dopłacić. Tak to chytrze bolszewik od Millera wymyślił.

      Gdy kolega zatrudniał się, a to lekarz z dużym doświadczeniem, ceniony, właściciel przychodni wprost mu powiedział, że jak będzie zlecał za dużo badań, to go zwolni. Bo tylko państwowe przedsiębiorstwa mogą sobie pozwolić na tonięcie w długach. A plajta przychodni ani lekarzom, ani pacjentom nie poprawi sytuacji. Dlatego jak słyszę Solską paplającą o współpłaceniu to mnie krew zalewa. Najpierw trzeba zbudować funkcjonalny system, a potem dopiero sięgać pacjentom do kieszeni.