Segregacja medyczna czyli SOR

Niniejszy wpis zacznijmy w miejscu, w którym zakończyliśmy poprzedni. Dla zapominalskich: wpis wieńczył opis tragicznego wypadku do jakiego doszło z winy bacy, który nie dochował należytej ostrożności podczas piłowania gałęzi, na której siedział. W tym momencie kończy się fikcja, a zaczyna rzeczywistość. Baca spadł bowiem tak nieszczęśliwie, że złamał rękę w nadgarstku. Ktoś pomógł mu się pozbierać i zaprowadził do znajdującego się nieopodal szpitala. Na izbie przyjęć lekarz dokładnie obejrzał poszkodowanego, polecił zrobić rentgena ręki, po czym wezwał chirurga, który rękę nastawił i zagipsował. Dwie godziny później mężczyzna opuścił szpital. Tak było lata temu. Dziś jest inaczej.

Gdy obolały baca dowlókł się do pobliskiego szpitala, na izbie przyjęć lekarz nawet na niego nie spojrzał.
— SOR — warknął.
— Ale…
— SOR!
— Ale ja…
— Głuchy pan jest!? Es o er! SOR!

Cóż było robić? SOR to SOR.

Na SOR-ze krzesła poukładane były jak w kinie, z tym, że tam, gdzie tam jest ekran, tu była ściana z informacją, że system otwierania drzwi guzikiem i monitoring rejestrujący nie tylko obraz, ale i dźwięk sfinansowane zostały ze środków unijnych. Kilkanaście krzeseł było zajętych przez zgiętych w pół cierpiących i prosto siedzące osoby towarzyszące. Gdy nadeszła kolej bacy miła panienka z okienka wypytała go dokładnie o wszelkie okoliczności zdarzenia, a także czy ręka jest stłuczona, zwichnięta czy złamana, wklepując jednym palcem podane informacje do komputera. Gdy formalnościom stało się zadość od razu została zastosowana wstępna procedura medyczna:
— Proszę wejść na oddział i czekać przed pokojem nr 8!

Różnica między poczekalnią a oddziałem ratunkowym polegała na tym, że poczekalnia była dość bogato wyposażona w krzesła, a oddział nie. Był to bowiem zwykły, stosunkowo wąski korytarz, wyposażony w dwie ławy, za krótkie by pomieścić wszystkich chętnych. Ponieważ czekali tu także na posortowanie poszkodowani przywożeni karetkami na wózkach lub noszach, więc bywało bardzo ciasno. Aby rozwiązać problem personel medyczny co jakiś czas napuszczał personel ochronny na osoby postronne. Miejsca na ławach od tego nie przybywało, a cierpiący cierpieli nadal tyle, że samotnie. Gdy ochraniający oddalali się, wracały osoby towarzyszące. Wraz z nimi wracał stan wyjściowy prowokując kolejną interwencję.

W tym miejscu niezorientowanym należy się wyjaśnienie. Otóż z uwagi na to, że segregacja rasowa jest niezgodna z prawem na SOR-rach stosowana jest segregacja medyczna. Oddział ratunkowy to „Obszar segregacji medycznej”, zaś lekarze w pokoju ósmym zajmują się wyłącznie segregacją pacjentów.

Obszar

Po trzech godzinach, gdy ręka powiększyła dwukrotnie obwód i nabrała pięknego, sinoczerwonego koloru baca został poproszony do pokoju nr 8. Lekarz nie zawracał sobie głowy czytaniem tego, co wklepała do komputera rejestratorka, choć to sobie wydrukował, tylko sam przeprowadził przesłuchanie. Gdy dowiedział się, że baca wie tylko, że spadł, stracił przytomność, ręka spuchła i bardzo boli, ale nie ma pojęcia czy jest stłuczona, zwichnięta czy złamana, nie skierował bynajmniej do prześwietlenia, żeby się dowiedzieć, lecz zaordynował kolejny etap procedury medycznej:
— Proszę czekać, zostanie pan poproszony do pokoju 7.
— Można wziąć to krzesło? Bo tam nie ma na czym usiąść… — zapytał naiwnie baca.
Spuśćmy zasłonę milczenia na to, co usłyszał od segregatora.

Zakaz

Po kolejnych dwóch godzinach głośnik ryknął jego nazwisko i baca znalazł się w pokoju nr 7. Tutaj ceremoniał zbierania informacji powtórzył się, z tą różnicą, że lekarz odważył się dotknąć ręki, co baca przyjął z entuzjazmem wyjąc z bólu. Medyk upewniwszy się, że ręka naprawdę boli, zlecił jej prześwietlenie, a także tomografię głowy z uwagi na to, że pacjent zleciał i stracił przytomność.

Ze skierowaniami w ręku baca pomaszerował korytarzem prosto i w lewo, po czym ustawił się w kolejce do rentgena. Zająć sobie kolejki do tomografu nie mógł, ponieważ procedury medyczne — proszę czekać — na to nie pozwalają. Gdy po kolejnej godzinie czy dwóch oba badania zostały wykonane, baca wrócił pod pokój siedem cierpliwie czekając na swoją kolej.

