Panu nie wolno chodzić po pa pa parku

Łezka w oku kręci się, gdy media, które same są na bakier z prawem, prawią kazanka umoralniające. Portal wita na przykład informacją, że

My, nasi Zaufani Partnerzy oraz inne podmioty […] wykorzystujemy technologie takie jak pliki cookie lub targetowanie i przetwarzamy dane osobowe, takie jak adres IP lub informacje przeglądarki, w celu personalizacji wyświetlanych reklam. Pomaga nam to wyświetlać reklamy jak najlepiej dopasowane do Twoich preferencji i poprawia jakość korzystania z Internetu. Używamy go również do pomiaru wyników lub dostosowania zawartości naszej strony. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na korzystanie z tych technologii poprzez kliknięcie „Akceptuję”. Zgoda jest dobrowolna i zawsze możesz później zmienić / wycofać swoją zgodę, klikając przycisk ustawień w lewym dolnym rogu strony.

Przepisy wymagają, by zgoda była dobrowolna. To oznacza, że użytkownik może jej odmówić. Trudno mówić o dobrowolności w sytuacji, gdy wszystkie opcje są domyślnie włączone, jest ich kilkadziesiąt i nie ma możliwości wyłączenia wszystkich jednym kliknięciem. Aż dziw bierze, że władza nie wykorzystała dotąd tak łatwego zarobku zwłaszcza, że kary za łamanie przepisów o ochronie danych osobowych są drakońsko wysokie. Trudno uwierzyć w niezależność portali jawnie łamiących prawo bez żadnych konsekwencji w sytuacji, gdy władza dramatycznie potrzebuje pieniędzy.

Wracający z pracy mężczyzna postanowił skrócić sobie drogę z pracy do domu idąc wzdłuż rzeki. Drogę zagrodzili mu policjanci ponieważ nie wolno chodzić po parku, mężczyzna był w parku, a przecież jest zakaz wstępu do parku. Na nic zdały się tłumaczenia, że wraca z pracy do domu, a przez park jest najbliżej. Policjanci wezwali posiłki, przyjechał radiowóz. Czterech funkcjonariuszy zajmowało się jednym przechodniem. Opisując to zdarzenie p. Bartosz Wojsa wpadł w mentorski ton (wytłuszczając co światlejsze myśli)

Jedno jest pewne: niejasne przepisy tworzą wiele konfliktów na linii policjanci-obywatele. Zgodnie z najnowszymi nakazami, z domu należy wychodzić wyłącznie wtedy, kiedy jest to konieczne. Trzeba zachować od siebie 2 metry odległości, nie można się gromadzić i wchodzić do miejsc zamkniętych, w tym do parków.

Policjanci egzekwujący przepisy są za to mieszani z błotem. Nerwowa atmosfera w kraju panująca przez obowiązujące przepisy być może spowoduje, że tego typu nagrań może pojawiać się coraz więcej.

Od dziennikarzy trudno tego wymagać, ale władza w swych działaniach powinna kierować się zdrowym rozsądkiem. Niestety, policja coraz bardziej upodabnia się do milicji — ten sam bezrozumny upór, ta sama buta, arogancja i chęć udowodnienia obywatelowi, że jest nikim. A jeszcze niedawno policjanci protestowali, bo za mało zarabiali. Najwidoczniej wysługiwanie się partii jest satysfakcjonujące zarówno pod względem finansowym jak i pozwala spełnić się zawodowo. Milicjanci przecież także nie zapuszczali się w niebezpieczne rejony. Patrol widząc podchmielonych, awanturujących się, zaczepiających przechodniów osiłków albo udawał, że nic nie widzi, albo przechodził na druga stronę ulicy, albo robił w tył zwrot i tyle go widzieli.

Mimo tych drobnych niedociągnięć wszystkie poczynania władzy przemawiają na jej korzyść.. Wspomniał o tym, acz bez szczegółów, minister zdrowia już na początku kwietnia. Gdybyśmy nic nie zrobili, to dzisiaj byśmy mieli 8,5 tys. pacjentów zdiagnozowanych na COVID-19 — powiedział. I miał rację, co potwierdzają statystyki. Samo zamknięcie parków sprawiło, że zachorowało o 1956 osób mniej niż gdyby parków nie zamknięto. Podobnie rzecz się ma z plażami. Gdyby ich nie zamknięto zakażonych byłoby o 1968 osób więcej. Zakaz samodzielnego wyjścia z domu dzieci i młodzieży do lat osiemnastu także zrobił swoje. Każda, ale to każda decyzja rządu, czasem bardzo trudna, czasem niepopularna, była dogłębnie przemyślana, niebywale zasadna i redukowała znacząco liczbę zakażeń. Nie trzeba wykonywać testów, żeby to dostrzec.

