Przeproś Jasiu!

Pokłóciłem się z nim przed dziewiątą.
— Ty naprawdę nie dostrzegasz różnic, nie widzisz zmian? — zapytał znajomy.
— Jakich zmian?
— Dobrych.
— A co się według ciebie zmieniło na lepsze?
— Weźmy chociażby porównanie ze Stanem Wojennym, którego sam się nie ustrzegłeś. Widzisz, że wtedy szpaler milicjantów czy ZOMO-wców był pojedynczy. A dziś nie, dziś jest wreszcie normalny. Pamiętasz ścieżki zdrowia? Milicjanci ustawieni po obu stronach ulicy zawzięcie pałują idących tamtędy przechodniów. A dziś? Policjanci ustawieni po obu stronach barierek pilnują prawidłowego przebiegu uroczystości. Chyba jest różnica gdy kilkuset milicjantów rozpędza kilkutysięczny tłum i gdy kilka tysięcy policjantów ochrania kilkuset manifestantów. Mam tłumaczyć dalej?
— Nie, nie nie. Przekonałeś mnie.

Różnic jest znacznie, znacznie więcej. Przypomnijmy co mówił Jan Kaczmarek w audycji „60 minut na godzinę” w dniu Stanu Wojennego i porównajmy z tym, co jest teraz. Najmniejszego podobieństwa nie ma! Oto ten felietonik na dowód (nieliczne skróty moje są, a całość tutaj jest):

Specjaliści od mieszania piórem i mącenia mikrofonem… To znaczy oni nazywają sami siebie dziennikarzami, ale to jest zbyt duże słowo. Więc oni znowu są w tej chwili w żywiole. Nosi ich i roznosi. Porywa ich bezkompromisowa walka, a rozpoetyzowane dusze zawodowe podpowiadają im nowe, bezkompromisowe metafory i zwroty, które niewątpliwie wzbogacą słownik nowej polskiej nowomowy.

Jakieś takie podniecenie, jakaś taka cna podnieta, taka bezkompromisowość i to oddanie walce, to są niewątpliwie cnoty dziennikarskie, to również jest normalka w zawodzie mieszacza piórem i mąciciela mikrofonem. Wiadomo, rano kac, potem klin, potem różne zebrania i kolejna bania, po południu kluby czy inne kuźnie, fronty walki na paplaninę i tam, z każdą setą, problemy walki są coraz wyraźniejsze, z każdą kolejną setą i stronicą jakiegoś zwariowanego biuletynu barwy walki są coraz jaskrawsze, coraz bardziej soczyste. Nad ranem koledzy mieszacze i bojownicy o zamęt już wszystko dokładnie wiedzą, tylko kac nie pozwala wyjść do roboty. Może to i lepiej, bo rankiem ich ofiary też idą i to do swojej roboty, są, owszem, szare i wymęczone, ale są wyspane. Lepiej na takie ofiary rzucić się po południu, kiedy wyjdą z roboty jeszcze bardziej szare i jeszcze bardziej wymęczone. Wtedy łatwiej dopaść zmęczona kobietę, postawić ja pod ścianą i wydobyć ze zmęczonej krtani parę słów, parę litrów wody na młyn, parę słów, że tak jak jest, to jest dobrze, że chodzi o spokój i żeby wszyscy wszystkim dali święty spokój. Taki jest sens tych upolowanych wypowiedzi.

Przez ten rok wywalczyliśmy sobie niebo, prawda, jest nam w tym niebie w tej chwili cudownie, więc jakim prawem ten czy tamten — tutaj podtykacz mikrofonu podszepnie usłużnie potrzebne mu nazwisko — jakim prawem ten czy tamten ma tę czelność i tę odwagę nam to niebo w tej chwili tu zabierać? Łatwiej jest ze zmęczonych kobiet przed wieczorem wydusić jak z gąbki trochę żółci i usmażyć z tego kolejną porcję brei piekącej od nienawiści, ale noszącej znamiona bezkompromisowej walki, walki mieszacza i kuchcika. Wszyscy wiedzą, że jest grząsko. Wie to i bojownik gryzipiórek czy podtykacz mikrofonu, wie to i jego ofiara. Bojownikowi podtykaczowi chodzi więc chyba o to, żeby prawdę o tym, że jest grząsko powtórzyć jeszcze tysiąc razy, dwa tysiące razy, żeby upewnić siebie i innych, że jest marnie. Tymczasem już przed Wojną mówiło się nie bez racji, że słowo wylatuje skowronkiem a wraca wołem. W dzisiejszych czasach, w kuchniach przygotowujących tę piekąco-nienawistną bryję, to porzekadło uległo modyfikacji. Dziś słowo wypełza podstępną żmiją, a wraca wściekłym psem, który potem na szczebelkach eskalacji nastrojów urabianych rozwścieczoną maszynką wraca obłąkanym słoniem. Ta maszynka rozkręca się jak karuzela, której pijany operator padł pod wyłącznikiem i leży. A za jakiś czas wszystko znowu wróci do normy, musi wrócić, wiara w ten powrót to jest podstawa poszukiwanego frontu porozumienia.

