Śmieci owe są śmieciowe

Kraj kolonialny zarządzanie kolonią powierzał gubernatorowi. Zadaniem gubernatora było wyciśnięcie z podlegającego mu terytorium ostatnich soków i przesłanie do ojczyzny. Los tubylców mało kogo obchodził. Można jednakowoż inaczej. Można mianowicie władzę wyłonić spośród tubylców. Niech im się wydaje, że są niezależni.

Wczoraj wspomnieliśmy o jednym z aspektów takiego podejścia — eliminowaniu rodzimego handlu i zastępowaniu go zagranicznym. Dziś tylko dwie liczby pomieszczone w przywołanym wczoraj artykule p. Joanny Solskiej. Otóż wszyscy inwestorzy zagraniczni wytransferowali z Polski w 2012 r. 7,3 mld euro, czyli około 30,4 mld zł. w 2013 było to już 35,6 mld zł. Ile opuściło kraj w postaci różnego rodzaju opłat za prawdziwe lub fikcyjne usługi świadczone przez firmy-matki, nie był w stanie policzyć żaden minister finansów. Z drugiej strony zagraniczni inwestorzy handlowi zainwestowali u nas raptem 483 mln zł. To kamyczek do ogródka tych, dla których ważniejsze jest kto rządzi, a nie jak rządzi.

W takie rozumienie interesu kraju, w którym sprawuje się władzę, doskonale wpisuje się troska, a w zasadzie jej brak, o jakość jedzenia. Żadne normy praktycznie nie obowiązują. Zresztą nawet gdyby obowiązywały, to nie ma kto wyegzekwować ich przestrzegania. O nieprawidłowościach dowiadujemy się albo z prasy, albo wtedy, gdy dochodzi do zbiorowego zatrucia. Dobrym przykładem jest tutaj sprawa smacznej i zdrowej soli wypadowej, którą stosowano przez ponad dziesięć lat, a żadna z licznych służb niczego niepokojącego nie zauważyła. Co charakterystyczne większość instytucji państwowych stanęła w obronie nieuczciwych producentów wykazując, że co prawda złamali prawo, ale przecież nic nikomu się nie stało. A nawet gdyby, to kto to potwierdzi i jak? W ogóle gdy wybuchnie afera, bo ktoś z padliny wyrabia wędliny lub odsmradza cuchnące mięso, to bardzo szybko sprawa jest zamiatana pod dywan. Za rolnictwo i żywność w końcu odpowiada koalicjant, czyli nikt.

Dla zachodnich sieci handlowych liczy się tylko zysk. Jeśli państwo jest na tyle nieudolne, że można bezkarnie oferować odpady jako nadające się do spożycia artykuły spożywcze, to dlaczego tego nie robić? Jeśli klient chce tanio i nie interesuje go jakość, to trzeba wyjść naprzeciw jego oczekiwaniom. A że potem będzie chorował? Cierpiał? Kto skojarzy cierpienie za dziesięć lat ze śmieciowym jedzeniem zjedzonym dziś? Zresztą większość substancji chemicznych dodawana jest zgodnie z przepisami. A te mówią o dziennej dopuszczalnej dawce. Ta dzienna dawka to sprytne mydlenie oczu wymyślone na potrzeby przemysłu spożywczego wspomaganego przez przemysł chemiczny. Bo co z tego, że dzienna dawka nie zostanie przekroczona w jednym produkcie, jeśli użyta substancja kumuluje się w organizmie? A warto wiedzieć, że spośród 30.000 substancji chemicznych wykorzystywanych w przemyśle spożywczym pod kątem toksyczności przebadano mniej niż 3.500.

To oczywiście nie jest problem wyłącznie polski. Ale dlaczego nie uczymy się na cudzych błędach, tylko je powielamy? Dlaczego wszystkie kraje próbują bronić się przed śmieciowym jedzeniem, a w Polsce nic się w tej sprawie nie robi? Według Państwowego Instytutu Zdrowia Publicznego rocznie odnotowywanych jest około 50.000 zatruć produktami spożywczymi. To tylko ujawnione przypadki. Liczbę nieujawnionych eksperci szacują na 20 razy większą, czyli sięgającą miliona. Bo kto biegnie do lekarza z biegunką, pokrzywką czy nudnościami? Eksperci do spraw żywienia są zdania, że na przykład glutaminian sodu może w wyniku długotrwałego stosowania wywołać chorobę Alzheimera czy Parkinsona. Ponadto ta substancja w dużych dawkach stanowi neurotoksynę. Działając na układ hormonalny wzmaga uczucie głodu. A ponieważ stosowana jest powszechnie, więc i dawki nie należą do małych. Odczuwający głód więcej je, a żeby więcej zjeść musi więcej kupić. I o to chodzi. A że przytyje? Tym lepiej. Zarobią firmy farmaceutyczne oferując cudowne środki na odchudzanie.

Aby zaspokoić ciekawość sprawdźmy co na temat glutaminianu sodu można dowiedzieć się ze strony Państwowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Otóż można się dowiedzieć, że to substancja kompletnie nieszkodliwa. Na jakiej podstawie opłacani przez podatników eksperci tak twierdzą? Dobre pytanie! Powszechne jest obwinianie glutaminianu sodu o wywoływanie reakcji alergicznej po zjedzeniu potraw kuchni azjatyckiej, w której jest używany (tzw. syndrom chińskiej kuchni). Niektóre osoby po orientalnej uczcie skarżą się na pieczenie warg, podrażnienie spojówek, nudności, a nawet wymioty. Naukowcom nie udało się dowieść, że winowajcą jest spożywany w nadmiernych ilościach glutaminian, ale wskazali, że niektóre osoby mogą być nadwrażliwe na ten składnik. Czyli wiemy, że naukowcom nie udało się dowieść, ale wskazali. Zaś osoby nadwrażliwe same są sobie winne. Ciekawe czy ktoś sięgnąłby po lek ze świadomością, że naukowcom nie udało się dowieść, że pomaga w określonej dolegliwości, ale wskazali, że po zażyciu niektóre osoby wciąż żyły.

Ile razy z niewyjaśnionych powodów było nam niedobrze, odczuwaliśmy nudności, piekła nas zgaga czy dręczył rozstrój żołądka? Zastanawialiśmy się po czym i nie znajdowaliśmy żadnej przyczyny. A przyczyn mogło być sporo. Chociażby E102, tartrazyna, czyli żółcień spożywcza, którą można spotkać w napojach w proszku, musztardzie, serze topionym, budyniu w proszku. Może powodować reakcje alergiczne z wysypką skórną. Zaś skutki długoterminowe to stany lękowe, migreny, depresje i nieodwracalne zmiany w materiale genetycznym. Kto skojarzy objawy zatrucia czy raka z tiabendazolem używanym do konserwacji skórki owoców południowych (pomarańcza, cytryna, grapefruit, banan)? Na dłoniach może się znaleźć podczas obierania. Co ciekawe w 1998 roku ten preparat został skreślony z listy dopuszczalnych dodatków do żywności, ale nadal jest stosowany do zabezpieczania… skórki. Mniej więcej co trzeci banan jest nim skażony. Warto więc przepłukać owoce przed rozpoczęciem obierania. (Więcej na ten temat można poczytać w październikowym numerze Świata Wiedzy.)

Pan były premier był łaskaw wydać wojnę dopalaczom spychając je do podziemia, dzięki czemu nie ma nad nimi żadnej kontroli. Nie ma także żadnego problemu z ich zakupem. Trujące substancje dodawane do żywności władzy nie wadzą.

Dodaj komentarz