Propagranda

Notka na blogu nie ma takiej siły oddziaływania i nie skłania do refleksji jak artykuł w ogólnopolskim medium. A chodzi o propagandę z jednej strony i postępująca degrengoladę, infantylizację mediów z drugiej. Przy czym filozofia Kalego, która dawniej stanowiła wzorzec hipokryzji i źródło kpin, dziś została podniesiona do rangi obowiązującego dogmatu. Jak inaczej można wytłumaczyć oburzenie pewnej dziennikarki, która najzupełniej serio i z pełnym przekonaniem tłumaczy na czym polega cenzura i zamordyzm? Cenzura i zamordyzm jest według niej wtedy, gdy oni mogą usunąć artykuł opublikowany przez nas, a my nie możemy usunąć artykułu opublikowanego przez nich. Czy wyobrażacie sobie państwo Facebooka, że to nie wy będziecie decydować na przykład o postach jakie usuwacie? Będziesz publikował jakiś post w internecie na Facebooku albo w jakimkolwiek portalu i to internauci będą głosować czy ta informacja jest prawdziwa czy nie. Czyli ja sobie opublikuję jakąś opinię, a zatrudniona przez PiS armia hejterów zagłosuje, że ten artykuł jest nieprawdziwy i on zostanie usunięty. Czyli PiS chce, żeby armia internetowych trolli decydowała co jest prawdą, a co nie. Nawet jeśli hejter opublikuje strasznie nienawistny artykuł, to — uwaga! — wydawca nie będzie mógł go usunąć. Czy można przejść obojętnie obok tak żelaznej logiki, której nawet Kali by się nie powstydził? Chodzi o szykowane przez rząd przepisy umożliwiające „walkę” z nieprawdziwymi informacjami w internecie, o czym informuje Wyborcza za niewygórowaną kwotę.

Warto zwrócić uwagę, że nie próbuje się zbadać przyczyn i poszukać sposobów rozwiązania problemu. Króluje powszechne przekonanie, że prawdziwa wolność jest wtedy, gdy atrybuty cenzora — nożyczki i klej — znajdują się w naszych rękach i my decydujemy co może pozostać, a co należy bezwzględnie wyciąć. Tylko wtedy usuwanie wpisów nie jest brutalnym łamaniem podstawowych praw i wolności obywatelskich, cenzurą i zamordyzmem. Sytuację można porównać do pudrowania raka — usuwamy wszelkie jego przejawy, a bóle tłumimy środkami przeciwbólowymi. Po czym robimy wielkie oczy gdy okazuje się, że nie pomaga i chory w dalszym ciągu jest chory, tylko bardziej. Tę samą panią redaktor oburzają wałęsający się po kraju neonaziści. Nie jest w stanie dostrzec związku między ukrywaniem, kasowaniem, zamiataniem pod dywan głoszonych przez nich poglądów, a faktem, że je posiadają, zaś szykany tylko ich umacniają w przekonaniu, że mają rację. Problemem bowiem nie jest to, że oni takie poglądy mają. Problemem jest to, że nikt z nimi nie podejmuje polemiki, nie tłumaczy, że to droga donikąd, że za tą ideologią kryje się cierpienie i śmierć. A nie polemizuje, nie tłumaczy z oczywistych względów — to wymaga wiedzy, doświadczenia, umiejętności. Balast zbędny przy bezmyślnym usuwaniu postów. Dlatego coraz częściej brudną robotę odwala automat. Pani redaktor w licznych audycjach przekonuje, że nie wolno głosić takich poglądów, próżno jednak szukać uzasadnienia. Co nie przeszkadza jej ubolewać, że zwaśnione strony ze sobą nie rozmawiają, nie dyskutują. Można dyskutować za pomocą nożyczek i kleju?

Wróćmy do tematu. Niemal miesiąc temu rozważaliśmy problem rzetelności dziennikarskiej, a w zasadzie jej braku. Parę dni później wróciliśmy do sprawy w nieco innym ujęciu. I teraz przychodzi nam w sukurs ogólnopolski tygodnik, lider na rynku, Polityka. Wydaje się, że propaganda PiS jest tak prostacka, fałszywa i nachalna, że nie jest w stanie przekonać nikogo — zagaja tygodnik. Mimo to jest piekielnie skuteczna. Dlaczego? Ponieważ propaganda nie musi być odziana w prawdopodobne treści. Relacja haseł do rzeczywistości praktycznie nie ma żadnego znaczenia. Celem propagandy takiego rodzaju jest utrzymanie spójności przekonań. Mówimy do przekonanych. To pieśń wyznawców, którym trzeba jakoś załatać poznawczą dziurę.

