Premier Kopacz: Będziemy surowo karać wszystkich

Media ostatnio z upodobaniem grzeją temat zatrutych dopalaczami dzieciaków. Dzisiejsza Gazeta Wyborcza sporo miejsca poświęciła temu tematowi podając przykłady innych krajów, które też mają problem ze „zjawiskiem”. Niestety, akcja propagandowa może tym razem nie udać się tak dobrze jak za pierwszym razem, gdy po odpowiednim nagrzaniu tematu przez Gazetę pan premier huknął pięścią w stół i w błyskach fleszy pozamykał legalnie działające sklepy. Odszkodowania płacono po cichu i bez rozgłosu. Podobnie zresztą jak sprostowania, które publikowano malutkimi literkami na stronach, na które mało kto zagląda, że zatrucie faktycznie miało miejsce, ale winny nie był dopalacz, ale na przykład salmonella.

Nie ma sensu powtarzać tych samych argumentów. Akcja propagandowa jest jednak niebywale nachalna i osiągnęła nasilenie nieomal takie, jak podobne akcje inicjowane przez Trybunę Ludu w minionym okresie. Głos zabrał nawet sam były szef doradców premiera Boni M., który zasłynął raportem, który jego pryncypał wrzucił do kosza i zrobił dokładnie na odwrót. Dlatego warto zwrócić uwagę na fakt, że do mających obecnie miejsce nieszczęść doprowadzili sami politycy, którym dopomaga sam Bóg, a którzy fachowców, uczonych, profesorów mają za idiotów.

Niemal wszyscy uczeni są zgodni, że marihuana nie jest groźna. A na pewno jest mniej groźna od silnie uzależniającego tytoniu czy alkoholu. Mimo to grupa trzymająca władzę nawet słyszeć nie chce o legalizacji marihuany. I cóż czytamy w dzisiejszej Gazecie? Ano czytamy, że większość zatrutych przyznała, że paliła „mocarza”. Jest to susz roślinny zawierający mieszaninę dwóch substancji, tak zwanych syntetycznych kanabinoidów,  działających podobnie jak marihuana, tylko kilkaset razy silniej. Innymi słowy żeby osiągnąć stan jak po „mocarzu” należałoby wypalić kilkaset „skrętów” zawierających susz konopi (Gazeta podaje, że 800).

Można zgadywać co by było gdyby marihuana nie była zakazana. W krajach, gdzie stała się legalna roztaczane przez domorosłych moralistów wizje milionów narkomanów całymi dniami jarającymi skręty nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. Tym niemniej wielu z zatrutych poprzestałyby na wypaleniu skręta, podczas gdy kontakt z „mocarzem” mogą przepłacić życiem. Nie ma jednak sensu zastanawiać się co by było gdyby. Ale można, a nawet trzeba uświadomić sobie co jest. Tu i teraz. Jak wygląda „walka” polityków i jakie są jej efekty. Weźmy więc głęboki wdech i przyjrzyjmy się kilku liczbom. Ale najpierw troszkę historii.

Mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych, gdy technologia była już na tyle rozwinięta, że laboratorium chemiczne mógł sobie sprawić prawie każdy, ktoś wymyślił prosty sposób na obejście zakazu handlu narkotykami — zaoferował substancje, które nie były objęte zakazami. Ponieważ wprowadzane do obrotu produkty spożywcze muszą być przebadane i przejść procedurę dopuszczenia do sprzedaży, więc substancje psychoaktywne zaczęto oferować jako nie przeznaczone do spożycia. Na przykład jako rozpałkę do grilla, nawóz pod kwiatki, kadzidełko.

