Pedagogika bezwstydu

Gospodarstwo Mariana, choć spore, miało pewne mankamenty. Co prawda graniczyło z główną drogą, ale wąskim pasem, który rozszerzał się dopiero spory kawałek dalej. Marian przez lata wymieniał się z sąsiadami ziemią, sprzedawał, kupował, aż skomasował całe, składające się z kilkunastu porozrzucanych po całej okolicy kawałków gospodarstwo. Nie udało się tylko poszerzyć dostępu do drogi, ponieważ na sąsiednich posesjach stały już domy. Dlatego swój dom wybudował w głębi, w sporej odległości od drogi. Cały transport odbywał się po posesji sąsiada, co nie stanowiło problemu, ponieważ Marian dobrze żył ze wszystkimi. Był znany ze swej uczynności, gotowości niesienia pomocy, lubiany i szanowany. Sąsiad pozwolił mu nawet wybetonować kawek leżącej na jego posesji drogi dojazdowej, żeby po każdej ulewie nie trzeba było brodzić w błocie. Od strony drogi wjazdu broniła solidna brama.

Pewnego razu Marian zmarł. Jego miejsce zajął najstarszy syn Józef. Pierwszą decyzją następcy gospodarza po dojściu do władzy było postawienie nowego domu dla siebie przy głównej drodze. Stary miał służyć reszcie rodziny. Ponieważ przy drodze było wąsko, dom musiał opierać się o obie granice posesji. Inaczej byłby zbyt wąski. Od tego pomysłu próbowali odwieść Józka nawet domownicy.
— Józek, czyś ty oszalał? Jak tu wybudujesz dom, to nie będziemy mieli jak wjechać na posesję w razie czego. Dlatego ojciec sadził tam tylko kwiaty.
— Jest droga.
— Ale to jest droga Franka. Jak mu się odwidzi, to ją zamknie.
— Niech tylko spróbuje!
— Ale prawo mówi, że nie wolno budować się na samej granicy.
— A kto mi zabroni? Załatwiłem w gminie wszystkie zezwolenia. Sporo mnie to kosztowało, ale opłaciło się — wszystko będzie zgodnie z prawem, nikt się do niczego nie przyczepi. A chałupa musi tam stać, żeby każdy widział, że Józek sroce spod ogona nie wypadł.
— Będziemy jeszcze wszyscy żałować, zobaczysz.
— Nie podoba się to nikt tu nikogo na siłę nie trzyma. Ojciec mnie to zapisał, więc cisza, a jak nie, to fora ze dwora.

Najpierw przyszedł sąsiad z naprzeciwka, Heniek.
— Józek, nie pożyczyłbyś traktora? Mój mi się zepsuł, a zostało mi jeszcze kawałek pola do zaorania.
— A co to ja jestem k…wa wypożyczalnia sprzętu rolniczego? Nie zawracaj głowy, bo nie mam czasu.
Potem przyszedł Staszek.
— Józek, nie zawiózł byś mi żony do lekarza? Jak na złość samochód mi się wykrzaczył i nie mam czym…
— A co to ja jestem k…wa przedsiębiorstwo transportowe? Wezwij se taksówkę i nie zawracaj mi głowy, bo nie mam czasu.
— Marian by nie odmówił…
— Bo był głupi i wysługiwał się takim jak ty gołodupcom, co to ich nawet na porządny samochód nie stać. A w ogóle to ty sobie mordy imieniem mojego ojca nie wycieraj wyciruchu jeden. Sp…adaj stąd bo psami poszczuję!
Było jeszcze kilka podobnych wizyt, a Józek wszystkich traktował z jednakową uprzejmością. Bo — jak tłumaczył — skończyło się usługiwanie leniom którym się robić nie chce. — Ja się nikogo o jałmużnę nie proszę, łaski nie potrzebuję, od nikogo nic mi nie trza, wiec fora ze dwora, żebraki je…dne!

