Prawo sprawiedliwe

W minionych czasach kształtowała się i wykuwała nowa rzeczywistość. Nie była to zwykła rzeczywistość, jeno rzeczywistość socjalistyczna. W owych czasach niemal każde słowo okraszano przymiotnikiem. Dzięki temu powszechnie znane i rozumiane pojęcia nabierały nowego, często przeciwnego znaczenia. Działo się tak dlatego, ponieważ rzeczywistość socjalistyczna rozmijała się z rzeczywistością można by rzec — pozostając w zgodzie z konwencją — rzeczywistą.

Weźmy na przykład handel. Nikomu nie trzeba wyjaśniać co to jest i na czym polega. A handel uspołeczniony? Starsi pamiętają czym się charakteryzował. Najogólniej rzecz ujmując działał impulsowo. Czyli wtedy, gdy „rzucili towar”. Młodym wyda się wręcz niewiarygodne, że sklep może świecić pustkami, nie sprzedawać niczego przez osiem godzin, gdy jest otwarty. Jeśli jednak chcą, to namiastkę handlu uspołecznionego, dzięki światłym rządom Donalda Tuska, mogą zaobserwować usiłując w aptece wykupić zapisany babci lek. Coraz częściej usłyszą słowa, które w minionych czasach były normą — „nie ma”.

Podobnie rzecz się ma z demokracją. Wszyscy wiedzą co to jest. A demokracja socjalistyczna? Co ciekawe ten rodzaj demokracji nasi politycy głęboko wyedukowani na komunistycznych uczelniach zafundowali nam teraz. Demokracja socjalistyczna w najogólniejszym zarysie polega bowiem na tym, że kandydatów do parlamentu nie zgłasza społeczeństwo, lecz partie, a zatwierdzają liderzy partyjni. Dzięki temu po 25. latach od transformacji mamy do wyboru mniejsze zło, większe dobro i towarzystwo adoracji członka Biura Politycznego KC PZPR. Ten ostatni miał takie parcie na waaadzę (jak mawiał śp. premier M. Rakowski), że przeforsował „zwyczaj”, by na czele rządu nie stawał fachowiec, ale lider partyjny. Chodziło niby o to, żeby stojący na czele rządu profesor nie był sterowany „z tylnego siedzenia” przez magistra historii, czy absolwenta technikum wieczorowego. Dzięki temu premier jednego z większych krajów Unii zwykle nie zna żadnych języków obcych (a i z polskim miewa kłopoty), ale zna sposoby na wykończenie konkurencji wewnątrzpartyjnej. O jakichkolwiek kompetencjach, doświadczeniu i wiedzy nawet nie warto wspominać.

Dzisiaj w audycji Off Czarek p. Łasiczka rozmawiał z p. prof. Marią Szczepaniec o obronie. Nie, drodzy Czytelnicy! W tym kraju komunizm już się skończył, ale stosowanie rozcieńczalników zaciemniających nie. Dlatego każdy obywatel ma wprawdzie prawo do obrony, a jakże, ale nie może się ot tak, po prostu bronić. Ponieważ obrona musi być koniecznie obroną konieczną. Żeby lepiej zrozumieć czym się różni obrona konieczna od obrony posłużmy się przykładem podanym przez p. profesor. Dla wszystkich nas najcenniejsze jest życie, prawda? Natomiast niedopuszczalny jest taki układ aksjologiczny, że powiedzmy mamy osobę, która chce mi ukraść dziesięć złoty, a ja mówię tak: „mam prawo się bronić, ponieważ regulacja kodeksowa jest bardzo ogólna, w związku z tym ja mogę te moje dziesięć złoty bronić, tych moich dziesięciu złotych bronić w ten sposób, że ja go zabiję”. No tak nie mogę się bronić, prawda? Bo to nie jest sposób obrony, który jest współmierny do niebezpieczeństwa zamachu i zahaczamy też o problem tej proporcji dóbr. Że ja nie mogę poświęcić cudzego życia dla ratowania moich, no powiedziałam dziesięciu złoty, no w ogóle dla ratowania mienia, prawda? Czyli taki układ aksjologiczny w ogóle jest niedopuszczalny, że my ratujemy swoje mienie poświęcając życie napastnika.