Teraz obiecane liczby. Ostatnia nowelizacja ustawy z dnia 29 lipca 2005 r.o przeciwdziałaniu narkomanii rozszerzyła liczbę substancji zakazanych o 114 pozycji. Jednak związków chemicznych syntetyzowanych w laboratoriach jak i naturalnych, występujących w roślinach i grzybach jest tysiące. Ale nie to jest istotne. Jak podaje Boni M. w Europie od roku 2008 do 2013, czyli w ciągu pięciu lat, podaż nowych substancji psychoaktywnych wzrosła siedmiokrotnie. Z kolei z opublikowanego w czerwcu raportu Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDAA) wynika, że w 2013 roku pojawiło się na rynku 81 nowych substancji, a w roku 2014 już 101. W Polsce od roku 2010, gdy zamknięto ponad tysiąc sklepów z dopalaczami, handel przeniósł się do Internetu, a liczba dostępnych na rynku nowych substancji psychoaktywnych zwiększyła się trzydziestokrotnie (sic!)

Jak widać jedynym sposobem na wyeliminowanie problemu substancji psychoaktywnych jest pokrycie całego kraju siecią kamer monitoringu i wszczepianie wszystkim obywatelem czipów, które będą czuwały i informowały właściwe instytucje o podejrzanym zachowaniu. W przeciwnym wypadku działania polityków doprowadzą prędzej czy później do masowych zatruć. Nie, oczywiście nie z powodu zażywania narkotyków. Z powodu legalnych, oficjalnych dodatków do żywności, które są dopuszczone do obrotu, choć ich negatywne działanie jest znane. Na przykład w raporcie US Department of Health and Human Services (odpowiednika naszego Ministerstwa Zdrowia) znajduje się lista działań niepożądanych aspartamu, słodzika dodawanego do wyrobów „light”. Osoby regularnie spożywające słodzik najczęściej skarżyły się na: bóle głowy, zawroty głowy, nudności, drętwienia i skurcze mięśni, przybieranie na wadze, wysypki, depresje, częstoskurcz serca, bezsenność, problemy z widzeniem, szum w uszach i utrata słuchu, trudności z oddychaniem, utrata smaku, zawroty głowy, utrata pamięci, bóle stawów. A przedawkować tę substancję można wypijając zaledwie litr napoju ją zawierającego.

Problem z narkotykami mają nieliczni. Problem z alkoholem mają liczni. Jeść muszą wszyscy…

 

P.S.
Walka z narkotykami (bo dopalacze to już teraz narkotyki) toczy się nie tylko na ulicach i w Internecie, ale także w aptekach. Nowe przepisy mówią, że do końca 2016 roku jednorazowo w aptece lub punkcie aptecznym będzie można kupić nie więcej niż jedno opakowanie dostępnego bez recepty produktu leczniczego zawierającego pseudoefedrynę, dekstrometorfan lub kodeinę. W praktyce chodzi o bardzo dużą grupę leków na przeziębienie — głównie syropów i tabletek na kaszel.

P.P.S.
Czy państwo, w którym organa ścigania — zwykle pogrążone w marazmie — uaktywniają się tylko na wyraźny sygnał rządu (który na dodatek sugeruje, że karać należy surowo) można zaliczyć do kategorii państwo prawa?

Dodaj komentarz


komentarze 4

  1. W osobach występujących publicznie oprócz akceptowania mówionych przez nie słów, podświadomie lub nie, reagujemy na barwę głosu, gestykulację, mimikę.

    Zanim wsłucham się w wypowiedź pani Kopacz, to najpierw razi mnie jej głos, tony prymuski. Ta obowiązkowość. Natychmiast! Zrobimy! Wygłupimy się!

    O tym że jest to niedobre przekonałam się tak reagując na telewizyjne kreacje aktora Zbigniewa Zapasiewicza. O tym jednak kiedy indziej.

    Dlatego wolę przeczytać, by negatywnych emocji nie zwiększać. Dotyczy to wszystkich polityków. Obserwując Kopacz mam wrażenie, że próbuje nadgonić w działaniach to, czego nie zrobiono przez prawie 8 lat. Ma na nadgonienie zbyt mało czasu i może dlatego jej zachowania, decyzje są takie chaotyczne.

    Jako osoba, która nigdy nie była uzależniona nie rozumiem tych problemów. Moje uzależnienia nazywane są górnolotnie kulturalnymi, ale bez książek, które lubię, bez muzyki, której potrzebuję byłoby mi trudno. Jednak z konieczności jest do przeżycia.

