Potwór, proszę księdza

Ksiądz profesor Franciszek Longchamps de Berier, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, postanowił zabrać głos na temat, na którym się wybitnie nie zna. Udzielał się mianowicie w temacie in vitro. Bycie księdzem to nie tylko powołanie, to także — a może przede wszystkim — życie z dala od problemów doczesnych. I nauki. Zwykłej nauki. Świeckiej, nie natchnionej. Dlatego ksiądz profesor nie zajął się ustalaniem gdzie pomieszkuje bóg, ponieważ Biblia jako miejsce stałego zameldowania wskazuje górę Syjon. Nie. Ksiądz profesor pochylił się z troską nad dziećmi „z próbówki”.

Tak więc ksiądz profesor porzucił rejony w których czuje się pewnie, zamieszkałe przez aniołów skrzydlatych acz niewidzialnych, świętych znamienitych, synów bożych zwykłych i zrodzonego z dziewicy, relikwii świętych, popuścił wodze fantazji i zaczął deliberować na tematy, o których nie ma bladego pojęcia. Ale przeczytał książkę, więc się poznał. To upoważniło go do opowiadania o „skazie genetycznej” cechujące jakoby dzieci poczęte metodą in vitro i innych andronów oraz dub smalonych. Jakby dzieci poczynane po bożemu rodziły się zawsze zdrowe i bez wad. A każdy w razie potrzeby mógł spojrzeć bogu prosto w oczy. Na dodatek bajanie o bruzdach ksiądz profesor nazywa „poglądem”. A ponadto zna lekarzy, którzy ten pogląd podzielają. Nie od rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć, że gdy ktoś głosi poglądy niemiłe duszpasterzom i owieczkom może napytać sobie biedy. Przykład Dody i innych odpowiadających za „obrazę uczuć religijnych” jest aż nadto dobitny.

Tak więc ksiądz profesor wygłosił pogląd. Księdzu profesorowi nie przyjdzie do głowy, że stygmatyzując dzieci, których nawet nie widział na oczy, czyni im wielką krzywdę. Bo miłosierdzie to wśród owieczek teoria i jak dorwą kogoś, komu mogą dokuczać, to nie ma zmiłuj. Gdy zaś oburzony rodzic wystosował emocjonalny list, w którym niezbyt pochlebnie i czołobitnie potraktował „poglądy” księdza dobrodzieja ksiądz dobrodziej poczuł się w obowiazku odpisać. Zarzuca mi Pan, że obrażam Pańskie dziecko. Spieszę Pana zapewnić, że Kościół i ja sam z równym szacunkiem podchodzimy do każdego człowieka bez względu na to, czy począł się z gwałtu, z in vitro, czy z naturalnego aktu miłości małżonków. Nie piętnuję również osób dotkniętych bezpłodności, ale mam prawo uważać, że in vitro jest metodą niegodziwą i chętnie o tym z Panem porozmawiam.

Co zwykły, zdrowy na ciele i umyśle człowiek „ma prawo uważać” na temat faceta, który całe życie poświęcił na studiowanie legend i bajek, na dodatek traktując je do tego stopnia poważnie, że wyrzekł się miłości, rodziny, dzieci zostawmy dla siebie. Skupmy się na czymś innym. Otóż jakiś czas temu powstał Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Ponieważ powstał i ma wyznawców, postanowił się zarejestrować. Kościoły i związki wyznaniowe rejestruje — jak nietrudno się domyślić — Ministerstwo Automatyzacji i Cyfryzacji. Ponieważ problem jest poważny MAC — a jakże — zlecił ekspertom przygotowanie ekspertyzy. W przygotowanej przez panów prof. dr hab. Kazimierza Baneka i dr Piotra Czarneckiego Z Instytutu Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego dysertacji znajdujemy taki oto fundamentalny problem postawiony wprost: czy jest możliwe, aby jakaś grupa ludzi w miarę rozsądnych i w miarę wykształconych w sposób poważny traktowała tezę, iż w rzeczywistości istnieje Latający Potwór Spaghetti, który stworzył wszechświat, jest wszechmogący i wszechwiedzący?

Dalej uczeni piszą o Kościele LPS, że z punktu widzenia religioznawstwa, doktryna ta zdradza w sposób zdecydowany cechy parodii doktryn już istniejących, a zwłaszcza chrześcijaństwa, zmierzając do ośmieszenia lub podważenia pewnych idei/prawd wiary, które mogą budzić sprzeciw u niewierzących (np. przekonanie o spożywaniu ciała i krwi Chrystusa w trakcie komunii). Wniosek wysuwają oczywiście oczywisty i jedynie słuszny — skoro to jest parodia, to należy zakazać, zabronić, zdelegalizować. Bowiem Samo parodiowanie nie jest niczym nagannym ani zakazanym, ale w tym wypadku widać, iż jest to podstawowy cel rozważanej tu grupy. A zatem, w oparciu o posiadaną dokumentację, na postawione na początku pytanie, czy Kościół Latającego Potwora Spaghetti można uznać za wspólnotę religijną, odpowiadamy: (…) nie.

Zapewne gdyby było odwrotnie i Kościół Latającego Potwora Spaghetti liczyłby sobie dwa tysiące wiosen, to próba rejestracji kościoła chrześcijańskiego również zakończyła by się podobnym wnioskiem. Ponieważ „czy jest możliwe, aby jakaś grupa ludzi w miarę rozsądnych i w miarę wykształconych w sposób poważny traktowała tezę, iż w rzeczywistości istnieje niewidzialny bóg na górze Syjon mieszkający, który stworzył wszechświat w sześć dni, jest wszechmogący i wszechwiedzący”?

O historii rejestracji Kościoła Latającego Potwora Spaghetti można poczytać na jego oficjalnej stronie internetowej. Niewykluczone, że 0,5% podatku będzie można przeznaczyć na ten właśnie Kościół. Ciekawe, czy budżet jemu też skwapliwie „wyrówna straty”, gdy pieniędzy wpłynie za mało.

Dodaj komentarz