Co na to prowadzący? Nic. Przełknął gładko. Skazani więc jesteśmy na samodzielne dociekanie co w rzeczywistości oznacza obrona konieczna? Biorąc pod uwagę powyższy wywód oznacza w największym skrócie, że sprawca znajduje się pod szczególną ochroną prawną. Ponieważ w sytuacji, gdy napada nas zamaskowany bandyta ciemną nocą, a my mamy przy sobie dziesięć złotych, nie możemy się bronić, bo już danie mu w zęby wyczerpuje znamiona przekroczenia granic obrony koniecznej, ponieważ to nie jest sposób obrony, który jest współmierny do niebezpieczeństwa zamachu i zahaczamy też o problem proporcji dóbr. Jeżeli bowiem bandytę poturbujemy, to naszą sprawą zajmie się prokurator, który siedząc w wygodnym fotelu będzie mógł dokładnie przeanalizować wszystkie okoliczności. Tak samo sąd. Wynika to bezpośrednio z wykładni przedstawionej przez prof. Marią Szczepaniec.

Przeanalizujmy więc i my zaistniałą sytuację. Mamy w kieszeni dziesięć złotych. Napada nas zamaskowany osobnik. Oczywiście osobnik nie wie, że mamy przy sobie tylko dziesięć złotych. Ale my wiemy i dowie się prokurator i sędzia. Gdy napadający nas zabije, to i prokurator i sędzia będą rozdzierać szaty, że dla dziesięciu złotych dopuścił się zbrodni i żądać jak najwyższej kary. Gdy jednak to my zdzielimy łobuza, w wyniku czego zejdzie, to zostaniemy oskarżeni o przekroczenie granic obrony koniecznej. No bo przecież on, bidulka, chciał ukraść tylko dziesięć złotych! Dlatego widząc zamaskowanego osobnika musimy zachować zimną krew i reagować dopiero wtedy, gdy oberwiemy lub poczujemy na żebrach ostrze. Powalenie go, a już nie daj boże prewencja, czyli wyrwanie mu kija czy noża z ręki i porachowanie gnatów, to proszenie się o kłopoty.

Jeśli system prawny nie posługuje się pojęciami ostrymi, rozumianymi przez wszystkich, lecz eufemizmami, to trudno się dziwić, że niemal każdy przepis doczekał się dziesięciu tomów wykładni. A i tak wyrok może być zupełnie inny. Jeśli na przykład przepis stanowi, że każdy człowiek ma prawo do obrony, i nie musi zgłębiać intencji bandyty, to każdy wie o co chodzi. Gdy jednak wprowadza się pojęcia obrony koniecznej, to pole do nadużyć jest niemal nieograniczone. Zaś sąd przekształca się we wszystkowiedzące bóstwo, które zna intencje atakującego i nie ma żadnych wątpliwości, że „granice obrony koniecznej” zostały przekroczone. Bo „sprawca działał z zamiarem nieumyślnym”, a pokrzywdzony bezprawnie „połamał mu żebra”.

§ 3. art. 25 Kodeksu karnego stanowi, iż

Nie podlega karze, kto przekracza granice obrony koniecznej pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionych okolicznościami zamachu.

Do zadań sądu należy teraz ocena jak bardzo broniący się bał i czy był wzburzony. A od dorosłego człowieka można oczekiwać większego opanowania i mniejszej strachliwości. Warto w tym miejscu wspomnieć, że gdy policja zastrzeli niewinnego, nieuzbrojonego człowieka, czy poturbuje przez pomyłkę nie tego co trzeba, to nie przekracza żadnych granic, działa zgodnie z procedurami, a tego typu sprawy są umarzane.

System prawny to krwiobieg. To podstawa funkcjonowania państwa. Jeśli sądy roztrząsają intencje, zamiary, a wyroki opierają na rozumowaniu, którego głównym składnikiem jest domniemanie typu „trzeba było”, albo że „można było przewidzieć konsekwencje”, to o państwie prawa nie ma już mowy.

Dodaj komentarz