Pirat 2.0

Wczora z wieczora w radiu Tok FM, pełna nazwa Tok Frequency Modulation, miała miejsce rozmowa o kulturze. Kultura w audycji została podzielona na dwa główne nurty — kulturę legalną i kulturę nielegalną. Najogólniej rzecz ujmując nielegalna jest wtedy, gdy jest za darmo, a legalna wtedy, gdy kosztuje. Choć nie tak wcale rzadko legalna też bywa darmowa. Jednak to na użytkowniku spoczywa obowiązek przeprowadzenia śledztwa w celu potwierdzenia, czy ściągnięty plik, oglądany film jest legalny. Często o tym, że jednak był nielegalny dowiaduje się od policji, która „zabezpieczając dowody” konfiskuje wszystko, co się tylko da bez względu na to, czy może mieć związek ze sprawą czy nie. Nie są konfiskowane jeszcze mieszkania. Z kolei gdyby w audycji traktującej o treściach znajdujących się w Internecie brakło porównania pliku do samochodu, to audycja byłaby g…uzik warta. Przy czym przesłanie jest jasne — ponieważ prawo jest bezradne wobec oszustów, to drżeć powinni oszukani. Ktoś bowiem twórcom… Ba! Żeby twórcom! Dystrybutorom i pośrednikom „straty” musi zrekompensować.

Gość programu, Kinga Jakubowska, podzieliła się ze słuchaczami prawdą objawioną. Otóż wszyscy musimy pamiętać o tym, że im tych legalnych źródeł będzie więcej, i im bardziej pozwolimy im powstawać, my, użytkownicy, tym ta kultura z legalnych źródeł będzie tańsza, prawda? Oczywiście, że nieprawda. Po pierwsze my, użytkownicy nie mamy żadnego wpływu na powstawanie legalnych źródeł. Mało. Nie rozumiemy dlaczego jedne źródła zostają w majestacie prawa zamknięte, a inne nie. Po drugie kultura z legalnych źródeł nie będzie tańsza, bo niby dlaczego miałaby być? Przemysł rozrywkowy woli wydawać miliardy na zabezpieczenia zamiast obniżyć ceny. Gdyby piraci nie wymusili zmiany modelu biznesowego żadnych portali internetowych dotąd by nie było. Wystarczy sobie przypomnieć z jakimi bólami się rodziły. Ile lat trzeba było czekać, aż serwis iTunes zechce łaskawie otworzyć swoje podwoje w Polsce? Ile lat z kolei trwały „negocjacje” z żyjącymi członkami zespołu The Beatles i ich spadkobiercami zanim ich twórczość pojawiła się legalnie w postaci plików do ściągnięcia?

Dystrybutorzy mentalnie tkwią jeszcze w poprzedniej epoce granic, szlabanów i murów. Gdyby nie piraci tkwili by tam do dziś zabezpieczając płyty tak dobrze, że w ogóle by się ich odtwarzać nie dało. Nadal zresztą wydaje im się, że w internecie granice też można zadekretować. Wszystko szło gładko, sprawnie udało się podzielić świat na pięć regionów i zmusić producentów do produkowania sprzętu, który kupiony w Azji nie odtworzy płyty kupionej w Europie. Niestety, nie przewidzieli Internetu i tego, że tam nie ma granic ani regionów. Szybko pojawili się ludzie, którzy zaczęli dzielić się z innymi muzyką i filmami nie żądając za to opłat. I to często natychmiast po premierze, bez oglądania się na zapisy licencji i inne ograniczenia. I choć film X będzie legalny w Y dopiero 31 marca 2015 roku, to niecierpliwy widz nie musi czekać. Czy jest złodziejem? Piratem? Przestępcą? Przecież choćby stawał na głowie i oferował krocie nie jest w stanie wejść legalnie w posiadanie tego filmu. Mimo to drugi z gości, Włodzimierz Szmidt, wypalił w płot z ciężkiego działa: Jeśli mnie nie stać na samochód, żeby pójść do salonu i kupić, to znaczy że co? Ukradnę, bo bardzo chcę jeździć? Ależ skąd. Jeśli mnie nie stać na oglądanie własnego samochodu w garażu, to udam się do salonu i tam sobie nielegalnie pooglądam nie wnosząc opłaty. Ewentualnie ściągnę. Używany z Niemiec. Jestem piratem?

O tym, czy coś jest nielegalne decyduje prawo. Jeśli prawo jest chore, to i jego działanie generuje powikłania. Gdy ktoś nagra piosenkę z radia ma do tego prawo. Gdy tę samą piosenkę ściągnie z internetu staje się groźnym przestępcą. To samo z filmem, który sobie nagrał z telewizji. Gdy legalne od nielegalnego różni się tylko sposobem pozyskania trudno oprzeć się wrażeniu, że coś stoi na głowie. Zwłaszcza gdy sobie uświadomić, że i prawnicy zaczęli wykorzystywać chore prawo do wyłudzania pieniędzy wysyłając masowe pozwy. Skąd mają adresy? Do ich zdobycia wykorzystują opłacane przez podatników policję i prokuraturę.

Poziom absurdu, który osiągnęli legislatorzy, najlepiej ilustruje taki passus z Dyrektywy 2001/29/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 22 maja 2001 r. w sprawie harmonizacji niektórych aspektów praw autorskich i pokrewnych w społeczeństwie informacyjnym. Już sam tytuł robi wrażenie. Czytamy w niej, że W celu uniknięcia wyrywkowych podejść prawnych, które mogą ograniczać funkcjonowanie rynku wewnętrznego, istnieje potrzeba zapewnienia zharmonizowanej ochrony prawnej przed obchodzeniem skutecznych zabezpieczeń technologicznych oraz przeciw zaopatrzeniu w urządzenia i produkty lub usługi służące temu celowi. W realnym świecie jeśli zabezpieczenie jest skuteczne, to nie da się go obejść. Bo jeżeli się da, to jest nieskuteczne. Czy legislatorzy idąc za ciosem stworzą nowe kategorie prawne, jak uczciwy złodziej, prawdomówny kłamca, bezalkoholowy alkohol itp.?

W zacytowanym fragmencie chodzi o to, by zakazać produkcji i udostępniania narzędzi, którymi można obejść zabezpieczenia. Do prawników nie dociera, że jest to po prostu niemożliwe. Jedno z tych „skutecznych zabezpieczeń” można było na przykład obejść malując na płycie kreskę flamastrem. Żeby być w zgodzie z wytycznymi dyrektywy należałoby zdelegalizować produkcję flamastrów.

Podsumowując kultura legalna jest wtedy, gdy osobnik zapłaci za bilet, a nielegalna wtedy, gdy wdrapie się na rosnące w pobliżu stadionu drzewo i stamtąd ogląda i słucha. Albo zamiast kupić płytę stanie pod oknem melomana.

A może warto porozmawiać na ten temat w radiu? Może Człowiek 2.0 powinien zaprosić do studia z jednej strony prawników, na przykład z kancelarii wysyłającej masowo pozwy z żądaniem pieniędzy, a z drugiej informatyków, by wyjaśnili, co jest możliwe od strony technicznej. Bo legislatorzy, za którymi stoją przecież prawnicy, jako konsultanci, doradcy i eksperci, sterują ewidentnie w kierunku absurdu, który żadnego problemu nie rozwiąże, a z wszystkich bez wyjątku zrobi przestępców.

Dodaj komentarz