    Nie interesuje mnie czy marihuana szkodzi czy nie, ale alkohol szkodzi a sklepów nocnych, dziennych, porannych, całodobowych jest pełno. W dodatku nie widać żadnych kontroli komu alkohol jest sprzedawany. Z papierosami jest podobnie. Ale Polak potrafi. Widziałam jak trzech młodzianów prosiło starszego faceta o pomoc w zakupie. Któraś tam butelka miała być jego. Poszedł i kupił. Czy kupujący obawiał się czegoś? Nie, nawet się nie obejrzał. Wiadomo, nikt nie sprawdza. Gdyby sklepów było mniej, a nie sklep z alkoholem (w tym także piwo wliczam) w każdym spożywczaku, nawet kiosku, to ogarnięcie problemu byłoby może łatwiejsze i tańsze.

    Czy iść drogą krajów, które zezwoliły na dostęp do marihuany? Nie mam zdania, bo potrzebna by była rzetelna informacja jak to u nich wygląda i jakie są lub nie ma,nowe  problemy.

    Teraz problemem są syropy, kiedyś podobno była waleriana (którą koty uwielbiają). Szukanie czegoś zakazanego to normalne. Od małego dzieci chcą tego, co im jest zabraniane.

    Pozostaje edukacja. Ale nie drętwe mowy, nudne posiedzenia. Oprócz krótkiego wykładu może dzień wśród tych, co ostrzeżeń nie słuchali. To co się zobaczy, robi większe wrażenie. A jak jeszcze trzeba osobom w potrzebie pomóc, to wielu/wiele straciłoby chęć na znalezienie się w podobnej sytuacji.

    „Takie będą Rzeczpospolite jakie ich młodzieży chowanie”J.Zamojski, 1600 rok

    1. W ciągu niecałych dziesięciu lat Unia zagwarantowała jednej branży dodatkowe 50 lat zysków. Mowa o prawach „autorskich”, które chronią arcydzieła przez całe życie twórcy i 70 lat po jego śmierci. Podobny prezent otrzymali producenci świetlówek energooszczędnych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre rozwiązania korzystne dla konkretnych beneficjentów są po prostu kupowane. U nas zresztą to norma.

      1. Te energooszczędne mają mieć nawet długi okres oświetlania. Niedawno już następnego dnia po zakupie poszłam z reklamacją. Gdy spytałam sprzedawcę czy często ma takie reklamacje, nie odpowiedział. Widać nie dosłyszał.

        Gdy wprowadzane prawo jest głupie, to ludzie go nie przestrzegają. Na ogół. Nie pomnę jakiego pisarza zstępni nie mogli dojść do porozumienia na wydanie dzieł wszystkich. Sprawa trwała kilka lat. O pisarzu powoli czytelnicy zapominają. Czytają innych.

        1. Ja energooszczędną żarówkę kupiłem w roku 1998. I używam do dziś. Oczywiście to nie ta sama żarówka kupiona prawie 16 lat temu. Ta miała 7 lat gwarancji. Przestała świecić w szóstym. W wyniku reklamacji dostałem zamiennik innej firmy i zwrot różnicy w cenie. po trzech latach padał i ta. Miała pięć lat gwarancji. Znowu mi ja wymienili na odpowiednik tej samej firmy co na początku. Po pięciu latach padła i ta. Poszedłem z reklamacją. Już nie było tak łatwo, kobieta chciała mnie spuścić po brzytwie, bo choć na pudełku pisało znowu 7 lat gwarancji, to „gwarancja jest dwuletnia, a to chwyt marketingowy”. Przyjęła reklamację dopiero wtedy, gdy ją zapytałem czy dostaje specjalną premię za nieuwzględnianie reklamacji. Ponieważ nie dostałem nowej musiałem kupić, ale po dwóch tygodniach dostałem zwrot pieniędzy za „starą”. Ta na razie świeci…

          Morał? Nie należy wyrzucać opakowań i paragonów.