To wszystko w sytuacji, gdy bywają problemy trudne do wyobrażenia, a wręcz niewyobrażalne. No bo czy można oczekiwać, że przedstawiciel władzy, która przyznała sobie praktycznie nieograniczone uprawnienia, nafiltrowuje obywateli bez żadnych ograniczeń, ma w swojej gestii wszelkie możliwe służby, przed wydaniem decyzji sprawdzi, czy jest zgodna z prawem? Przecież Trudno sobie wyobrazić, żebym  zanim skieruję osobę, czasem w sytuacji na przykład były święta, czasami to jest wieczór, bo wtedy dowiadujemy się o dramatycznej sytuacji pacjentów czy podopiecznych Domu Pomocy Społecznej, żebym w takiej sytuacji, no, obdzwaniał osoby, które są ewentualnie w zasobach, którymi dysponuję… — wyliczał trudności wojewoda Radziwiłł, dawniej mini ster zdrowia, a prywatnie lekarz. Zaiste trudno wymagać od urzędnika państwowego, żeby nie wysyłał do pożaru cysterny z mlekiem, bo on nie po to jest, żeby myśleć, ale żeby działać. Za to mu podatnicy płacą, za to że robi, a nie za to, że myśli co robi. Dlatego niektórzy niechętni rządowi sceptycy twierdzą, całkowicie bezpodstawnie, że gdyby niektórzy przedstawiciele władz nic nie robili, to dzisiaj byśmy mieli o połowę pacjentów zdiagnozowanych na COVID-19 mniej. Potwierdza to upór z jakim PiS konsekwentnie odmawia testowania personelu medycznego. W sytuacji, gdy ponad 30% zakażeń generują szpitale jest to decyzja zrozumiała, ze wszech miar słuszna i pozwoli jeszcze bardziej ograniczyć liczbę zakażeń.

Personel medyczny traktowany jest jak zło konieczne, lekceważony, kiepsko wynagradzany i obarczany odpowiedzialnością za niekompetencję władzy. Odmawia mu się prawa do badań, a potem oskarża o narażanie pacjentów jednocześnie żądając poświęceń, bo jak nie to drakońska kara. Wojewoda zwrócił się z prośbą do lekarzy, pielęgniarek, położnych i fizjoterapeutów o zgłaszanie się do urzędu wojewódzkiego i do poszczególnych Izb Lekarskich w sprawie podjęcia pracy przy osobach, które są zakażone koronawirusem, czyli innymi słowy z pacjentami w szpitalu monoprofilowym w Szczecinie. Chętnym gwarantuje się zakwaterowanie i uposażenie nie niższe niż mieli dotychczas. To marchewka. Jeśli nikt nie zgłosi się po dobroci, to się wyda nakaz, a opornych ukarze. To kij. Nie da się, po prostu nie da się odmówić logiki temu postępowaniu. Najpierw odmawia się badań doprowadzając system służby zdrowia praktycznie do zapaści, a potem niedobitki wyłapuje się próbując zmusić do popełnienia samobójstwa. Wojewoda z lekarzami próbuje po dobroci zapewniając im lokum i wynagrodzenie, ale nie wspomina o wyposażeniu, maskach, kombinezonach, badaniach, zapewnieniu bezpieczeństwa. Ustawa zaś nie pozwala zmuszać do pracy osób starszych czy  samotnych matek, ale trudno sobie wyobrazić, żeby urzędnik państwowy przejmował się ustawą.

Niechętni władzy zarzucają jej, że zamiast skupić się na epidemii zajmuje się na przykład aborcją. A przecież to jedna z podstawowych spraw dzisiaj. Zamknięci w domach Polacy muszą coś robić, więc robią co mogą. Gdy dostęp do leków i ginekologów jest ograniczony trzeba zadbać aby wszystko, co w tych trudnych czasach Polacy z Polkami mniej lub bardziej dobrowolnie w domach poczynają, nie zostało pokątnie usunięte. To jest priorytet dla każdego kierującego się sumieniem polityka, a nie jakieś tam testy i ratowanie gospodarki. Dlatego bardzo słusznie czyni nasz ukochany mini ster od sprawiedliwości (ministra od prawa nie ma), wszczynając śledztwa przeciw lekarzom i personelowi medycznemu. Kogo nie wyeliminuje koronawirus, tego wyeliminuje prokurator i pacjenci od razu poczują się lepiej.

Doskonałym przykładem pragmatyzmu władzy jest pewno duże miasto na południu Polski, które dawniej nawiedzał smok, a dzisiaj smog. Otóż najpierw wprowadzono ograniczenie polegające na tym, że w pojeździe komunikacji miejskiej nie może przebywać więcej osób niż wynosi połowa liczby miejsc siedzących. Potem łebskie władze miejskie doszły do wniosku, że skoro jest tak mało pasażerów, to znaczy, że nie ma zapotrzebowania, więc można zredukować liczbę linii i częstotliwość kursowania. Dzięki temu wykorzystanie pojazdów zwiększy się i znowu pojawią się w nich miłe dla oka urzędników tłumy. Aby zaś ludzie nie nudzili się na przystankach pojazdy wszystkich linii, których choć część trasy dubluje się jadą w tym samym czasie, po czym następuje godzinna przerwa. Ułożenie rozkładu tak, by pojazdy nie jeździły razem przekracza możliwości pustych urzędniczych łbów. Za to za jakiś czas usłyszymy, że „gdybyśmy nic nie robili, gdybyśmy nie redukowali liczby kursów, to dziś mielibyśmy o wiele więcej zachorowań”.

I właśnie dlatego możemy z optymizmem spoglądać w przyszłość.


Tytuł nawiązuje do skeczu Kabaretu Smile i Ani Mru-Mru pod tytułem „Ka ka kask”.

Dodaj komentarz