Gdy ruszyła budowa domu Jasiek, sąsiad z prawej, próbował Józka przekonać, żeby nie stawiał chałupy w tym miejscu.
— Józek, czyś ty oszalał? Mało masz miejsca? Nie buduj na samej granicy. Twoja chałupa zasłoni mi okna, będę miał ciemno.
— To se zaświecisz światło. Trzeba było myśleć wcześniej, Zachciało się okien z widokiem na moje kwiatki, to teraz będziesz miał okna z widokiem na mur he he he. Chcesz, to ci na nim kwiatki namaluję he he he.
— Ale..
— Nie zawracaj mi głowy. Nie mam czasu. U siebie mogę robić co mi się podoba. Czasy Mariana, mojego ojca, który każdemu w dupę właził już się nie wrócą.
— To się odsuń od granicy, bo takie jest prawo.
— Prawo? Mam wszystkie pozwolenia. Zatwierdzili plan taki jaki jest, od jednej granicy do drugiej. Zacząłem już budowę. Wy…pad, bo psami poszczuję.

Franek, sąsiad z lewej przyszedł z bratem.
— Józek cofnij się od granicy.
— Bo ty tak chcesz? Możesz mnie w dupę pocałować.
— Ostrzegam cię!
— Bo co mi zrobisz? Nie strasz, nie strasz, bo się zes…tresujesz. Prawo wyraźnie mówi, że: każdy na swoim robi co chce.

Przez długi czas nic się nie działo. Dom stanął. Ponieważ wszystkie prace w polu zostały zakończone Józek z rodziną wyjechał na późne wakacje do Egiptu. Gdy po miesiącu wrócił zadowolony i opalony ze zdziwieniem spostrzegł, że nie ma którędy dojechać do domu. Brama, ta sama co przedtem była, ale po drugiej stronie, zaś w miejscu, gdzie przed wyjazdem był wjazd wznosił się kamienny mur, a za nim… Nie do wiary! Za nim stała pokaźna obora, której wszystkie otwory wentylacyjne wychodziły wprost na okna sypialni! Józek wysiadł, drzwiami strzelił tak, że mało samochodu nie przestawił i czerwony ze złości popędził do Franka.
— Co ty sobie k…wa myślisz bucu jeden? Jak ja teraz do domu dojadę?
— Co mnie to obchodzi? Prawo wyraźnie mówi, że: każdy na swoim robi co chce! Powiem ci w tajemnicy, że nawet nie musiałem łapówki dawać jak załatwiałem pozwolenie na tę oborę. A teraz żegnam jaśnie pana.
— Ale…
— Wy…pad stąd bo kopa zasadzę i psami poszczuję.
— Ja policję sprowadzą, do sądu pójdę! — odgrażał się jeszcze Józek zza płotu.
— Nie strasz, nie strasz…. — odkrzyknął Franek i zatrzasnął drzwi.

Pod domem nie można było zaparkować, bo wąska wiejska „szosa”, przy której stał nowy, imponujący dom Józka na to nie pozwalała. Zaparkował więc nieco dalej. Ledwo drzwi otworzyli, żeby wysiąść, gdy jak spod ziemi wyrósł Jasiek.
— A co to k…wa, parking żeś se tu zrobił? Wy…nocha stąd, ale już, bo ci zaraz tę limuzynę spychaczem do rowu wykidam!
Koniec końców udało się zaparkować u dalszej rodziny w oddalonym o 137 km mieście. Do domu wrócili autobusem. Potem Józek jadalnię przerobił na wjazd. Woli nie myśleć co będzie jak mu leciwy kombajn odmówi posłuszeństwa. Bo żeby wjechać nowym trzeba będzie albo rozebrać kombajn, albo dom. Z sypialni też nie korzysta. Co prawda kupił odświeżacz powietrza, ale bez wietrzenia pachniało nie do wytrzymania, a po otwarciu okien śmierdziało nie do wytrzymania. Ale nie narzeka. Bowiem jest teraz jeszcze bardziej niezależny niż był. Nikomu się kłaniać nie musi, nikogo o nic prosić. Nawet jak mu się stodoła spaliła, bo nikt nie pomógł, a straż pożarna też nie, bo nie miała jak wjechać, to przekonywał, że warto było ponieść ten koszt.

Albowiem prawdziwa niezależność warta jest każdej ceny.

Dodaj komentarz