Zerkając na zdjęcie lekarz sprawnie znieczulił, jak umiał nastawił złamany nadgarstek, po czym wystawił skierowanie do rentgena. Rentgen wykazał, że nadgarstek jest złożony nieprawidłowo, ale nie przeszkodziło to personelowi medycznemu ręki zagipsować nie żałując gipsu. O tym, że nadgarstek nie został dobrze poskładany baca dowiedział od lekarza, który szczerze przyznał, że nie wszystkie fragmenty kości udało się wstawić na właściwe miejsce, a jednego kawałka w ogóle brakuje. Lecz gdy po kilku dniach pojawił się na SOR-rze skarżąc się, że ręka stale boli, dowiedział się, że po pierwsze musi boleć, bo jest złamana w kilku miejscach, po drugie trzeba poczekać aż się zrośnie, a jeśli zrośnie się nieprawidłowo, to żadne zmartwienie, bo się ją wtedy ponownie złamie i operacyjnie poskłada lepiej. Więc nie ma sensu gipsu zdejmować, żeby rękę obejrzeć. Do widzenia.

Na szczęście baca był w czepku urodzony i (prywatnie) trafił do chirurga, który nie czekał aż ręka zrośnie się na tyle, by dało się ją połamać, lecz od razu poskładał ją prawidłowo — ból ustał jak ręką odjął…

♦ ♦♦ ♦♦♦ ♦♦♦♦ ♦♦♦ ♦♦ ♦

Co w tej historii jest fikcją? Baca. Reszta to niestety rzeczywistość. Mają z nią na co dzień do czynienia ci wszyscy, którzy muszą korzystać z usług tak zwanej służby zdrowia. Oczywiście nie jest winą lekarza, że czegoś nie wie, nie potrafi, nie może. Winny jest nieludzki, barbarzyński system, który nie sprawdził się nigdy i nigdzie, a który — jak pamiętamy — został wprowadzony przez tow. ministra w rządzie tow. premiera i klepnięty przez tow. prezydenta. Niewydolny i kosztowny nie został zmieniony przez kolejne ekipy, choć obie miały likwidację socjalistycznego tworu zwanego NFZ wypisaną na sztandarach.

Dla porównania w czasach minionych, w czasach kolejek w sklepach, spowodowanych permanentnym niedoborem wszystkiego, doskonalono nie — jak nakazuje logika — system produkcji i dystrybucji, lecz system reglamentacji, czyli sprawiedliwego dzielenia tego, czego nie ma. Im bardziej doskonalono, tym bardziej towaru nie przybywało, a kolejki wydłużały się.

W służbie zdrowia zbiurokratyzowany twór z jednej strony mnoży i rozdyma do granic absurdu procedury, co powoduje niemalże ubezwłasnowalnianie lekarzy, z drugiej rozbudowuje system kontroli przez multiplikowanie skierowań, kwitów, zaświadczeń i poświadczeń. Pacjenci biegają od Annasza do Kajfasza z papierzyskami, zaś pracownicy zamiast zajmować się chorymi zajmują się buchalterią. Zaczyna się w rejestracji, gdzie skrzętnie wklepywane do formularza są informacje przepisane ze skierowania lub podane przez pacjenta. Następnie formularz jest drukowany, po czym — już w gabinecie — lekarz mozolnie przepisuje zawarte w nim informacje do komputera. Po czym drukuje skierowanie, z którym pacjent udaje się do rejestracji, gdzie procedura powtarza się. Czasami wielokrotnie.

Światełkiem w tunelu mogą okazać się dla pacjentów plany obecnego rządu, który wreszcie dostrzegł problem, postawił diagnozę i przystąpił do reformy. Kolejki zlikwiduje powołanie tak zwanej sieci szpitali. Już bowiem  w czasach minionych władza dostrzegła, że istnieje zależność między placówką i kolejką — jeśli zlikwiduje się placówkę, to znika także kolejka.

 

PS.
Należy sobie zdawać sprawę, że kolejki są elementem składowym systemu. W ustawie z dnia 8 września 2006 r. o Państwowym Ratownictwie Medycznym czytamy, iż Minister właściwy do spraw zdrowia uwzględnia w obwieszczeniu, o którym mowa w ust. 1, konieczność ustalenia kolejności udzielania pomocy poszczególnym osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego (segregacji medycznej), ich transportu i udzielania wsparcia psychicznego tym osobom. Pacjenci „stabilni hemodynamicznie”, choćby skręcali się z bólu, muszą czekać na swoją kolej do 240 minut, czyli 4 (słownie: cztery) godziny! Przy czym samo czekanie na sortowanie potrafi trwać i trwać. Baca na ten przykład trafił na SOR przed godziną dziewiątą rano, a opuścił go grubo po godzinie piątej po południu.

Dodaj komentarz