Przodek po kądzieli

Wahałam się czy takiego przodka opisać, bo zawsze znajdą się osoby, które myśli nie pojmą. Ale… myślę, że mnie nie ubędzie, a inni może coś zrozumieją.

„Błotniste ziemie i lasy nie sprzyjały osadnictwu rolniczemu, stąd pierwotnie główne źródło utrzymania dla Kurpiów stanowiła puszcza. Pierwsi osadnicy pojawili się w XV wieku, wioski powstały sto lat później. Do puszczy napływała ludność ze wschodniego Mazowsza, szukając schronienia przed napadami, a także chłopi zbiegli przed pańszczyzną oraz inni ścigani przez prawo. Pierwsi mieszkańcy Kurpiowszczyzny zajmowali się rybołówstwem, myślistwem oraz bartnictwem na podstawie królewskich przywilejów (prawo bartne, przywilej trwał do 1801 roku), wydobyciem oraz obróbką bursztynu, rzemiosłami drzewnymi i tkactwem. Pracowali też jako smolarze, węglarze i flisacy.”

Jednym z takich kurpi był mój pradziad. Urodził się jako czwarte, ostatnie dziecko. W rodzinie było już trzech dorosłych synów, gdy pojawił się na świecie. Rodzice w niedługim czasie odumarli go. Bracia podzielili się chudobą, a najstarszy z nich wziął pradziada na wychowanie. Nadał mu się, bo już gęsi mógł pasać, a i niedługo krowę, parę owiec. Otrzymywał jakieś połatane rzeczy na grzbiet, a buty… buty wzorem przodków musiał sam sobie zrobić z łyka. I robił. Gdy podrósł uciekł i poszedł na swoje, czyli zaczął pracować. Jako 12 latek. Z czasem najął się by rybaczyć. Szło mu bardzo dobrze. Jako mężczyzna był niski, ale mocno pleczysty, czyli miał dość mocną budowę.

Pomagał złowione ryby sprzedawać. Mógł wyglądać jak na obrazie  Wyczółkowskiego „Rybacy brodzący” Rybacy brodzący

Sprzedawanie ryb szło mu tak dobrze, że w niedługim czasie odkupił krypy (rodzaj łodzi) i sam został „pracodawcą”. Czy przedtem oszukiwał w rozliczeniach? Być może, a znając jego dalsze losy na pewno.

Rybaczył na Narwi, ryby sprzedawał do dworów, karczem i plebani. Z rybami dotarł i do Warszawy. Nie napisałam jednego. Nie umiał czytać, nie umiał pisać i nie widział potrzeby zdobycia tej umiejętności. Potrafił za to liczyć! W Warszawie przy okazji załatwił swojej najmłodszej córce, a mojej Babci pracę. Została opiekunką dzieci w wieku najpierw 1-3 lat u doktorostwa. Pradziad był niski, Babcia też nie była wysoka. Ja mam 160 cm wzrostu, a jej czubek głowy sięgał niewiele wyżej nad moje ramię.Jak ona dawała sobie radę z dziećmi?

Trafiła jednak dobrze. Dzieci przybywało. Babcia, która chodziła do szkoły 4-klasowej (tylko późną jesienią do wczesnej wiosny), bo „dziewucha nie będzie bąków zbijała”. Umiejętność czytania rozwijała na służbie. Z doktorostwem siadała przy stole, gdy trzeba było pilnować zachowywania się małych psotników. To też była szkoła. Jednak dzieci nie siadały do stołu, gdy przychodzili goście. Ale wracam do pradziada.

Pieniędzy gromadził coraz więcej. Postanowił zająć się „bankowością” czyli i tym co jest w Polsce do dzisiaj – lichwą. Nie trzeba było długo czekać, a stał się najbogatszym w powiecie. Księdza prowadzał na procesji, a nie był gospodarzem. Musiał nieźle się opłacić. Wybuchła I WŚ, Babcia znalazła się na Wileńszczyźnie, wyszła tam za mąż (to też ciekawa historia – historia podróży), szybko została wdową i wróciła do swojego ojca z córeczką – moją Mamą.

Mama uczyła się bardzo dobrze, czytała mnóstwo korzystając z bibliotek. Dziad tylko kiwał łbem i puszył się (czyli był dumny). Nie było sposobu by wyraził zgodę na dalszą naukę Mamy. Przychodzili a to kierownik szkoły, a to urzędnik z gminy sugerując dalszą naukę Mamy. Mówili, że takiej zdolnej uczennicy nie mieli i jako sierota dostanie stypendium.

Pradziad jednak „jakichś tam groszy nie chciał”, a posag miała dostać największy w powiecie. „Poza tym po co dziewusze szkoła”  Przyprowadzał różnych kandydatów na męża. Najczęściej zbiedniałych ślachciców. Gdy jeden taki cmoknął Mamę w rękę w czasie gdy obierała ziemniaki, ta wytarła obierkami dłoń i szepnęła głośno: wynoś się, pan!!

„Przebierna, przebierna, dobrze ją wydam, bo się rozniesie jak bardzo się ceni”

A jak się historia pradziada skończyła?

Oglądałyśmy Skąpca Moliera. „Gdyby autor znał mojego dziadka, stworzyłby ciekawszą postać, bo kamień płakałby, a dług musiał oddać.” Pradziad zbierał lichwę na św. Marcina w listopadzie. W głowie miał komputer. Pamiętał kto, jaką sumę dłużną jest mu winien. I jakie ma dać odsetki. A pożyczali wszyscy. Zebrane pieniądze w postaci srebrnych, polskich monet układał w słupki po 25 sztuk. A słupki zajmowały cały, bardzo duży stół. Miał pieniądze na następną lichwę.

Pokwitowań nie brał, bo był przekonany, że nikomu oszukać się nie da. Po co mu papier. Chciwość, nazwijmy ją nadmierną oszczędnością, na wydatki domowe była ogromna. Też ciekawe historie.

Pewnego dnia zmarł nagle. Pieniędzy w domu nie było by opłacić pogrzeb bogacza. I nikt nie chciał na jego pogrzeb pożyczyć. Fortuna zbierana krzywdą obcych, krzywdą rodziny, zniknęła.

Ta opowiastka ku przestrodze pyszałków w pieniądzach widzących największe wartości.

Dodaj komentarz