Szkoda, że przy tak bardzo wyśrubowanych nastrojach, przy tak wielkiej komplikacji naszej rzeczywistości musimy ciągle i ciągle znosić i rezerwować sobie spore porcje cierpliwości na trawienie tej brei słownej, pichconej przez tych kuchcików trucizny, przez tych producentów chaosu, tych bojowników walczących zapalczywie jedynie chyba o chroniczne zapalenie społecznych nastrojów.

Nic się nie zgadza, prawda? Co prawda dziś pada zarzut pod adresem polityków, że wszyscy jak za panią matką powtarzają jak papugi to, co myśli na określony temat kierownictwo partii, ale na szczęście dziennikarze myślą samodzielnie. Na przykład dr Sylwia Spurek przekonuje, w nawiązaniu do słynnej wypowiedzi Jerzego Owsiaka, że Za każdym razem, gdy zachowanie kobiety nam nie odpowiada, nie spełnia społecznych oczekiwań, pozwalamy sobie na jakąś formę dyscyplinowania. Częstym „zaleceniem” jest właśnie wskazana przez Jerzego Owsiaka „terapia seksem”. Redaktor naczelny portalu śledczo-analitycznego w rozmowie z red. Elizą Michalik przekonuje z kolei, że Wypowiedź jest seksistowska. Jest seksistowska, ponieważ wpisuje się w pewnego rodzaju narrację, która charakteryzuje się tym, że… tak zwanym „dyscyplinowaniem kobiet”. I dalej: W oczywisty sposób on [Owsiak] wszedł w taki schemat, że kiedy chcemy kobiecie przypierniczyć, to mówimy… to się nazywa dyscyplinowanie przez seks. Z rozmowy wynika, że połajanki, twórcza interpretacja słów Owsiaka, ocenianie i rozwijanie wypowiedzi, żądanie przeprosin, to żadne tam dyscyplinowanie. I niech Owsiak przestanie głupio się tłumaczyć, bo Pacewicz, Mazurek i Michalik wiedzą lepiej co chciał powiedzieć, czy obraził i kogo.

W tym miejscu muszę dokonać swoistego koming ałtu i wyznać, że żyję już kilka lat, trochę widziałem, kilka osób poznałem i nigdy dotąd nie spotkałem się z „dyscyplinowaniem kobiet przez seks”. Owszem, często byłem świadkiem kłótni, ale pierwszy raz zetknąłem się z tezą, że można kobiecie kochanej, znajomej, nieznajomej, „przemówić do rozsądku” (cóż to w ogóle znaczy!?) proponując pójście do łóżka. Owszem, był już precedens, ale odwrotny — pewna pani zaproponowała Kaziowi, żeby zakochał się, ale propozycja jako żywo nie nosiła znamion dyscyplinowania. Musi to być jakiś najnowszy wynalazek nieznany w starożytności. W tej sytuacji twierdzenie szanownej pani Rzecznik, że Za każdym razem, gdy zachowanie kobiety nam nie odpowiada, nie spełnia społecznych oczekiwań, pozwalamy sobie na jakąś formę dyscyplinowania jest — mówiąc eufemistycznie — grubym nadużyciem. Kto sobie pozwala, to sobie pozwala. Reszta nie tylko sobie nie pozwala, ale nie przyjdzie jej do głowy, że można by sobie pozwolić. Włodzimierz Perzyński postawił śmiałą tezę w komedii „Szczęście Frania”, że „Każdy sądzi podług siebie”. Coś w tym jest.

Każdy ma prawo, nawet redaktor naczelny portalu śledczego, do podzielania cudzego punktu widzenia. Niesmak jednak budzi kompletny brak umiaru w pouczaniu i przywoływaniu innych do prządku. Czujność przekroczyła już wszelkie granice rozsądku i absurdu i zmieniła się w szczujność. Opozycja jest rachityczna i bezlitośnie rozgrywana, bo każda ostrzejsza wypowiedź jest kontrowana przez PiS z jednej strony i potępiana w czambuł przez własny obóz z drugiej. PiS punktuje bez litości każde potknięcie, każdą wypowiedź, która mu się nie spodobała. Z kolei każda riposta jest szczegółowo analizowana, interpretowana po czym następuje zmasowany atak. Schetyna, Petru, Łoziński, Frasyniuk muszą się bardzo mieć na baczności, żeby nie zostać zakrzyczanym nie przez obóz władzy, ale własny. Ci, którzy nie zrobili nic i nie mają nic do zaproponowania pilnie baczą, by przypadkiem ktoś się nie wychylił, czegoś nie powiedział, nie zaproponował, nie zrobił. Zaś rozmowa z red. Pacewiczem pozwala zrozumieć dlaczego portal śledczy osiągnął tak niebywale gigantyczny poziom i ostro pikuje w górę.

Sącząca się z ust postępowych specjalistów od mieszania piórem i mącenia mikrofonem miłość, tolerancja i porozumienie chwytają coraz silniej za gardło. Odpuście na miłość boską, bo i siebie i nas zadusicie!

Dodaj komentarz