Artykuł omawia kilkanaście różnych sposobów skutecznego dotarcia do odbiorców i zjednania ich sobie lub idei. Pierwszorzędną rolę w propagandzie odgrywa język. Odpowiedni dobór słów i żonglowanie znaczeniami ma kluczowe znaczenie. Najlepszy przykład z polskiego podwórka to słynny „donos na Polskę”. Ciekawa i nieprawdopodobnie skuteczna konstrukcja, bazująca na poczuciu solidarności narodowej i patriotyzmu. Skuteczna, bo zawstydza nawet opozycję, choć jest z gruntu fałszywa. Po pierwsze to jest taki sam donos, jak w przypadku donosu na policję na znęcającego się nad żoną sąsiada — Polska jest częścią Unii Europejskiej, a instytucje europejskie umocowane odpowiednimi traktatami po to zostały powołane, by rozpatrywać kwestie przestrzegania europejskiego prawa we wszystkich państwach członkowskich. Po drugie jeśli Polska jest częścią Unii Europejskiej to Komisja Europejska i Parlament Europejski są w równym stopniu polskie, jak hiszpańskie, holenderskie czy włoskie. Po trzecie, ów „donos” propaganda przypisuje fałszywie opozycji. Autorem prośby o interwencję Komisji Weneckiej był aktualny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Po czwarte nie „na Polskę”, lecz na łamiące prawo polskie władze. A władza, choć polska, to nie Polska.

Propaganda potrzebuje nośnika, dzięki któremu będzie mogła dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Przekaźnikiem, tubą propagandową są media. Propaganda zazwyczaj ma charakter skoncentrowanej fali. I tak jakiś news staje się tematem dnia; celem specjalistów od kształtowania opinii publicznej jest zrobienie wrażenia, że „prawda”, którą lansują, jest wszechobecna, a zatem jej wiarygodność nie podlega wątpliwości. W tym miejscu zainteresowanych odeślijmy do artykułu, z którym warto zapoznać się w całości, i skoncentrujmy się nad falą, czyli zmasowanym ostrzałem jednego celu.

Dobry przykład to Przystanek Woodstock. W ciągu paru dni portale internetowe, prasa i stacje telewizyjne zostały zalane doniesieniami o skandalicznych wydarzeniach, jakie miały jakoby miejsce podczas festiwalu. I tak tytuły krzyczały: „Czy Owsiak zamienia uczestniczki przystanku Woodstock w muzułmanki?”, „Pobity uczestnik Przystanku Woodstock w stanie krytycznym”, „Politycy PO na Woodstocku. Fala krytyki”, „Bardziej upolitycznić się nie da! Owsiak z Festiwalu Woodstock zrobił imprezę Platformy”, „Woodstock 2017 nauka wiązania hidżabu i warsztaty kultury arabskiej”, „Narkotyki, brutalne pobicie, a nawet gwałt. A to pierwszy dzień przystanku Woodstock” i tak dalej, i tak dalej. Odpowiednio dobrane tytuły podane w zmasowanej formie robią wrażenie nawet na nieprzekonanym. Skoro wszyscy o tym piszą, coś w tym musi być. I o to właśnie chodzi.

Jak wiadomo mamy prawicowe media prorządowe, czy może raczej propartyjne, i media tak zwanego głównego nurtu do władzy nastawione sceptycznie. Czym się jedne od drugich różnią? Ano tym, że te drugie, pozornie niezależne chodzą na pasku tych pierwszych. Ponieważ w prawicowych mediach tytuły krzyczały, lewicowym nie pozostało nic innego jak tylko dołączyć pod byle pretekstem. »Woodstock z opozycją, ale bez kobiet. Ani jedna nie zasłużyła na zaproszenie do Akademii Sztuk Przepięknych« — ryczy tytuł na portalu mieniącym się obywatelskim narzędziem kontroli władzy. A ponieważ za Przystankiem Woodstock stoi znienawidzony przez władzę Owsiak, to w niego też należy uderzyć pod byle pretekstem: »”Seksizm Owsiaka. „Na takich osobach ciąży szczególna odpowiedzialność” – zastępczyni RPO, Sylwia Spurek”«. Ktoś niezorientowany nie ulegnie pisowskiej propagandzie jeśli trafi na ostrzeżenie »Uważaj dziewczyno, Owsiak zrobi z ciebie muzułmankę”. Nauka wiązania hidżabu i inne atrakcje Woodstock«, a portal sprawdzający fakty i prowadzący dziennikarskie śledztwa nie tylko nie odnosi się do niego, ale dołącza do nagonki na Owsiaka i Przystanek Woodstock?

Nawiasem mówiąc nie świadczy najlepiej o kondycji intelektualnej posługiwanie się trzecią osobą liczby pojedynczej. Podejrzewam, że gdybym napisał: „Dywagacje po zaznajomieniu się z zawartością portalu uważają, że publikacje stoją na żenująco niskim poziomie”, to raczej wzbudziłbym śmiech i politowanie niż refleksję.

Co to oznacza dla nas, czytelników, słuchaczy, widzów? Ano tylko to, że nawet gdy władza zdekoncentruje, czyli przejmie media, to możemy nie zorientować się czy i które. Ponieważ już dziś nie da się odróżnić jednych od drugich. Identyczny jest sposób konstruowania tytułów, a różnica polega na ukierunkowaniu propagandy. Na dodatek zarówno wiarygodność jak i rzetelność pozostawiają wiele do życzenia.

Dodaj komentarz