Premiera porozumienia

Premier Donald Tusk wpadł był swego czasu na pomysł, by pojeździć po Polsce i pospotykać się z jej mieszkańcami. Przy okazji spotkań tłumaczył i wyjaśniał, po co jeździ za pieniądze podatników. Zapewniał, że PO jest najlepszą partią i należy na nią głosować. Zachowywał się więc tak, jakby mieszkańcy Polski mieli w ogóle jakiś wybór. Tuż przed wyborami, we wrześniu 2011 roku podczas pobytu w Kutnie, pan premier Donald Tusk osobiście otarł łzę z policzka p. Teresy Milczarek. Działo się to, przypomnijmy, wtedy, gdy pełnomocnikiem rządu do spraw wykluczonych był świeżo upieczony członek PO, tow. Bartosz Arłukowicz.


Przewidywana trasa podróży pana premiera Donalda Tuska po Polsce
(za Polityką — ilustracja inspirowana internetowym memem „Tuskobus ruszy w Polskę”)

W październiku ubiegłego roku, którego zakończenie świętowaliśmy niecałe dwa miesiące temu, pan premier Donald Tusk zapowiedział, że nie będzie stał bezczynnie w miejscu, lecz wyruszy i wszędzie będzie. — Można się spodziewać mojej obecności wszędzie w Polsce, szczególnie wiosną. Ta kampania informacyjna rusza w najbliższych tygodniach, będzie to poprzetykane sporą ilością obowiązków międzynarodowych, ale w kilku miejscach w Polsce dalej od Warszawy zagoszczę na pewno jeszcze przed świętamioznajmił.

W lutym bieżącego roku, którego rozpoczęcie świętowaliśmy niecałe dwa miesiące temu, pan premier uznał, że nikogo o niczym informować nie ma sensu. Nie, to nie znaczy, że nie wyruszy w Polskę. Wyruszy. Tyle, że zamiast informować, będzie konsultować. W wystąpieniu telewizyjnym zapowiedział, że ruszy w podróż po kraju, by dowiedzieć się jak dobrze wykorzystać unijne pieniądze. Bo pan premier tego nie wie. Jak się dowie, być może przestanie zadłużać państwo w tempie 70 miliardów złotych rocznie.

Zanim ruszył, zanim czegokolwiek dowiedział się już osiągnął porozumienie i kompromis. Porozumienie polega na tym, że oprócz tego, co parafianie dadzą na tacę, a co pozostanie — jak dotychczas — nigdzie nie odnotowane i nadal będzie nieopodatkowane, podatnicy będą mogli przeznaczyć jeszcze pół procenta na potrzeby przedstawicielstwa królestwa niebieskiego na Ziemi. Kompromis zaś polega na tym, że podatnicy będą mogli przeznaczyć nie 0,3%, jak chciał rząd, ale 0,5%, jak chciał Episkopat.

Ponieważ zadłużenie kraju dawno przekroczyło bilion złotych i rośnie radośnie, więc porozumienie i kompromis pozwalają z ufnością patrzyć w przyszłość. Tym bardziej, że metropolita warszawski kardynał Kazimierz Nycz zauważył, że Kościół od początku występował o to, by mechanizm Funduszu Kościelnego zmodyfikować, zmienić. Nie zdradził co prawda od początku czego, bo chyba nie świata, ale mówił dalej w podobnym duchu — Był to relikt tamtego okresu. Równocześnie nie chcieliśmy zapomnieć o tamtych krzywdach, które wówczas w czasie rządów komunistycznych, a zwłaszcza w roku 1950, zostały dokonane.

Tak. Tego wymaga sprawiedliwość i nie ma pola do kompromisu. Nie wolno zapominać tamtych krzywd, tym bardziej, że dobra pamięć to gwarancja sowitego zadośćuczynienia. Oczywistą oczywistością jest bowiem, że jak dziadek, niekoniecznie z Wehrmachtu, skrzywdził Kościół, to wnuczek musi to Kościołowi wynagrodzić w dwójnasób. Nawet kosztem wyrzeczeń. Ponieważ nie jest ważne, czy Polska jest biedna czy bogata. Ważne, żeby Kościół nie był poszkodowany.

Zarówno minister Boni M., który reprezentował polski rząd jak i kardynał Nycz, który nie reprezentował polskiego rządu, wyrazili nadzieję, że wypracowany kompromis znajdzie akceptację po stronie rządowej oraz podczas Konferencji Episkopatu Polski. Bowiem 0,5% może okazać się za mało wziąwszy pod uwagę, że pan premier Donald Tusk przywiózł z Brukseli ponad sto miliardów euro. Ten sukces zaś nie byłby możliwy bez żarliwych modłów całego Episkopatu Polski.

Dodaj komentarz